Dariusz Faron, WP SportoweFakty: 22 lipca minęło 25 lat od pani srebrnego medalu w Atlancie. Uczciła pani rocznicę sukcesu?
Aneta Szczepańska, wybitna polska judoczka: Dzień spędziłam sama. Natomiast Atlantę wspominam bardzo miło. Prócz medalu najbardziej zapamiętałam amerykański koszykarski Dream Team ze Scottiem Pippenem, Charlesem Barkleyem i Shaquille'em O'Nealem. Nie sposób było ich nie zauważyć, każdy miał po dwa metry! Spali poza wioską i nie dziwię się. Mieszkaliśmy w bardzo skromnych warunkach, koszykarze pewnie nie zmieściliby się w łóżkach! Niesamowite wspomnienia, igrzyska zostają z człowiekiem na całe życie.
Te w Atlancie zaczęły się dla nas tragicznie. Podczas ceremonii otwarcia zasłabł szef polskiej misji olimpijskiej, Eugeniusz Pietrasik. Potem przyszła wiadomość o jego śmierci.
Wszystko działo się na naszych oczach, staliśmy tuż obok. Przed ceremonią zapanowała prawdziwa "gorączka", długo czekaliśmy na rozpoczęcie wydarzenia. Najpierw byliśmy na stadionie baseballowym, potem przechodziliśmy przez tunel na inne sektory. By wejść na stadion w odpowiednim momencie, musieliśmy pobiec. Podejrzewam, że ten wysiłek doprowadził do zasłabnięcia pana Pietrasika. Szliśmy bieżnią do swojego sektora i wtedy szef polskiej misji olimpijskiej stracił przytomność. Od razu zaczęto go reanimować, potem zabrała go karetka. Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że nie przeżył.
Prezydent Aleksander Kwaśniewski opowiadał mi, że gdy spotkał się z reprezentacją i poinformował o śmierci Pietrasika, wielu zawodników nie potrafiło powstrzymać łez.
Codziennie mieliśmy odprawę i faktycznie spotkaliśmy się z prezydentem Kwaśniewskim. Nie docierało do mnie, że wydarzyła się tragedia. Było mi o tyle łatwiej, że jako młodsza zawodniczka nie miałam wcześniej z panem Pietrasikiem częstego kontaktu. Odczuwałam smutek, ale skupiałam się na zawodach. Następnego dnia zaczynał się start w naszej dyscyplinie. Pamiętam, że kupiłam mnóstwo kart telefonicznych. Dzwoniłam do swojego trenera Romana Stawisińskiego i ustalaliśmy taktykę na pojedynki.
Co zapamiętała pani z turnieju olimpijskiego?
Najbardziej dramatyczna była półfinałowa walka z francuską Alice Dubois. Dziesięć sekund przed końcem przegrywałam. Nie miałam nic do stracenia, więc zdecydowałam się na ostatni atak. Dubois chciała skontrować moją akcję rzutową, ja ją przejęłam i zwyciężyłam. Mogłam wygrać też finał z Koreanką Cho Min-Sun, uświadomiłam to sobie dopiero po czasie. Nie wytrzymałam presji. Z każdą sekundą gasłam, rywalka była lepsza. W judo drugi ma najgorzej, bo kończy turniej porażką. Trochę minęło, zanim doceniłam srebrny medal.
Najgorsze zaczęło się dla pani po Atlancie.
Tak, rywalka usiadła mi na kolanie i zerwałam więzadła krzyżowe w stawie kolanowym. Potem przyplątały się kolejne kontuzje, musiałam przechodzić operacje. Pojawił się strach, który już nigdy mnie nie opuścił. Do końca kariery bałam się zaatakować, by nie uszkodzić ciała. To był trudny czas, bo gdy się wyleczyłam, trenowaliśmy w bardzo złych warunkach. Brakowało nawet materaców. Potem nie mieliśmy się gdzie przygotowywać, ponieważ wyrzucono nas z sali. Zimą ćwiczyliśmy w kurtkach i czapkach w minusowych temperaturach. Zaklejaliśmy taśmą okna z wybitymi szybami. A po treningu nie mogliśmy się wykąpać, była tylko woda w misce.
Nie pojechała pani ani na igrzyska do Sydney, ani do Aten. Mocno to pani przeżyła?
Oglądałam oba turnieje olimpijskie przed telewizorem i bolało mnie serce. Nie zakwalifikowałam się, choć czułam, że jestem w formie. W 2004 roku zdobyłam srebrny medal mistrzostw Europy, a nie uzyskałam przepustki na igrzyska! Miałam żal, że Polski Związek Judo nie wystąpił o dziką kartę. Mój trener wysłał pismo do PKOl-u, ale było już za późno. Poczułam się odrzucona przez związek. Rok wcześniej nie wystawiono mnie na mistrzostwa świata. Po prostu mnie wyeliminowano. Trener kadry miał swoją faworytkę, mnie konsekwentnie pomijał. W 2005 roku chciał, bym zakończyła karierę i została jego asystentką, ale nie byłam na to gotowa psychicznie. Myślałam tylko o tym, by walczyć.
30 czerwca 2006 roku próbowała pani popełnić samobójstwo. Możemy o tym porozmawiać?
Miałam bardzo trudny okres, chorowałam na depresję. Zresztą teraz też przeżywam ciężki czas. Niektóre sytuacje wracają... (cisza).
Przepraszam, trudno mi o tym mówić.
Gdyby chciała pani przerwać…
Nie, rozmawiajmy, muszę tylko trochę ochłonąć.
W 2006 roku przechodziłam załamanie. Opuściłam igrzyska, na to nałożyły się problemy w życiu prywatnym. Wszystko w sobie dusiłam. Czułam, że jestem sama. Nie chodzi o to, że nie było chętnych do pomocy, po prostu zamknęłam się w sobie. Nie chciałam obarczać innych swoimi problemami. Ludzie nie zdają sobie sprawy, z jakim obciążeniem psychicznym zmaga się wyczynowy sportowiec. Ciągle się uśmiechałam, więc inni myśleli, że jest OK. Przez lata nosiłam maskę, a w środku cierpiałam.
Dlaczego?
Poza sportem istnieje też inne życie, ja go nie miałam. Nie chodziłam do kina, teatru, nie spotykałam się ze znajomymi. Istniał dla mnie tylko sport, co weekend jeździłam na zawody. Odłożyłam na bok szkołę średnią, przełożyłam maturę... Nie wiedziałam, że kariera trwa "pięć minut", sukcesy kiedyś się kończą. A przecież nieraz schodzisz ze sceny wcześniej np. przez kontuzję. Zawodnicy muszą mieć tego świadomość. Ja nie potrafiłam pogodzić sportu z życiem prywatnym. Wpadłam w depresję, nie boję się o tym mówić.
To przez chorobę w 2006 roku próbowała pani odebrać sobie życie?
Problemy się nawarstwiały i pewnego dnia pękłam. Próba samobójcza nigdy nie jest efektem chwili, to proces. Nie widziałam innego rozwiązania. Próbowałam się powiesić w pomieszczeniu obok sali treningowej. To cud, że mnie odratowano. Gdy znalazł mnie trener Stawisiński, zaczął potwornie krzyczeć. Usłyszał go rodzic, który przyprowadzał do mnie syna na treningi. Ten mężczyzna pracował jako ratownik medyczny, od razu rozpoczął reanimację. Potem tydzień byłam w śpiączce farmakologicznej. Po wybudzeniu jako osoba po próbie samobójczej przechodziłam w szpitalu badania psychiatryczne.
Planowała pani samobójstwo?
W drodze do klubu wiedziałam już, że to zrobię. Wcześniej pracowaliśmy przy remoncie sali, skrobaliśmy ścianę na rusztowaniu. Wyszłam z klubu, ale wieczorem wróciłam. Obok mieściła się mała salka gimnastyczna. To tam próbowałam odebrać sobie życie.
Co się działo, gdy wybudziła się pani ze śpiączki?
Na początku nie wiedziałam, co się wydarzyło. Nie pamiętałam próby samobójczej. Leżałam na oddziale ortopedycznym, na którym wcześniej często lądowałam ze względu na kontuzje. Myślałam, że tym razem też chodzi o jakiś uraz. Po wybudzeniu rozmawiałam z siostrą. Pytała:
- Wiesz, czemu tu jesteś?
- Przeszłam kolejną operację kolana?
Uświadomiła mi, że próbowałam odebrać sobie życie. Dopiero wtedy to do mnie dotarło.
Trener Stawisiński powiedział kiedyś w rozmowie z "Dziennikiem Polskim": "Aneta prosiła o pomoc, a ja tego nie usłyszałem. Nie mogę sobie tego darować".
Nie będę mówić o konkretnych osobach. Ale faktycznie dawałam sygnały, że potrzebuję pomocy. Nieraz ktoś tych sygnałów nie dostrzega. Albo inaczej: nie chce ich dostrzec. Nie będę wchodzić w szczegóły.
Próba samobójcza była momentem zwrotnym w walce z depresją?
Nie. Choroba nadal dawała się we znaki. Na początku żałowałam, że mnie odratowali. Na szczęście potem pewne sprawy w życiu prywatnym jakoś się ułożyły. Bardzo szybko stanęłam na nogi i wznowiłam karierę. A po jej zakończeniu od razu zostałam trenerką. Sport pomógł mi odzyskać równowagę psychiczną. Wróciłam do normalnego trybu, mogłam zająć czymś głowę. Wielu zawodników mówi "pas" i musi zacząć zupełnie inne życie, w którym wyczynowemu sportowcowi trudno się odnaleźć. Ja miałam łatwiej. Natomiast do dziś nie ułożyłam sobie życia prywatnego.
Wspomniała pani, że obecnie też przeżywa pani trudny czas.
Od kilku lat znów choruję na depresję. Gdy byłam trenerką kadry, zauważyłam, że ucieka mi życie. Sport całkowicie mnie pochłonął, skupiałam się na wynikach. Żyłam od zgrupowania do zgrupowania. W pewnym momencie pomyślałam: "koncentruję się tylko na karierze, więc jeśli odejdzie ktoś z moich bliskich, nie zdążę się nawet z nim pożegnać". Problemy znów się nawarstwiły. Teraz po raz kolejny muszę walczyć o siebie.
Jaki jest pani stan zdrowia?
Znów nie śpię, nocami się przebudzam. Wspominam złe momenty. Czasem mam myśli samobójcze, ale staram się je odpędzać. Wiem, że problem istnieje. Jeśli ktoś zmagał się z depresją, choroba zawsze może wrócić. Obecnie przeżywam gorsze dni. Staram się szukać pomocy u rodziny i przyjaciół, nie zakładam już maski. Wyszłam do ludzi, otwarcie mówię o swoich problemach. Mam wsparcie najbliższych, co jest dla mnie najważniejsze. Pierwszą osobą, do której zgłosiłam się po pomoc, była siostra. Zawsze mogę na nią liczyć. Gdy przychodzi kryzys, rozmowa z nią mi pomaga. Nie targnę się już na własne życie. Z depresją trzeba nauczyć się żyć.
Chodzi pani na terapię?
Być może byłoby to dobre rozwiązanie, ale nie spotykam się z terapeutą. Mam wokół siebie grono życzliwych osób. W 2006 roku byli też tacy, którzy szukali sensacji. Po próbie samobójczej słyszałam dużo plotek – że byłam w ciąży, że usunęłam dziecko… Nigdy się tym nie przejmowałam. Mam to gdzieś, nie zwracam uwagi na to, jak ktoś mnie ocenia. Nauczyłam się już, że jeśli zmagam się z chorobą, najważniejsze są moje uczucia.
Judo wiele pani dało, ale też zabrało. Jaki ma pani do niego stosunek?
Nie obraziłam się na sport. To ja zawaliłam. Powinnam bardziej walczyć o siebie i znaleźć przestrzeń, by zresetować głowę. Myślę jednak, że znalazłam się w punkcie zero. Jestem świadoma swojego stanu, więc będzie tylko lepiej. Chciałabym powiedzieć innym chorym, że depresja nie jest powodem do wstydu. W dzisiejszych czasach, zwłaszcza po pandemii, walczy z nią bardzo wiele osób, nawet dzieci. Nie zamykajcie się. Pamiętajcie, że nie jesteście sami.
Jest w pani lęk przed przyszłością?
Nie. Jestem przekonana, że dam sobie radę. Nadal będę realizować się w sporcie. A kto wie... może w przyszłości poznam kogoś, z kim będę dzielić każdy dzień.
GDZIE SZUKAĆ POMOCY?
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem TUTAJ uzyskasz wszelkie konieczne informacje.
Czytaj także:
Iga Świątek skomentowała porażkę w Tokio
Obrazek po meczu Świątek pokazał brutalną prawdę