Ta kwestia rozpalała obie strony politycznego sporu: co stanie się z TVP po przejęciu władzy przez opozycję? Niektórzy politycy opozycji postulują masowe zwolnienia w mediach publicznych.
- Wszystkie osoby, które pracują dzisiaj w TVP, mogą się już pakować i iść po kartony do IKEI, jak to powiedział Leszek Miller. Tam są jedynie żołnierze partyjni PiS - mówiła w rozmowie z WP SportoweFakty posłanka KO Jagna Marczułajtis-Walczak. (więcej TUTAJ)
Jak zaznacza w rozmowie z naszą redakcją dr hab. Adam Szynol z Uniwersytetu Wrocławskiego takie rozwiązanie należałoby absolutnie brać na poważnie.
- Skoro poprzednia władza potrafiła zwolnić 200 osób albo i więcej, to nie jest wykluczone, że tym razem będzie podobnie. I to tym bardziej że teraz są ku temu powody. Ci, którzy zajmowali się sferą informacyjno-publicystyczną, zhańbili zawód dziennikarzy, a ich miejsce jest poza zawodem - mówi wykładowca i autor książek badawczych o dziennikarstwie. Ale pojawia się przy tym jedno pytanie: co z TVP Sport?
"Drobna korekta, może zwolnienie dyrektora"
Redakcja sportowa telewizji publicznej jest jedną z największych w kraju. I nic w tym dziwnego, w końcu telewizja posiada m.in. prawa do meczów reprezentacji Polski w piłce nożnej, siatkowej, koszykówce, piłce ręcznej, a także do m.in. do mistrzostw świata w lekkoatletyce. Do tego jest jeszcze prężnie działająca strona internetowa.
ZOBACZ WIDEO: Kontuzja Lewandowskiego. Podał nowe szczegóły
Większość pracowników sportowej redakcji nie angażowała się otwarcie w sprawy polityczne. Nie uczestniczyła więc w tworzeniu niektórych wątpliwej jakości materiałów. Czy spotka ich taki sam los i padną ofiarami grupowych zwolnień?
- Z kilku powodów nie spodziewałbym się tu generalnych czystek. Po pierwsze, liczba dziennikarzy sportowych jest mniejsza. A po drugie, sport raczej się polityką nie zajmuje. Może nastąpić drobna korekta - na przykład dyrektor zostanie zwolniony, bo zarządzający się zmienią. Nie dotknie to jednak szeregowych pracowników - ocenia Adam Szynol, autor m.in. artykułu naukowego "Media publiczne w Polsce - systemowa destrukcja".
W przyszłym roku TVP będzie pokazywała wprawdzie Euro 2024 oraz igrzyska w Paryżu, ale to nie znaczy, że wszyscy zachowają pracę. Jednym z czynników, który pomógł rozrosnąć się telewizji publicznej, były ogromne dotacje z budżetu państwa. Tylko w 2023 roku z naszych podatków przeznaczono na ten cel 2,7 miliarda złotych. I korzystała na tym także redakcja sportowa. Jednak przejęcie władzy przez opozycję będzie wiązało się z obcięciem tych wydatków.
- Tego bym się obawiał na miejscu pracowników TVP. Wszystkie partie opozycyjne zapowiadały, że zrezygnują z tzw. rekompensaty. To zbójecki podatek, który był ogromnym zastrzykiem finansowym dla TVP. Przy takiej wyrwie w budżecie mogą nastąpić cięcia - twierdzi nasz rozmówca.
I zaznacza, że kwestia finansowania mediów publicznych nadal jest niepewna. A same partie opozycyjne mają różne pomysły na TVP i Polskie Radio.
- Szymon Hołownia mówił o opodatkowaniu gigantów cyfrowych, a to jest zadanie na lata. KO miała na to inne pomysły. Nowe rozwiązania finansowania mediów publicznych poznamy za kilka miesięcy, a wdrożenie pomysłu może zająć pół roku - tłumaczy Szynol.
Koniec z podróżami?
Zazwyczaj jest tak, że w telewizji prywatnej na wydarzenia sportowe jedzie jedna ekipa dziennikarska z dźwiękowcem i kamerzystą. Jeśli stacja sportowa wysyła przedstawicieli na Wyspy Owcze na mecz reprezentacji Polski to nagrywa także materiały dla stacji informacyjnej będącej w tej samej grupie - dla przykładu Polsat News często wykorzystuje materiały Polsatu Sport.
W przypadku TVP było inaczej. Na przykład od ćwierćfinału siatkarskich mistrzostw Europy, które w tym roku odbywały się we Włoszech, na miejscu były obecne aż cztery ekipy. I to nie TVP Sport wysłało wielu dziennikarzy. Na miejscu były osobne ekipy z dźwiękowcem i kamerzystą z TVP Info, TVP 2 oraz Wiadomości. Według wielu był to spory przykład niegospodarności.
- To nie jest takie jednoznaczne - kontruje nasz rozmówca. - Media prywatne tak nie robiły, ale pamiętam czasy, że media publiczne wysyłały pełny samochód ludzi z operatorem, dźwiękowcem czy kierowcą. W przypadku większych wydarzeń to bywa dobre, bo każdy zajmuje się swoją działką - mówi wykładowca.
- Takie duże dublowanie się ekip jest pewnym nadmiarem, ale czasami to ma sens. Tutaj dochodzi kwestia przepływu informacji, współpracy między redakcjami, oszczędności. Może tej synergii między redakcjami nie było, a może też było takie przekonanie, że jeśli nas stać, to wysyłamy cztery ekipy - kończy Adam Szynol.
Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Były piłkarz Ekstraklasy i trener Polaków w sejmie! Jak w wyborach poszło ludziom sportu?