Szymon Godziek: rywale wiedzieli, że mają przerąbane

Materiały prasowe
Materiały prasowe

Szymon Gondziek, najlepszy zawodnik MTB w Polsce i czołowy na świecie, w rozmowie z WP SportoweFakty o tym, czym jest kolarstwo grawitacyjne, jak wdarł się do światowej czołówki i czy z uprawiania ekstremalnej dyscypliny da się utrzymać.

W tym artykule dowiesz się o:

WP SportoweFakty: MTB freestyle brzmi dosyć egzotycznie. Dlaczego wybrał pan tak ekstremalną i mało znaną dyscyplinę sportu?

Szymon Godziek: Moja dyscyplina, to najprościej mówiąc, skakanie na rowerze, mówi się na to również kolarstwo grawitacyjne. Skaczemy na rowerach i robimy najróżniejsze triki, ewolucje w powietrzu. Od najmłodszych lat mnie do tego ciągnęło. Najpierw zaczynałem od skakania z krawężników na najprostszych składakach. Kiedy miałem 8 lat, robiłem sobie zawody w jeździe na jednym kole. Pamiętam, że już wtedy mój rekord wynosił 800 metrów. Samym MTB freestyle zainteresował mnie mój młodszy brat. Poznał w naszej małej wiosce dwóch chłopaków, którzy ten sport zobaczyli podczas pobytu w Niemczech u cioci. Po powrocie kupili sobie rowery, zbudowali hopy i mój brat się w to wkręcił. Na początku nie bardzo mi się to podobało, bardziej ciągnęło mnie w kierunku motocykli. Dopiero po 2-3 latach Dawid zaraził mnie pasją do ewolucji na rowerach. Od tego czasu trenujemy codziennie.

Jak wyglądały wasze treningi?

- Na początku budowaliśmy sobie krótkie trasy w lasach. Zakumplowaliśmy się z chłopakami, którzy tak samo jak my byli mocno wkręceni w ten sport. Poznaliśmy nowe miejscówki, okazało się, że 10 km od naszego domu powstała fajna trasa ze skoczniami, więc tam też zaczęliśmy jeździć. Kiedy nasze umiejętności były coraz wyższe, podnosiliśmy poziom trudności. Zbudowaliśmy większą skocznię, na której mogliśmy już wykonywać ewolucje. Ludzie jednak często psuli nasze konstrukcje, więc postanowiliśmy postawić dwie skocznie w naszym ogródku. Później powstał basen z gąbkami, do których wpadaliśmy po zrobieniu tricku.

Rodzice nie mieli nic przeciwko? Ewolucje na rowerach często kończą się groźnie wyglądającymi upadkami

-  Rodzice na szczęście byli wyrozumiali i pozwolili nam zająć praktycznie cały ogródek. Były też momenty, kiedy chcieli nam z bratem tego zakazać. Kiedy sobie coś zrobiliśmy, złamaliśmy i musieli nas zawieźć do szpitala, to od razu mieliśmy pogadankę w stylu: "skończ z tym, bo kiedyś się zabijesz". Mama bała się najbardziej, ale na szczęście po przeleżeniu kilku tygodniach w gipsie rodzicom przechodziło, a ja pierwsze, co robiłem po zdjęciu gipsu, to wskakiwałem na rower.

Który moment w karierze był przełomowy, sprawił, że przeszedł pan na profesjonalizm?

- Nie było takiego jednego momentu. Wszystko wypracowywałem krok po kroczku i mozolnie szedłem coraz wyżej. Na swoich pierwszych zawodach w Krakowie, kiedy miałem 16 lat, nie potrafiłem dobrze wybić się z hopy. Tam poznałem ludzi, z którymi później zaczęliśmy jeździć po zawodach. Pomału, po każdym konkursie uczyłem się nowych skoczni i zdobywałem doświadczenie. Każda skocznie jest inna i na każdej rower zachowuje się inaczej, dlatego doświadczenie w kolarstwie grawitacyjnym jest kluczowe.

ZOBACZ WIDEO Szymon Godziek w #dziejesięnażywo

Który kraj można nazwać stolicą MTB freestyle'u?

- Bez wątpienia Kanadę. Tam zawodnicy mają najlepsze warunki do jazdy, najlepsze tory. U nas w Polsce jest bardzo dużo zawodników utalentowanych, ale brakuje urozmaicenia, jeśli chodzi o tory i skocznie. Na skoczni, na której polski zawodnik trenuje, potrafi zrobić naprawdę świetne ewolucje, ale jak tylko wyjedzie gdzieś na zawody z inną i większą skocznią, to pojawiają się problemy.

W MTB jest wiele prestiżowych zawodów. Czy są jedne wyjątkowe, na które pan i każdy z zawodników specjalnie się mobilizujecie?

- Jest Puchar Świata FMB World Tour, który skupił wszystkie światowe zawody. Mamy podział na cztery kategorie: brązową, srebrną, złotą i diamentową. Wisienkami na torcie są te diamentowe eventy, których w tym roku mieliśmy cztery. Na takie zawody przychodzi po kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Na Red Bull District Ride w Norymberdze w 2014 roku było aż 66 tys. kibiców.

Jak wygląda pana popularność w Polsce i na świcie? Jest podobnie, jak w przypadku Teddy'ego Błażusiaka, polskiego mistrza w trialu i enduro, który w USA jest wielką gwiazdą, a w Polsce mało kto poznałby go na ulicy?

- Myślę, że daleko mi do Teddy'ego. Nie jestem jeszcze tak popularny ani w kraju, ani za granicą. Nasza dyscyplina dopiero raczkuje, rozwija się, ale jeszcze sporo czasu minie zanim czołowi zawodnicy będą mogli o sobie powiedzieć: "jestem gwiazdą".

[b]

Denerwujące jest, kiedy słyszy pan opinie, że MTB freestyle to nie sport tylko cyrk, zabawa dla szaleńców?[/b]

- Wielokrotnie słyszałem takie komentarze, ale, szczerze mówiąc, takich zdań jest coraz mniej. Ludzie mają większą świadomość, widzą, że kosztuje nas to sporo pracy, treningów, profesjonalnego podejścia. Ćwiczymy jak inni sportowcy.

Z uprawiania MTB freestyle można się utrzymać?

- Uprawianie tego sportu pozwala mi się utrzymać i mogę się skoncentrować tylko na tym. W zawodach są do wygrania nagrody pieniężne, dużo pomaga mi też Red Bull, który wziął mnie pod swoje skrzydła. Przez jeden sezon Red Bull obserwował moje osiągnięcia, analizował, czy się rozwijam. Po roku postanowili podpisać ze mną kontrakt. To mi otworzyło wiele nowych możliwości. Mogłem pojawiać się na największych zawodach i trenować w świetnych warunkach. Dodatkowo realizujemy fajne projekty, jak choćby serial "Power of Mind", w którym wyjaśniamy na czym polega kolarstwo grawitacyjne i promujemy je.

W 2013 roku zadziwił pan świat MTB, wykonując jako jeden z nielicznych zawodników na świecie tzw. cashroll'a, czyli ewolucję będącą połączeniem backflipa z obrotem 360 stopni. To właśnie wtedy urósł pan w oczach czołówki?

- Kiedy ja zacząłem robić ten trick, na świecie potrafiły go powtórzyć jeszcze 3-4 osoby. Cashroll sprawił, że zrobiło się o mnie głośno. Pozwolił mi wygrywać zawody. Kiedy rywale widzieli mnie na zawodach, to wiedzieli, że mają przerąbane.

W tym roku współpracował pan z psychologiem sportu Janem Supińskim. Jak ważna okazała się kwestia mentalna w MTB freestyle?

- To była zupełna nowość, nawet zagraniczni zawodnicy nie korzystali z usług psychologów sportowych. Nie spodziewałem się zbyt wiele, ale teraz mogę przyznać, że spotkania z doktorem Supińskim dały mi dużo. Uświadomił mi na co zwracać uwagę podczas treningów. Wcześniej np. odpuszczałem ćwiczenie tych tricków, które mi nie wychodziły, doktor wyjaśnił mi, że muszę je trenować, bo nawet jeśli ich nie wykonuje na zawodach, to źle to wpływa na moją pewność siebie. To było cenne doświadczenie.

Po tylu zawodach i latach treningów, nadal odczuwa pan strach przed skokiem?

- Często się boję. Strach jest nierozłączną częścią tego sportu. O to jednak w tym właśnie chodzi, aby się przełamywać. Przełamywanie strachu daje mi dużą satysfakcję.

Przygotowuje pan coś specjalnego na kolejny sezon?

- Oczywiście, że mam już plan, który ma zaskoczyć konkurencję. Razem z innymi zawodnikami osiągnęliśmy już taki poziom, że trudno zrobić jakiś przełomowy trick, ale każdy się stara, aby dołożyć kolejny element, który jeszcze podniesie wartość ewolucji. Ja mam kilka pomysłów. W sezonie 2017 zamierzam wskoczyć na level wyżej.

Rozmawiał Maciej Rowiński

Szymon Godziek - największe osiągnięcia:

2016 r.
- Whitestyle - 1. miejsce i 2. miejsce Best Trick (Leogang, Austria)

2015 r.
- FISE Montpellier Slopestyle: 3. miejsce (Montpellier, Francja_

- Swatch Prime Line: 7. miejsce (Monachium, Niemcy)

- Najlepszy zawodnik sezonu 2014 w plebiscycie FMB World Tour

2014 r.
- "Diamentowa Seria" PŚ FMB World Tour - 5. miejsce

- Red Bull Ramapge - 11. miejsce (Utah, USA)

- Red Bull District Ride - 5. miejsce i Best Trick (Norymberga, Niemcy)

- Najlepszy zawodnik sezonu 2013 w plebiscycie FMB World Tour

Komentarze (0)