[b]
Grzegorz Wojnarowski, Paweł Kapusta[/b]
Jeszcze kilka dni temu czytała medialne doniesienia i stresowała się okrutnie. Tak mocno, że nie mogła spać. Wioślarka Agnieszka Kobus-Zawojska z czwórki podwójnej, medalistka olimpijska z Rio de Janeiro bała się, że wraz z koleżankami i kolegami utknie w Portugalii na długie tygodnie. No i że całe przygotowania do igrzysk pójdą na marne. A przecież tyle już poświęciły i są w tak znakomitej formie.
- Szybko doszło jednak do mnie, że sport to nie całe moje życie. To tylko sposób na życie. Igrzyska są ważne, ale teraz to drugi cel. Pierwszy to zdrowie - mówi nam zawodniczka.
Czarter z Lizbony
Z całą reprezentacją - ponad 40 osób - przebywa w Lago Azul na zgrupowaniu. W niedzielę mieli wracać do domu. Tylko jak, skoro przez zamknięcie polskich granic portugalskie linie lotnicze odwołały lot do Warszawy? W podobnych tarapatach znalazło się wielu innych, czołowych sportowców z Polski, aktualnie rozsianych po całym świecie. Dlatego sobota była niesamowicie intensywnym dniem dla Ministerstwa Sportu i Turystyki, które szukało dla sportowców możliwość powrotu na pokładzie czarterowych samolotów.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
W walce z koronawirusem polski rząd nie stosuje półśrodków. Premier Mateusz Morawiecki zamknął przedszkola, szkoły i uniwersytety jeszcze zanim liczba zarażonych przekroczyła 50. Nieczynne są galerie handlowe, kawiarnie, restauracje. Zarządzenie zamykające granice i wygaszające międzynarodowy ruch lotniczy oraz kolejowy weszło w nocy z soboty na niedzielę.
Największa grupa polskich sportowców znajduje się w Portugalii. W Monte Gordo trenuje, a w zasadzie trenowało, bo w piątek tamtejszy ośrodek został zamknięty, 29 lekkoatletów i lekkoatletek. Jako pierwszy do domu ruszył Piotr Małachowski, który błyskawicznie przebukował bilet z 20 marca i w sobotę wczesnym popołudniem był już w Warszawie. - Mam rodzinę, trzeba wracać i się nią opiekować - mówił nam tuż po wylądowaniu na lotnisku Chopina.
Pozostali czekają na rządowy czarter, który w niedzielę poleci do Lizbony specjalnie po sportowców. Poza ekipą z Monte Gordo zabierze też kadrę wioślarską i część kajakarskiej, które trenowały w Lago Azul, dwie godziny jazdy autokarem od stolicy Portugalii.
Siłownia w garażu
Nasi reprezentanci w jednych z najbardziej medalodajnych dyscyplin olimpijskich będą mieli skomplikowane przygotowania do igrzysk w Tokio, ale i tak cieszą się, że mają jak wrócić do kraju. - Od piątku wieczorem była niepewność, nie wiedzieliśmy czy będziemy mieli jak wrócić. W sobotę nasz niedzielny lot rejsowy odwołano, musieliśmy czekać na postanowienia rządu i wskazówki od ministra. Na szczęście po południu okazało się, że przyleci po nas rządowy czarter - relacjonowała nam w sobotę wioślarka Katarzyna Zillmann.
Niepewność wynikająca z chaotycznej, zmieniającej się sytuacji i sprzecznych doniesień skończyła się w sobotę wieczorem. To wciąż nieoficjalna informacja, Ministerstwo Sportu i Turystyki jej nie potwierdziło, ale z naszych ustaleń wynika, że rządowy czarter z Lizbony wyleci w niedzielę około godziny 18.
Na liście pasażerów, którzy zostaną zabrani, znalazło się łącznie 66 nazwisk. Są wśród nich Kobus-Zawojska, Zillmann, a także między innymi Paweł Fajdek czy Maria Andrejczyk.
Co ciekawe, wioślarska kadra za tydzień planowała wrócić do Portugalii. Już wiadomo, że nie wróci. W Centralnym Ośrodku Sportu w Wałczu też nie będzie trenować, bo wszystkie COS-y będą zamknięte przez co najmniej dwa tygodnie. Tyle samo potrwa zresztą domowa kwarantanna sportowców po powrocie z zagranicy. Kobus-Zawojska na ten czas zamieni się na mieszkania ze swoimi rodzicami. U nich w garażu zorganizuje prowizoryczną siłownię, ustawi ergometr. Trzeba przecież trenować, utrzymywać formę. Nawet w czasie kwarantanny.
Na pokład samolotu nie wsiądzie cała kadra kajakarska. Niewielka grupa kajakarek, ich trenerów i fizjoterapeutów, w tym m.in. medalistka igrzysk w Rio de Janeiro Marta Walczykiewicz, postanowiła zostać w Portugalii.
Do domu prywatnym samolotem
Srebrną medalistkę olimpijską z Pekinu oraz Rio de Janeiro Maję Włoszczowską ogłoszona w piątek wieczorem wiadomość o zamknięciu granic zastała w hiszpańskim Alicante. Utytułowana reprezentantka Polski w kolarstwie górskim, by uniknąć wizyty w dużym porcie lotniczym, zorganizowała prywatny samolot. W sobotę wieczorem wylądowała we Wrocławiu. W obawie przed koronawirusem - w Hiszpanii zaraziło się nim już prawie 4 tysiące osób, a zmarło prawie 100 (stan na 13 marca na godzinę 12:00) - od wtorku i tak prawie nie ruszała się z wynajętego apartamentu. Na trening jeździła bez postojów.
Włoszczowska podkreśla, że podróż prywatnym rejsem nie wynikała z braku pomocy od MSiT i Polskiego Związku Kolarskiego. - O pomocy ministerstwa dla sportowców mogę mówić w samych superlatywach. Byłam w stałym kontakcie z panią minister Dmowską. Mieliśmy informację, że być może będą loty rządowe, ale nie było pewności, a bałam się, że Hiszpania zamknie przestrzeń powietrzną pozostaniemy bez opcji, z dala od polskich placówek medycznych. Na pewno mogłabym skorzystać z czarteru, który przyleci do Lizbony. Z kolei z PZKol dzwonili do mnie jeszcze w piątek w nocy z pytaniem jak mogą pomóc. Wszyscy stanęli na wysokości zadania - powiedziała nam wicemistrzyni olimpijska po dotarciu do kraju.
Utytułowana zawodniczka nie została objęta obowiązkową kwarantanną, ale podda się jej dobrowolnie. - Namawiam do tego wszystkich wracających, nawet jeżeli dotarli do kraju przed zamknięciem granic - zaapelowała.
Do Niemiec, a później na kołach
W trudniejszej sytuacji znaleźli się biegacze Marcin Lewandowski i Adam Kszczot oraz młociarka Malwina Kopron, którzy musieli zorganizować powrót do domu ze Stanów Zjednoczonych. Dwaj pierwsi w poniedziałek mają samolot do Berlina, stamtąd zapewne wrócą do kraju samochodem.
Kopron zastaliśmy na lotnisku w San Francisco. - Zagmatwana sprawa. Najpierw przyleciałam tutaj z San Diego. Na miejscu okazało się, że Lufthansa odwołała wszystkie loty i bałam się, że nie wylecę do Monachium. W końcu lecę do Monachium liniami United. Tam zabieram bagaże, odprawiam się na nowo i lecę do Berlina. Będę tam w niedzielę około 9:30 polskiego czasu. Wsiądziemy z dziadkiem, czyli z moim trenerem (Witoldem Kopronem - przyp. WP SportoweFakty) do busa, którego załatwił Polski Związek Lekkiej Atletyki. Pojadę nim prosto na dwutygodniową kwarantannę.
O tym, że na zlecenie polskiego rządu LOT zorganizuje czartery, którymi nasi rodacy będą mogli wrócić, Kopron dowiedziała się od nas. - Nie wiedziałam o tym. Trochę szkoda, może bym się załapała. Zadziałałam jednak od razu i wracam na własny koszt, za pobyt w USA, który miał potrwać jeszcze tydzień, też płaciłam sama. Ale to w tej chwili mniej ważne - podkreśliła 25-letnia lekkoatletka z Puław.
Kopron żałuje, że musiała przedwcześnie wrócić do kraju. I nie chodzi wcale o koszty, które już poniosła. - Bardzo to zaburza moje przygotowania. Głupio mi mówić, ale jestem w bardzo dobrej formie. Szkoda, że muszę wyjeżdżać, ten tydzień w Stanach dużo by mi dał - powiedziała.
W całym tym chaosie Thomas Bach, szef MKOl, dwa dni temu zapewniał, że igrzyska nie są zagrożone i odbędą się w pierwotnym terminie. Zachęcił zawodników, by nie przerywali przygotowań. Nic dziwnego, że spłynęła na niego potężna fala krytyki. Teoretycznie rywalizacja w Tokio ma się rozpocząć 24 lipca. Czy rzeczywiście tak się stanie, tego nie ma prawa wiedzieć teraz nikt. Nawet Thomas Bach.
CZYTAJ TAKŻE Koronawirus. Problemy prezydenckiego samolotu w Trondheim. Skoczkowie są już na pokładzie
CZYTAJ TAKŻE Skoki narciarskie. Thomas Morgenstern o Kamilu Stochu: Stał się jednym z najlepszych skoczków wszech czasów