"Jeszcze rok, Alberto jeszcze rok" - w taki sposób uczestnicy Wyścigu Dookoła Hiszpanii apelowali do jednego z najwybitniejszych kolarzy ostatnich lat, aby zrezygnował z przejścia na emeryturę i przedłużył umowę jeszcze na sezon 2018.
Nic z tego, Alberto Contador jak zapowiedział, tak zrobił. Zwyciężył podczas przedostatniego etapu Vuelty (po fantastycznym ataku podczas wspinaczki na Angliru) i zakończył bogatą karierę. Aż siedmiokrotnie wygrał klasyfikację generalną wielkich tourów (dwa dodatkowe triumfy stracił w wyniku wpadki dopingowej, o czym będzie poniżej), był liderem światowego rankingu, wygrał wiele mniejszych wyścigów jedno- i kilkudniowych. Mając niespełna 35 lat (urodziny ma w grudniu), powiedział: stop.
Jest Alberto, jest zabawa
Contador - jak podkreślają fachowcy - był ostatnim z kolarzy-romantyków. Ostatnim, który nie patrząc na założenia taktycznie, często wyrzucając słuchawkę z ucha, do której dyrektor sportowy jego ekipy powtarzał mu, jak ma jechać, potrafił zaatakować. Stawał na pedałach i po prostu odjeżdżał rywalom. - Jest Alberto, jest zabawa - krzyczał w takich chwilach do mikrofonu Adam Probosz.
- Rzeczywiście, Alberto był wyjątkowym kolarzem - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Dariusz Baranowski, który jeździł w jednej ekipie (Liberty Seguros - przyp. red.) z Contadorem, a obecnie komentuje ten sport na antenie Eurosportu, między innymi ze wspomnianym powyżej Proboszem. - Większość zawodników podczas górskich etapów czeka do ostatniej chwili, boi się zaatakować. Contador ryzykował.
ZOBACZ WIDEO "Happy Olo" we wrześniu na ekranach. "To trochę szalony film"
I to ryzyko zazwyczaj się opłacało. Nie dość, że zaskarbił sobie sympatię kibiców na całym świecie, to często wygrywał. - Jego postać dobrze opisują tabele wyników - przyznaje w rozmowie z nami Marek Tyniec, autor bloga kolarskiego xouted.com. - Hiszpan siedmiokrotnie zdobywał miejsce na podium wielkiego touru i za każdym razem było to zwycięstwo. Gdy nie wygrywał, również siedmiokrotnie, zajmował dalsze lokaty. Biorąc pod uwagę, że fani cenią go za brawurę, skłonność do podejmowania ryzyka i spektakularne ataki, statystyki idealnie odwzorowują fakt, że Contador jeździł tak, aby zwyciężać, nie interesując się półśrodkami.
- Żyjemy w czasach doskonale zorganizowanych teamów - nie ukrywa Cezary Zamana, były mistrz Polski, triumfator Tour de Pologne, kolarz wielu profesjonalnych zespołów. - Alberto był jednym z niewielu, który potrafił zwyciężać bez wsparcia kolegów. Był indywidualistą. Jak atakował, to na całego.
W Polsce wszystko się zaczęło
Niewielu o tym pamięta, że kariera Contadora zaczęła się w... Polsce. W 2003 roku podczas TdP. - Pamiętam ten dzień dokładnie - wspomina Zamana. - Byłem w wielkiej formie, miałem sporą przewagę w klasyfikacji generalnej, przede mną była już tylko czasówka. 19 km ciężkiej wspinaczki na Orlinek. Chciałem pobić rekord trasy, byłem pewny siebie.
Pogoda nie rozpieszczała kolarzy, było zimno, padał deszcz. Większość hiszpańskich kolarzy wycofała się z wyścigu. - Oni tak mieli, że jak było za zimno, to im się nie chciało - śmieje się Zamana.
Niespełna 21-letni wówczas Contador ani myślał odpuścić. Wsiadł na rower i wykręcił rekordowy czas - 30 minut i 29 sekund. Był aż o 19 sekund szybszy niż drugi w klasyfikacji Zamana. - Jak dojechałem na metę i dowiedziałem się, że przegrałem z młokosem z Hiszpanii, natychmiast próbowałem się o nim czegoś dowiedzieć. Szefowie jego zespołu powiedzieli mi, że to mistrz świata w kategorii do 23 lat, jeden z największych talentów, jakie wydał ich kraj.
Zamana ostatecznie wygrał klasyfikację generalną TdP, dla Contadora czasówka na Orlinek była pierwszym zwycięstwem w zawodowym peletonie.
- Od najmłodszych lat Alberto miał tylko jeden cel: zostać wielkim kolarzem - mówi z kolei Baranowski.
Nie ma w Polsce człowieka, który lepiej zna Contadora niż właśnie on. Nie tylko jeździł z nim w jednej ekipie, ale często mieszkał z nim w jednym pokoju hotelowym. - Szef naszej ekipy, Manolo Saiz, wpadł na pomysł, abym ja, jako już doświadczony zawodnik, trochę "młodego" wprowadził do środowiska - mówi Baranowski. - Dlatego często dzieliliśmy wspólnie pokój, a w jednym z sezonów to chyba nawet zawsze.
"Jechał przede mną i nagle uderzył głową w asfalt"
Mieszkali razem również podczas Castilla y Leon w 2004 roku. Contador skarżył się na bóle głowy, nudności, ale podejrzewał, że to przemęczenie. Kolarze to twardziele, więc jechał dalej. Aż doszło do tragedii. - Jeden z etapów kończył się na górze, musieliśmy potem zjechać na parking, gdzie był nasz autobus. Alberto jechał na rowerze przed nami i nagle... Zaczęło się z nim dziać coś złego, przewrócił się, uderzył głową o asfalt - Baranowskiemu załamuje się głos.
Szybka akcja ratownicza przyniosła na całe szczęście efekt. Contador błyskawicznie trafił do szpitala, lekarze przez kilkanaście godzin walczyli o jego życie. - Kiedy wróciłem do hotelu, pakowałem jego rzeczy osobiste: szczoteczkę do zębów, kosmetyczkę, ubrania - wspomina Baranowski. - Szef zespołu mnie o to poprosił. Potem usiadłem w fotelu i czekałem na wiadomość ze szpitala. Nie zasnąłem ani na sekundę. Następnego dnia byłem nieprzytomny, nie wiem, jak przejechałem kolejny etap wyścigu. Miałem to gdzieś, najważniejszy był Alberto. Wieczorem przeżyłem deja vu - znów pusty pokój, łzy smutku, myśli o tym młodym chłopaku. Zżyłem się z nim niesamowicie.
Ze szpitala w końcu zaczęły docierać dobre wiadomości. Lekarze opanowali sytuację, zdiagnozowali tętniaka mózgu, którego podczas wielogodzinnej operacji usunęli. Rehabilitacja przebiegła błyskawicznie, Hiszpan szybko wrócił do peletonu, a jedynym śladem po całej sytuacji zostały: tytanowe wstawki w czaszce i wielka blizna na głowie.
Rysa na życiorysie
Kariera Contadora to nie tylko radość i sukcesy. To także dyskwalifikacja za stosowanie środków dopingowych. W 2010 roku wykryto u niego śladowe ilości clenbuterolu. Hiszpan tłumaczył, że najprawdopodobniej środek dostał się do jego organizmu przez żywność (tym środkiem tuczy się zwierzęta przeznaczone na ubój). Przeszedł wszelkie etapy odwoławcze, ale ostatecznie został jednak skazany. Przy okazji zabrano mu wygrane w: Tour de France (2010) i Giro d'Italia (2011). - Ta wpadka kładzie się cieniem na jego karierze, przez co trudno traktować go jako jednoznacznego bohatera - zauważa Tyniec.
- Analizując sprawę Contadora należy wspomnieć o całym tle - przekonuje Zamana. - To były czasy, gdy doping w peletonie był wszechobecny. Dlatego jego wpadkę określiłbym taką małą rysą na życiorysie. Jego rywalom, np. Lance'owi Armstrongowi, udowodniono o wiele większe oszustwa. Oni mają ogromne krechy.
Tyniec nie do końca zgadza się z taką argumentacją. Zwłaszcza że... - Sporo niejasności również wiąże się z wczesnymi latami Contadora w zawodowym peletonie, gdy jeździł najszybciej, a równocześnie blisko współpracował z lekarzami, trenerami i menedżerami bezpośrednio związanymi z kulturą dopingu - dodaje.
Jedno jest pewne: na emeryturę przeszedł jeden z barwniejszych kolarzy świata. - Alberto był zawsze lubiany w peletonie - twierdzi Baranowski. - Jeździł fair play, nie życzył nikomu niczego złego, często żartował, dlatego zapewne zostanie w środowisku.
Pewnie tak. W Hiszpanii działa już założony przez jego fundację zespół. Młodzi kolarze ścigają się podczas mniejszych wyścigów od kilku lat. Projekt nabrał odpowiednich rozmiarów, zatrudnia wielu trenerów, wyławia wielkie talenty. Contador będzie miał co robić, nie będzie narzekał na nudę. Zwłaszcza że jego "dziecko" ma przerodzić się wkrótce w zawodowy team. Na razie są plany, aby startować w niższych kategoriach, ale jak znajdą się odpowiedni sponsorzy, to być może Contadora znów zobaczymy na największych tourach świata. W zupełnie nowej roli.