Po wtorkowej porażce PGE Turowa z Kotwicą Kołobrzeg 63:73 w Zgorzelcu zadrżało. Wicemistrzowie Polski przegrali drugi mecz w sezonie i w perspektywie aspiracji walki o mistrzostwo kraju a także zbliżających się rozgrywek EuroCup (pierwszy mecz we wrocławskiej hali Orbita już 24 listopada z francuskim Sluc Nancy Basket) niepokojące są nawet nie same niekorzystne wyniki, ale styl w jakich zostały osiągnięte. W Kołobrzegu zgorzelczanie mieli jedynie dobry fragment gry w 2. kwarcie (wygrany początek 11:0) później w grze gości znów coś się zacięło. Punkt kulminacyjny podobnie jak w meczu z Treflem Sopot przyszedł w ostatniej ćwiartce. Wówczas PGE Turów szybko chciał odrabiać straty seryjnymi rzutami zza linii 6,25m, lecz tego dnia było to ich najsłabsze ogniwo (6 celnych rzutów na 24 próby). - Dla mnie jako trenera porażka w Kołobrzegu i jej styl to wielki zawód i wstyd. Nasuwa się prosty wniosek. Nie byliśmy w pełni gotowi mentalnie lub fizycznie do tego spotkania - przyznał niepocieszony trener Sasa Obradović. - Uważam, że trener dobrze przygotował nas do tego spotkania. Po meczu w Inowrocławiu nie wracaliśmy do domu, aby nie tracić czasu i spokojnie przygotować się do meczu - bronił Obradovicia gracz PGE Turowa Robert Witka.
Na dobrą sprawę przeciw Kotwicy skutecznie walczył tylko Michael Wright, który spośród zagranicznych graczy póki co jako jedyny nie zawodzi. Gra zgorzelczan miała być lepsza już w meczu z AZS Koszalin. Kluczem gospodarzy do sukcesu w potyczce z ekipą z Koszalina miało być powstrzymanie Michaela Kueblera, który w dotychczasowych meczach na 40 prób z dystansu trafił 18 razy, a w każdym meczu zdobywał nieco ponad 20 pkt. I to gospodarzom w pełni się udało.
Po wyrównanym początku spotkania PGE Turów i nieznacznym prowadzeniu gości zaczął narzucać rywalom swój styl gry i dzięki zespołowej grze pierwszą kwartę wygrał 20:13. Zgorzelczanie już na otwarciu pokazali rywalom miejsce w szeregu jeśli chodzi o zbiórki - przewaga 14:3 na rzecz miejscowych musiała dać koszalinianom do myślenia. Sytuacja nie zmieniła się w drugiej kwarcie. PGE Turów napędzany dopingiem swoich kibiców systematycznie odbierał rywalom ochotę do gry. Po dwóch trójkach Justina Graya z rzędu było już 45:21 dla gospodarzy. PGE Turów wciąż demolował rywali na tablicach, do przerwy wygrywając ten element 24:5, a w całym meczu 37:19. - O losach meczu rozstrzygnęła druga kwarta. Wówczas wypracowaliśmy sobie przewagę, która pozwoliła nam kontrolować przebieg spotkania. Po przerwie w nasze szeregi wkradło się rozluźnienie. W tym czasie popełniliśmy kilka niepotrzebnych strat, ale na szczęście nie miało to przełożenia na końcowy wynik - powiedział po spotkaniu gracz PGE Turowa Paweł Leończyk.
- Bardzo dobrze w mojej opinii rozpoczęliśmy spotkanie. Niestety później straciliśmy skuteczność i było coraz gorzej. Kluczowym momentem była druga kwarta kiedy rywale odskoczyli. Gospodarze zaczęli prowadzić spokojną grę i było nam ciężko wrócić do gry. Zauważyłem, że zgorzelczanie po przerwie w większości przypadków zaczyna grać słabiej. W tym upatrywałem szansy na walkę. Staraliśmy się, graliśmy z charakterem, ale strata była zbyt wielka - powiedział z kolei po spotkaniu trener AZS Rade Mijanović.
Po zmianie stron obraz gry niewiele się zmienił. Gospodarze kontrolowali przebieg meczu i w 33. minucie po trafieniu Wrighta spod kosza prowadzili już 79:46 i było wiadomo, że tego meczu nie przegrają. W końcówce miejscowi nieco się rozluźnili, ale ostatecznie pokonali AZS 88:69.
PGE Turów Zgorzelec - AZS Koszalin 88:69 (20:13, 28:11, 22:21, 18:24)
PGE Turów: Gray 18 (4), Wright 16, Witka 14 (1), Chyliński 12 (2), Wójcik 10 (1), Deane 9, Leończyk 4, Roszyk 2, Bochno 2, Wysocki 1, Szymański 0, Strzelecki 0.
AZS: Reese 17 (3), Surmacz 13, Navickas 10 (2), Milicić 10 (3), Kuebler 7 (1), Tica 4, Wiśniewski 4 (1), Mentelski 2, Diduszko 2.