- Krzysiek, do domu!
- Mamo, jeszcze chwilę, kończymy właśnie.
- Ściemnia się, a ty jeszcze masz odrobić lekcje, natychmiast!
- Mamo, premia górska i już meta, daj mi kwadrans.
- Krzysiek! Siedzisz na podwórku od południa. Ileż można grać w te kapsle?! Nie ma gadania, już cię widzę w domu.
- Ale mamo...
- Bo jak wezmę zaraz pasa!
Podobne rozmowy (a raczej krzyki, wrzaski, bo zazwyczaj odbywały się na linii: okno mieszkania - oddalone o kilkadziesiąt metrów podwórko) wpisały się na stałe w obraz PRL-u. W latach 70. i 80. ubiegłego wieku w kapsle grał prawie każdy młody chłopak. Można spokojnie szacować, że miliony Polaków przynajmniej raz w życiu zetknęło się z tą grą. Czyż nie? Niejeden z nas ma przed oczami te wielogodzinne etapy.
Jaskuła grał namiętnie, Kwiatkowski już nie
- Kapsle były jedną z podstawowych zabaw mojego dzieciństwa - potwierdza w rozmowie z WP SportoweFakty Adam Probosz, dziennikarz i komentator kolarstwa w Eurosporcie. - Szaleństwo Wyścigu Pokoju udzielało się wszystkim i podwórko było przez tydzień Warszawą, Pragą i Berlinem, chociaż nikt z nas nie widział tych miast na oczy.
Grali również przyszli mistrzowie, przyszli zawodowcy! - Pamiętam, jak z kolegami grałem namiętnie w kapsle, na których mieliśmy wypisane nazwiska: Szurkowski, Szozda, Hanusik, Mytnik, niektórzy pisali Aavo Pikkuus - wspominał w jednym z wywiadów Zenon Jaskuła.
Choć od razu trzeba dodać, że gra w kapsle nie była warunkiem koniecznym, aby potem ścigać się na szosie. - Szczerze? Nie grałem w tę grę - poinformował mnie nasz mistrz świata z 2014 roku, Michał Kwiatkowski.
Przypadek "Kwiato" jest tylko przykładem, jak o kapslach zapomniało kolejne pokolenie. Nasz kolarz urodził się w 1990 roku. Kiedy był w najlepszych wieku do tej gry, kalendarz pokazywał powiedzmy lata 2000-2004. Wtedy dzieci już wolały przesiadywać przed komputerami, niż "pstrykać" po chodnikach. Niestety.
Wróćmy do "złotych czasów" tej gry.
Trzy pstryknięcia w jednej kolejce
Za czasów PRL-u właśnie w maju o ścigających się kolarzach było słychać w radiu, telewizja pokazywała też sporo obrazków z tej rywalizacji, "Trybuna Ludu" drukowała specjalne relacje wzbogacone dokładnymi statystykami, które... - Wycinało się i wklejało do specjalnych zeszytów - wspomina mój kolega z dzieciństwa, Tomek, prawie 40-latek z Górnego Śląska. - O te zeszyty dbało się stokroć bardziej niż o te, które nosiliśmy do szkoły. Zeszyt "z matmy" można było zgubić, ten z wynikami z Wyścigu Pokoju, nigdy! Wieczorami z tych zeszytów spisywało się nazwiska najlepszych kolarzy, robiło papierowe koszulki, potem umieszczało się je w kapslach wypełnionych plasteliną lub woskiem i następnego dnia przed blokiem, na chodniku, walczyło się o kolejne zwycięstwo.
- Za czasów świetności Wyścigu Pokoju, kapsle były grą podwórkową numer jeden. W całej Polsce, przynajmniej w maju - słusznie zauważył na swoim blogu starzyalejarzy znany komentator kolarski Eurosportu oraz współautor książki "Rach-ciach-ciach, czyli pchamy, pchamy!", Tomasz Jaroński.
Zasady było bardzo proste. Jeden z graczy przygotowywał trasę (rysując ją kredą lub zwykłym kamieniem znalezionym w trawie na chodniku), pozostali uczestnicy umieszczali na starcie swoje kapsle i zaczynała się zabawa. Celem była meta, którą należało osiągnąć w jak najmniejszej liczbie pstryknięć. Zazwyczaj podczas jednej kolejki, jeden kapsel miał trzy "pstryknięcia". Czasami zasady się zmieniało. - Zasady wymyślaliśmy sami, niektóre przed rozpoczęciem wyścigu, a inne w trakcie - mówi Probosz. - Jeden z nas był sędzią i zapisywał wszystko w specjalnie założonym zeszycie. Strata jednego pstryknięcia oznaczała 15 sekund, po wypadnięciu z trasy wracało się w to samo miejsce, każdy mial prawo do trzech pstryknięć w jednej kolejce.
Mimo tego często dochodziło do kłótni (czy kolarz na pewno nie wypadł z trasy), oszustw (jak rywale nie widzieli, to zdarzały się dziwne "przesunięcia" poza protokołem), a nawet rękoczynów. Ot, dziecięcy świat.
Wosk, plastelina, a może lakier do paznokci?
Gra to jedno, ale bardzo ważne było również przygotowanie kapsli. Puste (w środku, których były tylko koszulki z nazwiskami lub flagi państw) były idealne do walki "w górach". Czyli na wszelkiego rodzaju schodach, podjazdach dla wózków, stromych ścieżkach. - Moją tajną bronią było wypiłowywanie specjalnej kratki na spodzie kapsla, żeby nie zsuwał się po każdym ruchu - zdradza Probosz.
- Sprytne, nie znałem tego patentu - mówi Tomek.
Na odcinki płaskie przygotowywało się kapsle obciążone. Do środka wlewało się albo wosk, albo wkładało plastelinę. Były jeszcze czasówki. Czyli etapy oparte na długich prostych i umiejscowione na gładkim asfalcie. Zazwyczaj "wynajmowało się" kawałek przyblokowego parkingu. - Przed czasówkami pokrywało się spód lakierem do paznokci wykradzionym mamie - wspomina Probosz.
- Grałem i ja, grały tysiące wyrostków. Kapsle, pal licho że nawet po piwie, były specjalnie szlifowane, obciążane, ozdabiane flagami ze szkolnych atlasów. Trasy malowano na asfaltowych podwórkach, a jak się komuś nie chciało, to można było wykorzystać piaskownicę. Zabawa przednia, a i majowe dni spędzało się na świeżym powietrzu, a nie przed komputerem - dodaje Jaroński.
Dla każdego młodzieńca w owym czasie specjalny worek wypełniony kapslami był rzeczą bezcenną.
Giełda transferowa
W tym worku każdy miał swoich ulubionych "Piaseckich", "Abdużaparowów", "Amplerów" czy "Svoradów". - A ile było nerwów, a czasami nawet płaczu, jak w ferworze walki najlepszy sprinter, na którego wykonanie poświęciło się kilka wieczorów, wpadł do kratki ściekowej, przez którą akurat przebiegała trasa - wspomina mój przyjaciel z czasów dzieciństwa.
Rzeczywiście, przypominam sobie sytuację, jak właśnie w taki sposób straciłem "Abdużaparowa", który przez kilka poprzednich dni wygrywał etapy. Koledzy mi go zazdrościli, chcieli się wymieniać. A właśnie... Istniała również giełda transferowa. Przecież tam, gdzie sportowa rywalizacja, tam i transfery.
- Daję ci Amplera i Piątka, a w zamian chce Ludwiga.
- Dobra, ale Amplera chcę "na wosku".
Takie dyskusje toczyły się przed każdym kolejnym etapem.
- Zgadzam się, najważniejszą częścią przygotowań było odpowiednie ustrojenie swoich zawodników, okazuje się, że dbałość o wizerunek nie jest wymysłem dzisiejszych czasów - śmieje się Probosz. - Były kapsle kolorowane po prostu kredkami, malowane farbami w barwy narodowe, przystrojone flagami wyciętym ze szkolnego atlasu, czy wreszcie, te robiły największe wrażenie, ozdobione wyciętymi z gazet portretami kolarskich bohaterów.
Jak Commodore 64
Jak pokazuje wspomniany kilka akapitów wyżej przykład pokolenia Michała Kwiatkowskiego, koniec PRL-u, świetności Wyścigu Pokoju spowodowały koniec ery kapsli. Dzieci rzuciły się na telewizję, komputery (oczywiście nie mam tutaj na myśli "Kwiato", który po prostu ciężko pracował na treningach, by stać się zawodowcem). Nagle podwórka stały się puste, a ostatnie etapy namalowane kredą zmył deszcz.
Teraz gra w kapsle jest traktowana jako ciekawostka, coś muzealnego. Jak komputer Commodore 64 (lub Atari 65XE), jak rower Wigry 3, w końcu jak zabawy na trzepaku. Owszem zdarzają się zawody, w których można spróbować swoich sił. W 2014 roku - przy okazji szosowych mistrzostw Polski w Sobótce - zorganizowano właśnie taki happening. Nie odbudowało to jednak mody. Większość obecnej młodzieży, czytając ten tekst pewnie nie bardzo wie, o czym on jest. To nie jest zarzut! To obecna rzeczywistość.
Przygotowując ten artykuł trafiłem do sklepów internetowych, w których można kupić gotowe zestawy kapsli-kolarzy. O zgrozo! - Profanacja - to pierwsza moja reakcja. Dzisiaj można naprawdę już wszystko kupić. Przecież przygotowanie swoich, własnych kolarzy to była wielka frajda.
Kapsle dla nas - trzydziesto- czy czterdziestoletnich facetów są do dzisiaj tym, czym dla kobiet w tym samym wieku była "guma". Ile to razy na osiedlach dochodziło do "walki płci", gdy okazywało się, że trasa kolejnego etapu akurat przechodzi przez miejsce, gdzie oplata się gumę i skacze do upadłego (czytaj: aż mama za uszy nie wyciągnie do domu). "To se ne vrati...".
ZOBACZ WIDEO: Michał Kwiatkowski: To był dla mnie szok. Długo nie będę mieć takiego przeżycia
Duzo tez zalezy od wychowania - teraz rodzice wola posadzic dzieciaka ekranem komputera czy tablet I miec spokój. Niestety ale zyjemy w czasach "homo tabletis" Czytaj całość