Afera w polskim kolarstwie. Czy "dochodziło do uprawiania seksu z podopiecznymi?"

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

Zatkało mnie. Nie wiem, co powiedzieć...

Nie dziwię się. Miałem ten sam odruch. Powiem więcej, ja do teraz nie mogę dojść do siebie. Przecież to jest ludzka tragedia. Chodzi o młodych ludzi, którzy już na początku kariery zostali zniszczeni. Zniszczeni mentalnie. Mnie się to nie mieści w głowie. Czy chciałby pan oddać swoje dziecko pod opiekę człowiekowi, który będzie w sposób haniebny nadużywał swojej roli, osoby decydującej o przyszłości sportowej? Przecież te osoby spędzają 300 dni w roku poza domem. Z ust samych zawodników pada porównanie do sekty, w której mają ograniczoną możliwość, a wręcz zakaz kontaktowania się ze światem zewnętrznym, nawiązywania bliższych relacji, czyli pełna kontrola.

Co zrobił z tymi informacjami prezes Banaszek?

No właśnie. Nic!

To znaczy? Nie poszedł z tym od razu do prokuratury?

Na jednym z zarządów, które są przecież nagrywane, prezes Banaszek poinformował, że wyniki prac są niezwykle poważne. Wyrażał się o tej sprawie jednoznacznie negatywnie. Namawiałem go, aby niezwłocznie zawiadomił o tym odpowiednie organy, w tym ministerstwo sportu. Niestety, w miarę upływu czasu jego podejście do tej sprawy ewaluowało, ostatecznie odmówił jakiejkolwiek reakcji. Mało tego, nakazał przerwanie audytu. Uważał, że sprawa jest bezprzedmiotowa, bo wydarzenia te miały mieć miejsce w przeszłości i mają charakter wyłącznie historyczny.

Dlaczego?

Na początku chyba się przestraszył. Tak po ludzku. Takie mam wrażenie. A przecież jeszcze podczas mistrzostw w Bergen (odbyły się we wrześniu 2017 roku - przyp. red.) rozmawiałem z jedną z zawodniczek, która ze łzami w oczach mówiła, że trzyma za nas kciuki, że chce, aby ten horror w końcu się zakończył. Banaszek mógł to przeciąć.

Czemu pan tego nie zrobił?

Właśnie to robię. To delikatna sprawa, nie chciałem nic zepsuć. Czekałem. Cały czas liczyłem, że Banaszek coś z tym zrobi. A on wręcz przeciwnie. Dodatkowo, cały czas zastrzegał, że on jest jedyną osobą, która jest uprawniona do reprezentowania na zewnątrz Polskiego Związku Kolarskiego. Odmawiał nam prawa do przedyskutowania w sposób formalny i oficjalny tej kwestii podczas dwóch kolejnych zarządów, w tym ostatniego, który odbył się 20 listopada. Zabronił również zająć się tą sprawą Komisji Rewizyjnej, straszył konsekwencjami.

Co było dalej?

Nagle prezes Banaszek postanowił przywrócić na stanowisko osobę, którą wcześniej zwolnił. Jak to usłyszałem, nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Banaszek nawet wysłał w tej sprawie pismo do ministerstwa sportu. Wygląda na to, że postanowił zatuszować najistotniejszą sprawę.

Przecież to się nie uda. Te zeznania już są, nie da się ich skasować.

Skasować pewnie się da, albo schować głęboko pod dywanem. Jednak skasować z pamięci tego, co usłyszałem, już nie. Powiem więcej, te osoby otworzyły się przed prawnikami i niektórymi ludźmi ze środowiska, bo liczyły - i myślę, że nadal liczą, że ktoś się na poważnie zajmie tą sprawą. Wydaje mi się, że teraz widzą, że mijają miesiące, a ich oprawca nie poniósł żadnej kary.

Czy dlatego pan zrezygnował ze stanowiska wiceprezesa w listopadzie 2017? Dlatego, że Banaszek chciał schować tak obrzydliwą sprawę w sejfie?

Tak. Nie mogłem brać w tym udziału. Apelowałem wielokrotnie podczas posiedzeń zarządu, podkreślam, że były one nagrywane, aby pozwolił przedstawić te informacje. Nawet kilka dni temu (20 listopada - przyp. red.) podczas ostatniego spotkania władz kolarskich powtórzyłem swój wniosek. Bez efektu.

Powiedział pan, że audyt został przerwany na wniosek prezesa. Czyli co? Sprawa rzeczywiście umarłaby śmiercią naturalną?

Chyba tak. Nie pozwolę jednak na to. Nie ma mojej zgody, aby w tym środowisku pracował człowiek, który wykorzystywał zawodniczki i osoby zaangażowane w kolarstwo. A na czele PZKol stał Banaszek, który swoim zachowaniem w tej sprawie niszczy wizerunek dyscypliny.

Zdaje pan sobie sprawę, że ten wywiad to jak zgłoszenie do prokuratury podejrzenia o popełnieniu przestępstwa?

Tak, jestem tego świadomy. Nie mogę inaczej.

Tu i ówdzie słyszałem od ludzi ze środowiska również o przekrętach finansowych. Prawda?

Powiem tyle: zostały zgromadzone dowody na to, że osoba, o której rozmawiamy, pobierała nielegalną prowizję od nagród i kontraktów. Nielegalną, bo to wszystko trafiało bezpośrednio do jego kieszeni, bez przelewów, bez umów, bez podpisów. Na początku brał od swoich podopiecznych po 20 procent, potem już 50.

Jakim cudem to wszystko nie wyszło wcześniej na światło dzienne?

Zawodnicy i inni współpracownicy mieli być instruowani, jak się mają zachowywać i co mówić przy sponsorach czy pracownikach ministerstwa sportu. Urządzane były przedstawienia, i to przez kilka dobrych lat.

Co dalej z polskim kolarstwem?

Najbardziej mnie wkurza to, że od września, kiedy wypłynęły na wierzch pewne sprawy, nie rozmawiamy o zawodnikach, przygotowaniach do wielkich imprez, medalach, a o bezsensownych wojenkach między działaczami. Nie mogę wybaczyć Banaszkowi, którego przecież popierałem w walce o fotel prezesa i z którym przez ponad pół roku w miarę dobrze współpracowałem, że nie stanął na wysokości zadania. Nie ma mojej zgody na to. Myślę, że nikt po takich informacjach nie będzie uważał, że powinien kierować związkiem. O tym zdecydują delegaci, podczas głosowania 22 grudnia. Wierzę, że wezmą pod uwagę interes całej kolarskiej rodziny. Niech każdy rozważy w swoim sumieniu czy należy dać obecnemu prezesowi jeszcze jedną szansę. Jak Banaszek spojrzy teraz w oczy tym dziewczynom, które zaufały i zdradziły największy horror swojego życia. No jak? Jak spojrzy w oczy sponsorom i ministerstwu, w rozmowach, z którymi mijał się z prawdą. Ja sam byłem zaangażowany w pozyskanie dużego sponsora, jakim jest Orlen, i teraz jest mi wstyd, że dyscyplina, która jeszcze cztery miesiące temu była stawiana za wzór, dziś jest bez pieniędzy i reputacji. Znam środowisko, rozmawiam z ludźmi – w regionach w ogóle nie wiedzą, co się dzieje, nie zdają sobie sprawy, że zaraz nie będzie pieniędzy na nic, zresztą już ich nie ma. A Banaszek uprawia propagandę sukcesu. Niestety rzeczywistość jest skrajnie inna. Kto wesprze finansowo szkółki, rozwój w regionach, jak nie zrobi tego związek, który dziś ma zajęte konta?

Da się bez sponsorów prowadzić PZKol?

Nie da się. Banaszek chce wziąć kredyt, spłacić ostatecznie dług za budowę toru. Fajnie, ale przecież to zamiana jednego długu na inny. Nadal nie wiadomo, za co będzie spłacał raty kredytowe. A CCC chciało pokryć cały dług, przypomnę prawie 10 mln zł, za zmianę nazwy pruszkowskiego toru na CCC Arena. CCC to jedna firma, która odeszła. Ale jest jeszcze Orlen. Boję się, że i tego sponsora stracimy. Nie stać nas na to. Naprawdę stanęliśmy nad przepaścią. Przepraszam całe środowisko, ale przede wszystkim sportowców, za to, że koniec końców spoczęło to na ich barkach. To władze związku powinny ochronić ich przed takimi sytuacjami. Tu dziękuję Ministerstwu, że z olbrzymią empatią i powagą potraktowało tę sprawę. W tej chwili nie mogę nic więcej powiedzieć, ale mam nadzieję, że przez pryzmat tej sprawy nie ucierpi sport i zawodnicy. Sprawą zajmą się odpowiednie organy.

O polskim kolarstwie pisaliśmy również w innych artykułach:

Delegaci zdecydują o przyszłości prezesa PZKol. Głosowanie tuż przed Wigilią 

Tajemniczy audyt w Polskim Związku Kolarskim. CCC żąda ujawnienia jego wyników

Komornik wejdzie do Polskiego Związku Kolarskiego? "Być może jeszcze w tym tygodniu"

*Sprawa, której dotyczy powyższy wywiad, wróciła kilka tygodni temu przy okazji zamieszania panującego wokół Polskiego Związku Kolarskiego. Jak wielokrotnie informowaliśmy, ze związku wycofał się jeden z głównych sponsorów (firma CCC), drugi (Orlen) poważnie się zastanawia nad zerwaniem umowy, a ministerstwo sportu postanowiło przeprowadzić kontrolę. Jakby tego było mało, w związku pojawił się komornik (chodzi o prawie 10 mln długów wobec Mostostalu Puławy, który kilka lat temu wybudował tor w Pruszkowie).

To wszystko doprowadziło do sytuacji, że zarząd PZKol postanowił zwołać - na 22 grudnia 2017 roku - Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Delegatów, które ma zdecydować, czy na stanowisku pozostanie obecny prezes Dariusz Banaszek.

- Próby utajnienia informacji o działalności, która miała miejsce w PZKol skłóciły środowisko. To nie jest wojna personalna między sponsorami, zarządem czy ministerstwem a prezesem Banaszkiem. Powody nie są tak prozaiczne - oświadcza Piotr Kosmala.

Czy ministerstwo sportu powinno w PZKol-u ustanowić zarząd komisaryczny?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×