To nie zdarzyło się nigdy wcześniej. Poważne kłopoty aktualnych mistrzów NBA!

PAP/EPA / JOHN G. MABANGLO / Na zdjęciu od lewej: Davion Mitchell, Stephen Curry i Kevin Huerter
PAP/EPA / JOHN G. MABANGLO / Na zdjęciu od lewej: Davion Mitchell, Stephen Curry i Kevin Huerter

Sacramento Kings, którzy w tym sezonie awansowali do fazy play-off po raz pierwszy od 2006 roku, znów obronili własny parkiet. Poważne kłopoty mistrzów NBA!

Golden State Warriors ze Stephenem Currym w składzie nigdy wcześniej nie rozpoczęli serii fazy play-off od dwóch porażek. Teraz, jeśli jeśli chcą obronić mistrzostwo NBA, muszą wrócić ze stanu 0-2.

Sacramento Kings piszą historię. Drużyna z Kalifornii awansowała w tym sezonie do fazy play-off po raz pierwszy od 2006 roku i nie przestaje zachwycać. Gracze Mike'a Browna po wyrównanym meczu pokonali w poniedziałek obrońców tytułu 114:106 i są o dwa zwycięstwa od awansu do następnej rundy.

Jeszcze niewiele ponad trzy minuty przed końcem było tylko 102:101 dla Kings. Gospodarze zamknęli jednak mecz zrywem 12-5. Kluczowy rzut za trzy trafił De'Aaron Fox, a następnie pod kosz wbił się Harrison Barnes, były zawodnik Warriors.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: słynna narciarka wzięła piłkę do kosza. A potem taka mina!

Kapitalni byli Domantas Sabonis (24 punkty, dziewięć zbiórek) i wspomniany Fox (24 punkty, dziewięć asyst). Kings triumfowali pomimo faktu, iż trafili tylko 9 na 38 oddanych rzutów za trzy. Warriors nie byli w tym elemencie o wiele lepsi (13/40).

Słabszy dzień miał Stephen Curry, który trafił tylko 3 na 13 oddanych rzutów za trzy i zapisał przy swoim nazwisku w sumie 28 oczek w 41 minut. Andrew Wiggins wrócił do pierwszej piątki mistrzów i od razu zdobył 22 punkty. Gościom brakowało jednak skutecznych akcji Jordana Poole'a, który w całym drugim meczu serii zaaplikował rywalom tylko cztery punkty. Draymond Green został ukarany faulem niesportowym drugiego stopnia i został odesłany do szatni w czwartej kwarcie za to, że nadepnął na Sabonisa.

Trzeci i czwarty mecz serii odbędzie się w San Francisco. Warriors czują się u siebie zdecydowanie lepiej, niż na wyjazdach.

Philadelphia 76ers przez długi czas nie mogli złamać oporu, który postawili im w poniedziałek Brooklyn Nets. Stało się to dopiero w drugiej połowie, którą wygrali 52:35. Ta postawa po zmianie stron dała im końcowy sukces 96:84 i co za tym idzie, prowadzenie 2-0 w serii.

Kluczowym zawodnikiem Sixers okazał się Tyrese Maxey, który rzucił aż 33 punkty, trafiając 6 na 13 oddanych rzutów za trzy. Joel Embiid również miał bardzo duży wkład w to zwycięstwo. Środkowy był wszędzie, zdobył 20 oczek, zebrał 19 piłek, zanotował siedem asyst i trzy bloki. Miał też osiem na 19 strat zespołu, ale ten fakt mu nie umniejsza.

- Wielu ludzi uważa, że kocham koszykówkę przez zdobywanie punktów. To nie prawda. Kocham ją za wygrywanie - mówił w rozmowie z mediami Embiid.

Nets bardziej szanowali piłkę, bo popełnili w całym meczu tylko dziewięć strat, ale uzyskali również zaledwie 37,5-proc. skuteczności w rzutach z pola. Cameron Johnson wywalczył 28 punktów. To nie wystarczyło.

- Zmarnowaliśmy całą pierwszą połowę. Nie ufaliśmy swoim zagrywkom. To się zmieniło po przerwie - tłumaczył na konferencji prasowej trener Sixers, Doc Rivers. Rywalizacja przenosi się teraz na Brooklyn, tam odbędą się dwa następne mecze tej serii.

Więcej wkrótce.

Wyniki:

Philadelphia 76ers - Brooklyn Nets 96:84 (25:25, 19:24, 24:14, 28:21)
(Maxey 33, Embiid 20, Harris 20 - Johnson 28, Bridges 21, Dinwiddie 12)

Stan serii: 2-0 dla 76ers

Sacramento Kings - Golden State Warriors 114:106 (17:23, 41:29, 25:23, 31:31)
(Sabonis 24, Fox 24, Monk 18, Huerter 15 - Curry 28, Wiggins 22, Thompson 21)

Stan serii: 2-0 dla Kings

Czytaj także:
Dramat mamy Marcina Gortata. "Nagle wszystko się wywróciło w oczach"
Córka gwiazdy Bulls skradła show. Diar DeRozan rozpraszała rywali

Komentarze (0)