Niemieccy sportowcy walczą z MKOl o wielką kasę. Chodzi o ponad miliard dolarów

Getty Images / Joe Scarnici / Stringer / Na zdjęciu: flaga olimpijska
Getty Images / Joe Scarnici / Stringer / Na zdjęciu: flaga olimpijska

Zabraniacie nam zarabiać na reklamach podczas igrzysk? Podzielcie się z nami zyskiem. Tego domaga się od MKOl grupa sportowców z Niemiec. Gdyby każdy olimpijczyk z Rio i Pjongczangu miał dostać "po równo", byłoby to prawie 100 tys. dolarów na głowę.

- Nigdy wcześniej w historii niemieckiego sportu nie doszło do tak intensywnej konfrontacji z władzami sportowymi - zauważył Anno Hecker z "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Pod koniec maja w Niemczech zrobiło się głośno o żądaniach Athleten Deutschland. To stowarzyszenie założone w ubiegłym roku przez grupę niemieckich sportowców. Na jego czele stoi szablista Max Hartung, olimpijczyk z Londynu, a jego zastępczynią jest kajakarka górska Silke Kassner.

Stowarzyszenie ma dbać o interesy sportowców niezależnie od narodowego komitetu olimpijskiego - DSOB (Niemiecki Olimpijski Związek Sportowy). Szybko przeszło do ofensywy. Niedawno wystosowało list otwarty skierowany do prezydenta Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Thomasa Bacha, w którym domaga się ogromnych pieniędzy - 1,375 mld dolarów!

Kontrowersyjny artykuł 40

Zanim wytłumaczymy, skąd wzięła się tak gigantyczna kwota, warto wyjaśnić, dlaczego niemieckie stowarzyszenie w ogóle o nią wystąpiło. Athleten Deutschland powołują się na niekorzystne - ich zdaniem - zapisy Karty Olimpijskiej. Chodzi o artykuł 40 Karty Olimpijskiej (zbiór zasad ruchu olimpijskiego). Punkt trzeci brzmi następująco:

Poza sytuacjami dozwolonymi przez Komitet Wykonawczy MKOl, żaden zawodnik, trener lub działacz, który uczestniczy w Igrzyskach Olimpijskich, nie może zezwolić na wykorzystanie swojej osoby, nazwiska, wizerunku lub występu sportowego w celach reklamowych podczas Igrzysk Olimpijskich.

Precyzując: żaden sportowiec nie może w trakcie IO wystąpić w reklamie swojego sponsora. Nie ma znaczenia, że to jego lojalny partner, z którym współpracuje od wielu lat i przy jego wydatnym wsparciu osiągnął wynik, który dał mu kwalifikację olimpijską. Gdyby chciał mu za to podziękować na igrzyskach, grożą za to sankcje. Wizerunek olimpijczyków mogą wykorzystywać jedynie te firmy, które są oficjalnymi partnerami i sponsorami Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego.

Pamiętacie pewnie zamieszanie, jakie wybuchło podczas igrzysk w Soczi. Zagraniczne media informowały o problemach Marit Bjoergen, której groziła utrata medali. Wszystko przez reklamę jednej z norweskich firm sprzedających m.in. narty, w której - w trakcie igrzysk - pojawiła się Bjoergen. Gdy w mediach zrobił się szum, firma musiała błyskawicznie wstrzymać emisję reklam. Marit pogrożono jedynie palcem, medali jej nie odebrano.

- Sportowcy tracą w ten sposób kluczowe wpływy z reklam i potencjalnych partnerów - czytamy w liście otwartym skierowanym do Thomasa Bacha. W piśmie pada także inny argument: podczas igrzysk olimpijskich MKOl nie przewiduje premii dla najlepszych. W przeciwieństwie np. do organizatorów mistrzostw świata czy Europy.

25 proc. dla sportowców, 10 proc. dla WADA

Skoro więc zabraniacie nam zarabiać na reklamach w trakcie igrzysk, to podzielcie się z nami zyskiem - z takiego założenia wyszli przedstawiciele Athleten Deutschland. Z ich obliczeń wynika, że Międzynarodowy Komitet Olimpijski zarobił w cyklu czteroletnim aż 5,5 miliarda dolarów - m.in. ze sprzedaży praw do transmisji.

Jak informuje "Franfurter Allgemeine Zeitung", niemieccy sportowcy zażądali od MKOl 25 proc. tej kwoty, czyli ok. 1,375 mld dolarów. - Należy zapewnić, by fundusze wpływały bezpośrednio do sportowców - czytamy w liście otwartym.

Athleten Deutschland wystąpili rzecz jasna nie tylko w swoim imieniu. Niemiecka gazeta wyliczyła, ile mógłby zarobić każdy olimpijczyk z tytułu "zysku marketingowego", gdyby MKOl przystał na żądania i doszło do podziału "po równo".

Jeśli podzielimy 1,375 mld przez 14200 sportowców (11300 olimpijczyków z Rio i 2900 z Pjongczangu), uzyskamy kwotę ok. 96,8 tys. dolarów (ponad 350 tys. zł). Na głowę. To zdecydowanie więcej niż wynosiła np. premia Polskiego Komitetu Olimpijskiego za złoty medal w Pjongczangu (120 tys. złotych).

To nie koniec żądań. Stowarzyszenie Athleten Deutschland chce także, by MKOl przeznaczył 10 procent zysku (czyli ok. 550 mln dolarów) na walkę z dopingiem. Pieniądze miałyby trafić do WADA (Światowa Organizacja Antydopingowa). Dla porównania - obecnie roczny budżet tej organizacji to zaledwie 30 mln dolarów.

Niemieccy sportowcy w walce z MKOl powołują się na opinię Urzędu Antymonopolowego (Bundeskartellamt). Od 2017 r. agenda rządowa bada, czy wspomniany artykuł 40 Karty Olimpijskiej narusza prawa sportowców i ich (potencjalnych) sponsorów. Szef Urzędu Andreas Mundt wyraził zaniepokojenie, nazywając przepisy "zbyt restrykcyjnymi". Urząd w piśmie skierowanym do MKOl przekonywał, że artykuł 40 jest "niedopuszczalną ingerencją w zagwarantowaną konstytucją swobodę wykonywania zawodu".

MKOl: oddajemy 90 proc. zysku

Wygląda jednak na to, że Międzynarodowy Komitet Olimpijski nie zamierza uginać się pod żądaniami grupy niemieckich sportowców. W dyskusji głos zabrała Kirsty Coventry, przewodnicząca Komisji Sportowców działającej przy MKOl. Była pływaczka, reprezentantka Zimbabwe, zdobywczyni siedmiu medali olimpijskich (w tym dwóch złotych), przedstawiła swoje argumenty w rozmowie z portalem insidethegames.biz.

- Całkowicie rozumiem wyzwania, z jakimi zmagają się sportowcy, którzy chcą osiągnąć szczyt swojej kariery. Uważam jednak, że nikt z nas nie dostaje się na szczyt bez wspierających go struktur - powiedziała Coventry, następnie zaś sięgnęła po wyliczenia.

Odpowiadając na żądania niemieckiego stowarzyszenia, podkreśliła, że Międzynarodowy Komitet Olimpijski oddaje aż 90 proc. wypracowanego zysku. - Priorytetem MKOl jest zorganizowanie igrzysk. Dlatego 2,5 miliarda dolarów trafia do komitetów organizacyjnych, by wspierać ich przygotowania do letnich i zimowych igrzysk - mówiła Coventry. Pozostała część zysków przeznaczona jest dla międzynarodowych federacji, narodowych komitetów olimpijskich, a także m.in. na program Olympic Solidarity, z którego część pieniędzy trafia bezpośrednio do sportowców - w formie stypendiów.

ZOBACZ WIDEO Horngacher uchyla rąbka tajemnicy. "Mamy lepszy system analizowania skoków"

Athleten Deutschland mają na ten ostatni argument odpowiedź. W latach 2013-2016 na stypendia dla 1987 sportowców przygotowujących się do igrzysk w Soczi i Rio de Janeiro przekazano 32 mln dolarów. Czyli zaledwie 0,58 proc. wspomnianego zysku wypracowanego przez MKOl.

Kirsty Coventry przekonywała, że ona sama jest znakomitym przykładem skuteczności programu Olympic Solidarity. - Pochodzę z kraju w Afryce, Zimbabwe, z ograniczoną możliwością wspierania sportu. Dostawałam przez kilka lat stypendium olimpijskie. Tylko ono pozwoliło mi kontynuować edukację i karierę sportową. Bez tego wsparcia nie mogłabym startować w igrzyskach, nigdy nie zdobyłabym złotego medalu. Jestem tylko jednym z wielu przykładów sportowców z całego świata, zwłaszcza pochodzących z krajów małych i rozwijających się - tłumaczyła.

Jednak niemieckie media nie omieszkały przypomnieć, że była pływaczka po pierwszych igrzyskach olimpijskich w Sydney (2000 r.) przeniosła się do USA i zaczęła otrzymywać stypendium z amerykańskiej uczelni. Dopiero później zaś dostała wsparcie ze strony MKOl.

Szef MKOl Thomas Bach krótko skomentował żądania płynące z Niemiec. Publicznie zaprosił przedstawicieli stowarzyszenia do Lozanny, by "przedyskutować i wyjaśnić sposoby wspierania i finansowania olimpijczyków przez MKOl". - Dziękujemy za zaproszenie, chętnie przyjedziemy - odparł Max Hartung z Athleten Deutschland.

Komentarze (0)