All-in na boisku, nie w autobusie. Tak budował się finalista polskiej ligi

PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: radość koszykarzy Śląska Wrocław
PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: radość koszykarzy Śląska Wrocław

- Spadł nam duży kamień z serc. Jesteśmy dumni z tego, że potrafiliśmy się podnieść. Teraz gramy all-in. Na boisku, nie w autobusie - uśmiecha się Aleksander Dziewa, który zdradza nam, jak budowała się atmosfera w zespole.

Zespół WKS-u Śląska Wrocław po wielu latach wraca do gry o najwyższą stawkę. Po raz ostatni - siedemnastokrotni mistrzowie Polski - w wielkim finale grali w sezonie... 2003/2004. Od ostatniego meczu, z udziałem Śląska w finale, mija właśnie... ponad 6500 dni! We wtorek - legendarna Hala Stulecia - znów wypełni się kibicami, którzy są spragnieni osiemnastego mistrzostwa Polski.

Łatwo nie będzie, bo Legia Warszawa - jako jedyny zespół w tych play-off - nie zaznała jeszcze smaku porażki w najważniejszej części sezonu. We Wrocławiu zdają sobie sprawę z siły Legii, ale przekonują też, że sami już sporo doświadczyli w tych play-off. Mają za sobą już dziesięć meczów w tej części sezonu. Nam udało się ustalić, że w trakcie podróży drużyna gra w pokera w autokarze, co jest formą rozluźnienia po ciężkich meczach i budowania team-spirit.

- Teraz - jak to mówimy w drużynie - gramy all-in. Gramy o wszystko. Nie ma znaczenia, kogo co boli. Wszystkie ręce na pokład. Blokady, leki przeciwbólowe będą na pewno po obu stronach. Wiemy, że Śląsk bardzo długo czeka na kolejne mistrzostwo. Chcemy zapisać się w historii - podkreśla Aleksander Dziewa, reprezentant Polski.

ZOBACZ WIDEO: Milioner chwali się luksusową łodzią. Tak na niej szaleje

Karol Wasiek, WP SportoweFakty Za wami szalona i zwariowana seria. Najpierw dwa łatwo wygrane mecze w Słupsku, później dwie klęski u siebie we Wrocławiu i piąty, decydujący mecz w "Gryfii" wygrany 81:71. Jak trudna pod względem mentalnym i sportowym była to dla rywalizacja?

Aleksander Dziewa, koszykarz WKS-u Śląska Wrocław i reprezentacji Polski: Duży kamień spadł z serca. Jestem dumny z tego, że potrafiliśmy się podnieść po sromotnym laniu od Czarnych Słupsk przed własną publicznością. Cieszę się, że sporo korzyści przyniosło spotkanie przed piątym meczem, które mieliśmy wewnątrz drużyny. Wyciągnęliśmy odpowiednie wnioski, byliśmy skupieni przez 40 minut. Nawet jak nie wpadały nam rzuty, to potrafiliśmy zastopować akcje rywali. Jest na pewno spora satysfakcja.

Gryzły was te porażki 83 punktami we własnej hali w półfinale?

Podeszliśmy do tego w ten sposób, że w meczu numer trzy rywale trafiali wszystko, wykorzystując naszą fatalną grę w obronie. W ataku też podejmowaliśmy wiele złych decyzji, niepotrzebnie forsowaliśmy rzuty z trudnych pozycji. To był nasz najsłabszy mecz w sezonie. W kolejnym zagraliśmy lepiej, ale Czarni i tak egzekwowali dobrze swoje zagrywki. Wykorzystali to, że my słabo wracaliśmy do obrony. Zdobyli sporo łatwych punktów. Kolejnymi trafionymi rzutami się napędzali.

W piątym meczu kluczowa była przewaga pod koszem?

Myślę, że tak. Kerem Kanter rozegrał bardzo dobre zawody, mimo że miał wielkiego krwiaka na nodze. Nawet nie wiedziałem, że on... nie zszedł z parkietu w tym meczu. Wielki szacunek dla niego! Ja z kolei miałem problemy ze skutecznością, ale to nie było tak, że forsowałem rzuty z trudnych pozycji. To były rzuty, które biorę niemal w każdym spotkaniu. Zazwyczaj je trafiam, teraz tego nie było, ale to się zdarza. Ale powalczyłem na zbiórce, próbowałem wymuszać przewinienia. Jestem zadowolony, że mogłem pomóc zespołowi w inny sposób, niż tylko zdobywanie punktów.

Czy może pan więcej powiedzieć o tym spotkaniu, które odbyło się wewnątrz drużyny? Jak wyglądało? Były krzyki?

To nie był odpowiedni moment na wyzwiska, krzyk czy mocne słowa. Nie chodziło też o to, by jeden drugiemu wytykał błędy i tym samym szukać kozła ofiarnego. To była merytoryczna, rzeczowa rozmowa, gdzie wyjaśniliśmy sobie pewne kwestie. Szukaliśmy swoich przewag w serii z Czarnymi Słupsk.

Na tej rozmowie był trener Andrej Urlep?

Nie. Trener dał zgodę na takie spotkanie. Sami obejrzeliśmy pierwszą kwartę meczu, dokładnie przeanalizowaliśmy te dziesięć minut, zauważyliśmy pewne błędy, które musieliśmy poprawić, jeśli myśleliśmy o awansie do wielkiego finału. Udało nam się to zrealizować.

Jak wygląda stan zdrowia Aleksandra Dziewy?

Jest coraz lepiej, choć... wstępne rokowania nie były najlepsze.

Co to znaczy? Co mówił lekarz?

Pamiętam, że jak lekarz zobaczył ją po raz pierwszy, to powiedział wprost: "możesz już nie zagrać w tym sezonie". Nie brałem tego pod uwagę. Od razu mocno wziąłem się do pracy z fizjoterapeutą i trenerem od przygotowania motorycznego. Cały czas rehabilitowaliśmy kontuzjowaną kostkę. Odbyliśmy mnóstwo zabiegów i na szczęście udało się mnie postawić na nogi. Nie ukrywam, że bardzo zależało mi na tym, by pomóc drużynie w fazie play-off.

Do dzisiaj nie mogę uwierzyć w to, że - dwa dni po urazie - zagrał pan w meczu z Zastalem w ćwierćfinale PLK. To był szokujący obrazek!

To fakt, dla mnie jest to też trudne do wytłumaczenia. Bo kostka - dzień po urazie - była trzy razy większa niż normalnie. Ale trzeba było grać! Nie wybaczyłbym sobie tego później, że mogłem zagrać, a nie spróbowałem. Przyjąłem zastrzyk, do tego kostka była obklejona specjalnymi taśmami i wyszedłem na boisko.

Czujecie, że "osiemnastka" jest już blisko?

Tak. Teraz - jak to mówimy w drużynie - gramy all-in. Gramy o wszystko. Nie ma znaczenia, kogo co boli. Wszystkie ręce na pokład. Blokady, leki przeciwbólowe będą na pewno po obu stronach. Wiemy, że Śląsk bardzo długo czeka na kolejne mistrzostwo. Chcemy zapisać się w historii.

Dla pana to chyba ma ogromne znaczenie, bo ze Śląskiem jest pan na dobre i na złe...

To prawda. Dla mnie ta seria może być ukoronowaniem całej mojej drogi w Śląsku. Z klubem przeszedłem całą ścieżkę od 2. ligi, wspinałem się szczebel po szczebelku i to, że teraz ze Śląskiem mogę zagrać w finale Energa Basket Ligi, jest wspaniałym uczuciem.

W finale WKS Śląsk Wrocław zagra z Legią Warszawa. Jak ugryźć zespół, który nie przegrał jeszcze meczu w fazie play-off?

Myślę, że trzeba grać z nimi cierpliwie i mądrze, ale i wykorzystywać ich błędy, jeśli takie popełnią. Choć należy pamiętać, że Legia gra bardzo poukładaną i zespołową koszykówkę. Głównie jednak skupiamy się na zatrzymaniu ich kontr i zbiórek w ataku.

Aleksander Dziewa: Śląsk idzie po "osiemnastkę"
Aleksander Dziewa: Śląsk idzie po "osiemnastkę"

Mówi pan all-in. Wiem, że - w trakcie podróży - gracie w pokera w autokarze. Tam też stosuje pan tę metodę?

Ha ha! To forma rozluźnienia, gramy delikatnie, nikt z nas nie jest hazardzistą. Ważne jest to, by wspólnie spędzać czas, rozmawiać, a nie tylko siedzieć w słuchawkach. Gramy wszyscy, a nie tylko Polacy, więc to dobra forma scalenia zespołu. Kodi Justice umie grać, ostatnio Travis Trice dołączył, bo zapowiedział, że to zrobi, jak wygramy z Czarnymi Słupsk.

Myśli pan już o przyszłości? Pytam, bo coraz częściej pojawia się temat, że może pan przenieść się do ligi hiszpańskiej w następnym sezonie. Czy to prawda? Najpierw złoto, a później gra w innej lidze?

Na razie skupiam się na tym, co jest teraz i co można zrobić. A... do zrobienia jest dużo!

CZYTAJ TAKŻE:
Mocne słowa prezesa: Inni chcieli zniechęcić Tabaka!
Zaskoczył Polskę, zrobił wynik ponad stan. Teraz... musi szukać pracy
Zagrali "va banque" i co dalej? Znamy plany klubu!
Zrobił furorę i... odchodzi! Jego chce zabrać z Polski

Komentarze (0)