Z Paryża Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
Lekkie zmęczenie, ale przede wszystkim ulga i ogromna radość bije z oczu Doroty Borowskiej. Polska kajakarka przeznaczyła ostatnie trzy tygodnie na walkę o sprawiedliwość i wywalczenie zgody na start na igrzyskach olimpijskich w Paryżu.
15 czerwca pojawiła się informacja, że została zawieszona, a w jej krwi znaleziono niedozwolony środek. Po pewnym czasie okazało się, że był to klostebol, a dostał się tam przez kontakt zawodniczki... z maścią dla psów.
W czwartek sędzia Izby Antydopingowej Międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu (CAS) nie uchylił zawieszenia Borowskiej, ale władze Polskiego Związku Kajakowego nie dawały za wygraną i odwołały się od tej decyzji.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Ten obrazek z Paryża zapadnie mu w pamięci. "Ikoniczne"
W niedzielne popołudnie Borowska poinformowała, że wystąpi na igrzyskach. I już w poniedziałek odebrała nominację olimpijską w Domu Polskim w Paryżu.
- Był to dla mnie najtrudniejszy czas w życiu - nie ma wątpliwości nasza kajakarka. W rozmowie z WP SportoweFakty ujawniła kulisy ostatnich dni i wyznała, jak dowiedziała się o ostatecznej decyzji.
- Dzięki ludziom, którzy zaangażowali się w tę sprawę, wierzyłam, że sprawiedliwość zwycięży, że uda nam się udowodnić naszą niewinność. Nie wiedziałam jedynie, czy uda się to zrobić przed igrzyskami, bo takie sprawy mogą trwać miesiącami, a nawet latami. Na szczęście dzięki wsparciu i mobilizacji udało się - tłumaczy.
Borowska nie ukrywa, że po pierwszej decyzji CAS zwątpiła, czy wystartuje na igrzyskach w Paryżu. Bardzo trudna była też końcówka czerwca, gdy Międzynarodowa Agencja Testowa (ITA) zwlekała z wysłaniem odpowiedzi na jej pisma.
- Czy były chwile zwątpienia? Były. Przede wszystkim wtedy, gdy wysłaliśmy wszystkie dokumenty 23 czerwca. A 25 czerwca ITA miała nam odpowiedzieć, nie zrobili tego, przeciągali sprawę. Do 27 czerwca to trwało, było to bardzo trudne. Nie dotrzymali słowa i pojawiła się bezsilność, że nie jestem w stanie nic zrobić. To było trudne - tłumaczyła.
W jakich okolicznościach nasza reprezentantka dowiedziała się o odwieszeniu?
- Byliśmy w podróży do domu, zadzwonił do mnie prawnik. Trener od razu po mojej reakcji zorientował się, jaka jest informacja. Łzy szczęścia były, choć nie wiedziałam, czy jeszcze będę miała z czego płakać - śmieje się Borowska.
- Zrozumiałam po tej decyzji, że świat może nie jest do końca taki zły i sprawiedliwość można udowodnić. Ostatnie godziny przed spojrzeniem na maila były jednak bardzo trudne. Podejrzewam, że z 10 godzin aż 9 spędziłam na odświeżaniu maila - uśmiecha się 28-latka.
Jak kajakarka reaguje dziś na nazwę "klostebol"?
- Haha, teraz już przynajmniej wiem, co to jest. Wcześniej nie wiedziałam, bo się tym nie interesowałam. Już ta nazwa zostanie ze mną do końca życia, ale wiem, że byłam niewinna. Więc nie jest tak, że słyszę tę nazwę i mam ciarki na ciele - zapewnia.
I jest zdania, że to dość traumatyczne doświadczenie wiele ją nauczyło. - Dowiedziałam się dzięki tej sprawie, na kogo mogę liczyć. Każde doświadczenie czegoś uczy. Mnie nauczyło, że wszystko jest w życiu bardzo kruche i szybko można wiele stracić. Nawet przez nieświadomość i niewiedzę. Życie potrafi nas zaskoczyć.
W niedzielę zgoda, w poniedziałek ślubowanie, a już we wtorek Dorotę Borowską czeka pierwszy start w eliminacjach w C2. Polka przekonuje, że była w ciągłym treningu i jest gotowa do walki. O co? O medale!
- Jestem trochę zmęczona, bo przez trzy tygodnie nie spałam. Ale jestem też dobrze przygotowana fizycznie, mam nadzieję, że pierwsze starty na igrzyskach dodadzą mi energii i będziemy cieszyć się wspólnie z naszych rezultatów. Liczę, że to będą igrzyska mojego życia. Na poprzednich byłam czwarta, więc wierzę że może się przydarzyć wszystko. Moje cele się nie zmieniły! - zakończyła.