Norweskie media szeroko opisują sytuację z Espenem Andersenem w roli głównej. Dwukrotny medalista olimpijski podczas zawodów w Seefeld przygotowywał się, aby oddać skok. Wówczas jednak za bandą reklamową na górze skoczni pojawiła się osoba z telefonem komórkowym w ręce. Mężczyzna nagrywał Andersena.
Sam zawodnik oraz sztab szkoleniowy kadry twierdzą, że to go zdekoncentrowało. 29-latek oddał skok na odległość 100 metrów. Przed rywalizacją na trasie biegowej zajmował 18. miejsce, a ostatecznie całe zawody ukończył na 22. pozycji. W rozmowie z "Dagbladet" opisał jak sytuacja wyglądała z jego punktu widzenia.
- Stało się to blisko miejsca, w którym siedziałem. Wydawało się, że kamera była jeszcze bliżej niż widać to na zdjęciach telewizyjnych. Oczywiście powinienem był to zignorować i skupić się na skoku, ale to na mnie wpłynęło. Zdenerwowałem się. Gdyby jeszcze operator stał nieruchomo gdzieś z tyłu, ale on był około 30-40 centymetrów obok mnie. Praktycznie mogłem sięgnąć po jego telefon komórkowy - powiedział w "Dagbladet".
ZOBACZ WIDEO: Mróz, wichura, a on wspinał się w takim stroju. Hit sieci!
Po ujawnieniu zajścia nad sprawą pochylił się Lasse Ottesen, dyrektor zawodów przy Międzynarodowej Federacji Narciarskiej i Snowboardowej (FIS). Najpierw przeprosił Andersena, a później wyjaśnił, kim jest osoba, która nagrywała kombinatora norweskiego.
- To wolontariusz, który ciężko pracuje. Jednocześnie kusiło go, żeby zrobić kilka zdjęć, kiedy był tam na górze. Jest to oczywiście całkowicie nie do przyjęcia. Odbyliśmy z nim rozmowę i otrzymał jasne wskazówki na przyszłość - powiedział Ottesen w rozmowie z NRK.
Ottesen dodał jeszcze, że wolontariusz bardzo ubolewał nad swoim zachowaniem i także przeprosił zawodnika. Podobne sytuacje praktycznie nie mają miejsca na skoczniach narciarskich.
Czytaj także:
"Muszę go usprawiedliwić". Małysz tłumaczy decyzje Thurnbichlera