Polityczna przepychanka i oskarżenia po igrzyskach. "Żenujący spektakl"

PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu: Jagna Marczułajtis
PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu: Jagna Marczułajtis

Dlaczego polscy sportowcy przywieźli z igrzysk tylko dziesięć medali, kto zawinił? - Finansowanie było rekordowe - uważa były minister sportu Kamil Bortniczuk. - Pieniądze były brutalnie wyprowadzane - odpowiada Jagna Marczułajtis-Walczak.

W tym artykule dowiesz się o:

Tylko w tym roku budżet Ministerstwa Sportu i Turystyki na rozwój sportu w Polsce to rekordowe cztery miliardy złotych. Resort, na którego czele stoi obecnie Sławomir Nitras, odpowiada za finansowanie sportu powszechnego, czyli masowego oraz wyczynowego, czyli między innymi związków sportowych. Choć te mają nierzadko swoich sponsorów prywatnych, bez środków ministerialnych nie mogłyby funkcjonować.

Do tego dochodzi ulepszanie infrastruktury sportowej, na co rok w rok przeznaczane są miliony złotych. Ogromną rolę w rozwoju kultury fizycznej mają też samorządy, które mogą liczyć na dotacje wynikające z Ustawy o Finansach Publicznych. Samorządy są zobowiązane do wspierania sportu w swoich regionach, czyli do szkolenia dzieci i młodzieży, budowy obiektów, coraz częściej wspierają też sport zawodowy.

ZOBACZ WIDEO: Tłumy na Okęciu. Tak przywitano srebrnych medalistów olimpijskich

Polski Komitet Olimpijski, w głównej mierze finansowany ze spółek Skarbu Państwa oraz dzięki umowom sponsorskim, odpowiada za przygotowanie i pełną organizację występu na tak wielkiej imprezie. I zapewnieniu wszystkiego, co potrzebne sportowcom. Od komfortowych warunków w wiosce olimpijskiej po nagrody za sukcesy.

A że sukcesów mało, rozpoczęło się rozliczanie i polityczna przepychanka.

Rozliczenie po Paryżu czas start

Na igrzyskach olimpijskich w Paryżu nasi sportowcy wywalczyli tylko dziesięć medali. Minister sportu i turystyki Sławomir Nitras wysłał list do związków poszczególnych dyscyplin w celu wyjaśnienia zaniedbań zgłaszanych przez zawodników.

- Sygnałów o nieprawidłowościach było znacznie więcej niż to, co wie dzisiaj opinia publiczna. Byli trenerzy zawodników, którzy sami musieli sobie kupować bilety na zawody, po to, żeby wspierać swojego podopiecznego - powiedział w środę Nitras (więcej TUTAJ).

Obecny rząd zapowiada rozliczenie ludzi, którzy w ostatnich latach odpowiadali za sport. Z kolei prezes PKOl Radosław Piesiewicz obarcza winą ministerstwo.

- Trwa żenujący spektakl, który do niczego dobrego nie prowadzi. Szukanie winnego i rozlewu krwi niczego w sporcie nie poprawi i jest polityczną grą wymierzoną na poklask tu i teraz - twierdzi Kamil Bortniczuk, minister sportu w latach 2021-23.

Trzeba zacząć od WF-u

Z Paryża nasi zawodnicy przywieźli zaledwie jeden złoty medal, cztery srebrne i pięć brązowych. To najgorszy wynik od 1956 roku. - 10 medali to wykorzystanie około 50 procent szans medalowych. Taki jest obecnie stan naszego sportu, a inny wynik na igrzyskach pewnie zakłamywałby rzeczywistość - uważa Radosław Piesiewicz, prezes PKOl.

- Wynik na olimpiadzie powinien być przyczynkiem do poważnych zmian, rozmowy i pracy w temacie całościowej zmiany systemu finansowania polskiego sportu - uważa Bortniczuk. - Uważam, że trzeba zacząć od dołu. W mojej ocenie pozycja lekcji WF-u w szkołach jest od lat obniżana. To powinien być jeden z ważniejszych przedmiotów, na pewno nie ustępować wagą matematyce lub fizyce - twierdzi.

Zgadza się w tej kwestii Jagna Marczułajtis-Walczak, była snowboardzistka, dziś poseł KO. - Od lat to powtarzam: nie ma u nas kultury fizycznej, ona wymarła. Dzieci są dowożone do szkół, mają ograniczoną aktywność. W szkołach jest problem ze zrobieniem przewrotu w przód, nie mówiąc już o przewrocie w tył. Lekcje WF-u powinny być codziennie, po dwie godziny. Niech szkoły w danym regionie wykorzystają warunki klimatyczne i udogodnienia z lokalnej infrastruktury. Na przykład w Zakopanem dzieci powinny uczyć się jazdy na nartach, w Tomaszowie Mazowieckim jest tor łyżwiarski, a w Jaworzenie basen o wymiarach olimpijskich. Może wychowamy tak kolejnego mistrza? - pyta retorycznie trzykrotna uczestniczka zimowych igrzysk.

Piesiewicz reaguje nerwowo

Podczas niedawnych igrzysk przebijały się wypowiedzi polskich sportowców o słabych warunkach, którymi dysponowali w okresach przygotowawczych do olimpiady. Przypomnijmy: kolarka Daria Pikulik, srebrna medalistka, mówiła o braku stroju i roweru na kilka miesięcy przed imprezą. Zapaśnik Arkadiusz Kułynycz przyznał wprost: nie pozwolono zabrać mi sparingpartnera na igrzyska, bo działacze przyjechali z osobami towarzyszącymi. Z kolei Jakub Zborowski, dziennikarz Eurosportu, mówił na antenie o kolesiostwie, przez które szpadzistka Aleksandra Jarecka nie wzięła udziału w turnieju indywidualnym.

Piesiewicz w ostrych słowach odpowiedział Nitrasowi na chęć rozliczania słabych wyników na olimpiadzie. - Czuję się zażenowany całą sytuacją, ponieważ minister sportu, który odpowiedzialny jest za wyniki i za przekazywanie środków do związków sportowych, oskarża wszystkich, by wyłącznie oddalić winę od siebie. To jest chyba pierwszy minister w historii, który stara się w nieudolny sposób zwalić winę na wszystkich dookoła - przyznał w Polsacie prezes PKOl.

- Ile komitet dostał w tym roku z budżetu państwa? 1 130 000 zł na dzień przed wylotem. Pan minister nie dołożył ani złotówki do lotów polskich sportowców, ani złotówki do hoteli, ani do klimatyzatorów, do niczego. Niech nie oszukuje opinii publicznej, ani pana premiera, ani rządu polskiego mówiąc, że gigantyczne pieniądze poszły z budżetu państwa - dodał.

Sprawa jest zawiła. Pod adresem Piesiewicza pojawiły się natomiast zarzuty, że razem ze swoją rodziną korzystał z odprawy VIP-owskiej w związku z umową PKOl z Polskimi Liniami Lotniczymi. Działacz temu zaprzeczył.

Większy wgląd w finanse

Nitras opublikował na portalu "X" raport dotyczący kosztów przygotowania do IO. Finansowanie związków olimpijskich wyniosło nieco ponad 785 milionów złotych.

Bortniczuk zwraca uwagę, że problemem jest weryfikacja, w jaki sposób poszczególne związki wykorzystują środki. Według danych udostępnionych przez Nitrasa, na badminton zostało przeznaczone ponad sześć milionów złotych, a dyscyplina nie miała żadnego przedstawiciela na olimpiadzie. Z kolei we wspinaczkę sportową zainwestowano niespełna dwa miliony mniej, a Aleksandra Mirosław i Aleksandra Kałucka wywalczyły złoty i brązowy medal w Paryżu.

- Powinniśmy bardzo mocno zreformować system weryfikacji finansowania - tego czy środki, które przekazujemy związkom, przynoszą odpowiednie rezultaty - komentuje Bortniczuk.

- Można określić ścieżkę medalową lub po prostu: rozwojową. Precyzując: jeżeli związek określił, że zawodnik X będzie osiągał progres w swojej konkurencji rok do roku, to powinniśmy sprawdzać, czy warto w niego inwestować dalej - proponuje były minister. - Pozwoli to określić, gdzie najlepiej ulokować pieniądze, która dyscyplina jest bardziej perspektywiczna, dziś weryfikujemy de facto tylko to, czy środki są wydatkowane zgodnie z prawem - uzupełnia Bortniczuk.

Gdzie trafiły pieniądze?

Były minister przekonuje, że w kwestiach finansowych zapewnił związkom najlepsze warunki. - Nieskromnie muszę przyznać, że za moich czasów czterokrotnie zwiększyłem budżet względem tego, co zastawałem w 2021 roku. Natomiast same pieniądze sukcesu nie gwarantują - zauważa.

Marczułajtis-Walczak ma na ten temat inne spojrzenie. Nie akceptuje rozumowania Bortniczuka. - Może budżet był rekordowy, ale rekordowa kwota poszła dla ich kolegi partyjnego, pana Baszko z programu "Sport dla Wszystkich" - twierdzi. - Pieniądze były brutalnie i ordynarnie rozdawane ich ludziom. Bortniczuk powinien wytłumaczyć, gdzie trafiła kasa - mówi była olimpijka.

Bortniczuk dodaje: - Gdy przez dwa lata byłem ministrem sportu, zwracałem uwagę, że system finansowania sportów olimpijskich pozostawia wiele do życzenia. Wówczas przekonywano mnie, że nie zmienia się koni w trakcie wyścigu i bym nie robił tego na rok przed igrzyskami. Przyjąłem te argumenty - opowiada.

- Prawdziwy czas na wielowymiarową rewolucję miał przyjść po igrzyskach. Teraz zmiany można przeprowadzić bezboleśnie tak, by sportowcy mogli się jak najlepiej przygotować do kolejnych igrzysk nie mając z tyłu głowy problemów związanych choćby ze sprzętem. Recepta - w długim terminie daleko idące zmiany systemowe, zapoczątkowane w szkołach, w krótkim - na przykład model, który sprawdził się na Węgrzech - tłumaczy.

- Obecna władza wskazuje, że środki, którymi dysponowaliśmy, były wydatkowane na coś innego lub też zdefraudowane. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że to nieprawda, nie znam żadnego takiego przypadku, w odniesieniu do projektów, które rozliczano za moich czasów - odpowiada.

Bez zmian od 22 lat

Bortniczuk mówi o gorzkich słowach, które płynęły z ust polskich zawodników startujących w Paryżu. - Sportowiec w sposób naturalny wyrzuca z siebie bardzo dużo złych emocji, gdy jest wściekły po porażce, ale każdy przypadek należy indywidualnie zbadać - komentuje. - Ministerstwo ma bardzo niewielkie kompetencje w zakresie wymiernego efektu sportowego. Nie powołujemy kadr, nie kształtujemy sztabów. Związki cieszą się autonomią - dodaje.

Marczułajtis-Walczak: - Moim zdaniem trzeba słuchać zawodników i trenerów, którzy mają odwagę coś powiedzieć. To niejedyne problemy: w związkach jest przemoc, molestowanie, to są tematy tabu, ale mówiliśmy o tym na komisjach sportu, media też o tym informowały - przypomina.

- Nie może być tak, że przychodzi nowy minister i wywraca stół do góry nogami. Program powinien być rozpisany na 10-15 lat. Trzeba ustalić system - twierdzi była sportsmenka. - Jestem znudzona i zirytowana dyskusją, że znowu jest mało medali. Podczas kariery przechodziłam gehennę, by wywalczyć dofinansowanie na deski, strój. Walczyłam o sponsorów, bo związek nie chciał mi zapłacić za trenerów z Francji. Minęły 22 lata i dalej są te same problemy. Ale jak za sport biorą się ludzie polityczni, nie merytoryczni, to tak będzie - twierdzi.

Brakuje chętnych

Bortniczuk: - Powinniśmy skupić się na tym, co zmienić: od dziecka po seniora. Żeby polski sport był silny u podstaw. Pięknie pokazała to siatkówka. Wykorzystała sukces jednej generacji do zbudowania systemu, który "produkuje" siatkarzy na absolutnie światowym poziomie, w odniesieniu do całego sportu temu miał służyć choćby program "Sportowe Talenty", wzorowany na rozwiązaniach przyjętych przez Słowenię. komentuje.

Były minister zwraca uwagę na jeszcze jeden fakt. - Posunęła nam się generacja "medalodajna", na przykład młociarzy, sztafety. Mamy dziurę generacyjną, musimy szukać nowych, młodych zawodników. To nie tylko moje zdanie. Takie głosy docierały do mnie od ludzi z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Mówili mi, że ostatnie, czego im dziś brakuje, to pieniądze. Jest deficyt w postaci narybku: sprawnej fizycznie i chętnej do treningów młodzieży - twierdzi Bortniczuk.

"Wyjdźmy z piaskownicy"

- Jeżeli chcemy więcej medali, to musimy inwestować w dzieci, młodzież, niezależnie od władzy - kontynuuje Marczułajtis-Walczak. - Apeluję: trzeba usiąść do poważnej debaty nad polskim sportem, a nie zachowywać się jak dzieci w piaskownicy i wzajemnie obrzucać się oskarżeniami. Dość tej szopki - dodaje Kamil Bortniczuk.

Czytaj też:
"Czuję się zażenowany". Piesiewicz ostro odpowiedział Nitrasowi
Prezes PKOl ocenił występ Polaków na igrzyskach. Ujawnił, ile kosztował Dom Polski

Źródło artykułu: WP SportoweFakty