Cezary Zamana: Mój syn miał wypadek na wyścigu, wtedy żona nie wytrzymała

Syn triumfatora Tour de Pologne z 2003 roku kilka lat temu trafił do szpitala. Było źle. Po tragicznym wypadku Bjorga Lambrechta Cezary Zamana postanowił opowiedzieć o tej sytuacji. I o ciągłym strachu, który jest nieodłącznym "partnerem" kolarstwa.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Cezary Zamana Newspix / Rafal Oleksiewicz / PressFocus / Na zdjęciu: Cezary Zamana
Marek Bobakowski, WP SportoweFakty: Czy po takiej tragedii, do jakiej doszło podczas tegorocznego Tour de Pologne (TUTAJ znajdziesz więcej informacji o śmierci Bjorga Lambrechta >>), da się jechać dalej?

Cezary Zamana, były kolarz, triumfator TdP 2003, wielokrotny mistrz Polski, uczestnik Tour de France: Nie wiem, to jest bardzo trudna sytuacja.

Czesław Lang i dyrektorzy sportowi poszczególnych ekip zrobili chyba wszystko, co trzeba, aby kolarzom było łatwiej.

O, tak! Czapki z głów za neutralizację czwartego etapu i fantastyczną oprawę przejazdu na trasie Jaworzno - Kocierz. Oglądałem zdjęcia w internecie, widziałem relację w telewizji i jestem pod ogromnym wrażeniem. Zarówno zachowania kibiców, jak i oprawy, którą przygotowali organizatorzy. A ten wjazd kolarzy Lotto Soudal na metę (ZOBACZ tę sytuację >>)... Fantastyczna sprawa.

Był pan kolarzem prawie 30 lat. Ile razy leżał pan na asfalcie?

Na początku kariery jakieś 2-3 razy w roku. Mówię o tych poważniejszych upadkach. Potem przyszedł rok 1994.

Co się stało?

Pojechałem na Tour de France. Byłem specjalistą od sprintów, walczyłem z najlepszymi. Na finiszu jednego z etapów doszło do makabrycznej kraksy. Wilfried Nelissen przy prędkości 70 km/h zahaczył o policjanta i upadł razem z innymi kolarzami. Krew, krzyk, złamania - makabra. Wtedy postanowiłem, że zmieniam swoją charakterystykę. Ze sprintera na zawodnika walczącego bardziej o klasyfikację generalną, bardziej w górach. Wmówiłem sobie, że w ten sposób będę bezpieczniejszy. W domu czekała żona, dzieci, zrobiłem to dla nich.

Żona pewnie się ucieszyła. Rozmawialiście kiedykolwiek o ryzyku, jakie jest wpisane w kolarstwo?

Nie, to taki temat tabu. Zwłaszcza po wypadku mojego syna.

Na wyścigu?

Tak, chciał być kolarzem, w wieku 12 lat dopadł go pech. Startował w wyścigu, była końcówka etapu, nerwy, prędkość. Wyglądało to bardzo źle, był nieprzytomny, trafił do szpitala. Jako rodzice przeżyliśmy bardzo tę sytuację. Czarne myśli wdzierały się do mózgu.

Syn ściga się dalej?

Wyszedł z tego na całe szczęście, ale nie, nie ściga się. Żona podjęła decyzję, że mąż i syn uprawiający tak niebezpieczną dyscyplinę sportu to za dużo.

Małżonka interesuje się kolarstwem?

Nie, nie lubi tego sportu, nie ogląda wyścigów. Rozumiem ją. Wyobrażam sobie, co przeżywała, jak jeździłem w peletonie.

W 1995 roku miał pan pojechać na Tour de France.

Ktoś nade mną czuwał, że ostatecznie nie pojechałem. Choć kiedy dowiedziałem się, że zespół postawił na Fabio Casartellego, to byłem wściekły.

Casartelli zmarł (tutaj więcej szczegółów >>) po wypadku na 15. etapie Wielkiej Pętli.

To mogłem być ja... Do dzisiaj ta sytuacja mnie rozbija psychicznie. Przecież szefowie Motoroli zastanawiali się poważnie, czy nie ja powinienem pomagać Lance Armstrongowi w TdF. Byłem już prawie nastawiony na to, ale jednak włoskie lobby, czyli trenerzy i pracownicy z tego kraju, wygrało.

Jak pan się dowiedział o śmierci kolegi z drużyny?

Z telewizji.

Nikt nie zadzwonił, nie miał pan opieki psychologicznej?

To były inne czasy. Prawie 25 lat temu nikt nie myślał o takich detalach. No cóż, musiałem sam sobie z tym poradzić.

Od pana czasów wprowadzono w kolarstwie obowiązek stosowania kasków. To zwiększyło bezpieczeństwo?

Ogólnie tak. Jednak nadal kolarz balansuje na krawędzi życia i śmierci.

Czy liczy pan na to, że postęp technologiczny przyniesie w przyszłości rozwiązania, które podniosą poziom bezpieczeństwa?

Jak na razie to idziemy w odwrotnym kierunku. Stroje kolarzy są cieńsze, praktycznie "niewidzialne". Chodzi oczywiście o aerodynamikę. Czy kiedyś naukowcy wymyślą coś na wzór "zbroi" na ciało, ochraniaczy? Nie wydaje mi się. Nie mam tak bogatej wyobraźni.

Czyli kolarstwo to najniebezpieczniejszy sport świata? Biorę pod uwagę oczywiście dyscypliny masowe, nie chcę porównywać go do alpinizmu czy ekstremalnych sportów?

Odpowiem nieco inaczej. Weźmy rajdy samochodowe. Niebezpieczny sport, zgadza się pan?

Tak. Myślę, że większość ludzi tak myśli.

No właśnie. A kierowcy mają klatki bezpieczeństwa, kaski, kombinezony. Kolarz jedzie praktycznie nago. A rozwija prędkości na poziomie 100 km/h, na zjazdach.

ZOBACZ WIDEO: Tour de Pologne 2019. Czesław Lang o miejscu tragicznego wypadku: To nie był zjazd, ale prosta, szeroka droga
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×