Mateusz Polaczyk na igrzyskach olimpijskich w Paryżu zajął trzynaste miejsce w slalomie kajakowym i ósme w crossie. 36-latek to kolejny polski sportowiec, który po zakończeniu zmagań skrytykował działaczy. W filmie zamieszczonym na YouTube wypowiedział kilka cierpkich słów o przedstawicielach Polskiego Związku Kajakowego, PKOl-u oraz Ministerstwa Sportu i Turystyki. (Więcej: TUTAJ)
Jeden z największych zarzutów kajakarza dotyczył tego, że akredytacji na igrzyskach nie otrzymał jego trener. Polaczyk rozwinął ten wątek w rozmowie z Weszło.
- Szczerze? Nie mam na to logicznego wytłumaczenia. A jeśli chodzi wytłumaczenie, które podał Polski Związek Kajakowy, Ministerstwo Sportu czy Komitet Olimpijski, to było ono takie: „było za późno”. Prawda jest jednak taka, że można było go dopisać, można było dać akredytację, wymyślić, że jedzie jako „team support”. Nie musiałby mieszkać w wiosce. Chodziło tylko wyłącznie o to, żeby trener mógł wejść na tor kajakowy, na arenę i pomagać z brzegu - mówił
ZOBACZ WIDEO: Muzyka z Harry'ego Pottera i miotła. Kabaret, jak przywitali gwiazdora
Polaczyk wyjaśnił również, dlaczego nie opłacił pobytu trenera w Paryżu z własnych środków. 36-latek podkreślił, że w takim wypadku jego szkoleniowiec miałby dostęp tylko na trybuny. Nie mógłby pomagać swojemu podopiecznemu z brzegu. Do tego wymagana była akredytacja, która nie została mu przyznana.
Minister sportu Sławomir Nitras poinformował w środę, że na igrzyskach pojawili się przedstawiciele 13 związków sportowych, w których Polska nie miała żadnych reprezentantów w Paryżu. Polaczyk nawiązał do tego w rozmowie z Weszło.
Złość wzbudziło w nim m.in. to, że do stolicy Francji przyleciał prezes Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego, a więc dyscypliny zimowej. Przypomniał też o obecności Dawida Podsiadły. Muzyk podczas ceremonii otwarcia znajdował się w łódce, w której płynęli polscy sportowcy.
- Na igrzyskach mieliśmy Snoop Dogga, ktoś zabrał psa terapeutycznego, u nas w kadrze znalazł się Dawid Podsiadło, który podejrzewam, że był akredytowany przez PKOl, bo inaczej się nie da. Mówimy o masie dodatkowych osób, która miała na przykład budować team spirit. Ale to powinno mieć miejsce, kiedy zawodnicy mają już wszystko zapewnione - mówił z przekąsem.
Jego zdaniem działacze w pierwszej kolejności powinni zadbać o wszystko, czego mogą potrzebować sportowcy, a dopiero później zapraszać na igrzyska wybranych przez siebie gości. W tym wypadku ta prawidłowość miała zostać zakłócona - do Paryża poleciały osoby, które nie wnosiły niczego do rywalizacji, a przez to zdaniem niektórych zawodników w pewien sposób "zabrały akredytacje" członkom sztabu i specjalistom, którzy byliby rzeczywistym wsparciem w trakcie zmagań.
Później Polaczyk wyjawił jeszcze, że w ostatnich latach na przygotowania do startów z "własnej kieszeni" wydał ponad 300 tysięcy złotych. Kwoty te nijak mają się do nagród, jakie otrzymuje za osiągane przez siebie wyniki. W swoim filmie na YouTube wyznał, że za siódme miejsca mistrzostw świata zarobił... 2214 złotych. Nie otrzymuje również wystarczającego wsparcia od działaczy, by pokryć przynajmniej część tych wydatków.
- Ja nigdy nie powiem, że w polskim sporcie brakuje pieniędzy. Bo akurat czasami odnoszę wrażenie, że mamy ich nawet… za dużo. Brakuje jednak logicznego wydawania w momentach, kiedy rzeczywiście potrzebujemy nagle kupić kajak, wymienić wiosło, zaopatrzyć się w jakiś sprzęt - mówił w rozmowie z Weszło.
Czytaj też:
Piesiewicz też dostał pracę od banku. Tego, który zatrudnił jego żonę
Nitras zdradził, ile kosztowała rezydencja w Paryżu