Wszyscy się zastanawiali jak zostanie przyjęta była drużyna Sopotu. Asseco Prokom Gdynia przyjechał rozegrać rewanż do swojej byłej hali. Obiekt był zapełniony do ostatniego miejsca, kibice chcieli ponownie zobaczyć to starcie, dowiedzieć się, kto jest lepszy w Trójmieście. To właśnie pojedynek obu klubów kibica zapewnił tak wspaniałe widowisko, w hali 100-lecia praktycznie cały czas było głośno. Tak ogromny hałas nie mógł obejść się bez wpływu na obie drużyny, które wyszły spięte. Choć mimo, iż te dwie grupy fanów kibicują innym drużynom, obyło się bez niepotrzebnych bójek. Jeżeli tak miałoby wyglądać na każdym spotkaniu PLK, czego sobie i wszystkim kibicom życzę, to niewątpliwie nasza liga stałaby się zdecydowanie atrakcyjniejszym materiałem dla sponsorów.
Jednak to spotkanie nie miało być reklamą PLK, a było meczem derbowym, w którym nie można wskazać głównego czynnika decydującego o zwycięstwie Mistrzów Polski. Obie ekipy zagrały na dobrym poziomie, jedynie można byłoby mieć zastrzeżenia do skuteczności za trzy punkty Trefla Sopot, gdyż zatrzymał się on na 27 procentach. W momencie, kiedy Saulius Kuzminskas musiał odpocząć po czwartym przewinieniu w trzeciej kwarcie, to faktycznie zabrakło trochę celnych rzutów za linii 6,25. Niestety bez litewskiego centra gospodarze tracili praktycznie kontrolę nad tym, co działo się pod koszem w obronie oraz w ataku. Warto również podkreślić, że brak klasowych zmienników w drużynie z Sopotu wpłynął na to, iż zabrakło płynności gry pomiędzy zawodnikami pierwszej piątki, a rezerwowymi. Tego nie można powiedzieć o drużynie Asseco Prokomu, w której to właśnie rezerwowi w pewnym momencie dali odpocząć gwiazdą zespołu, aby Ci w decydującej fazie spotkania mogli odmienić losy tego widowiska i pewnie doprowadzić do zwycięstwa.
Wspaniała atmosfera od pierwszych sekund spotkania, oba kluby kibiców przekrzykiwały się nawzajem, dzięki czemu wydawało się, że wszyscy są świadkami wspaniałego widowiska. Ci zawodnicy, którzy znają historię z ostatniego lata, na pewno podeszli do tego wydarzenia zmotywowani na sto procent. To właśnie Asseco Prokom Gdynia w zeszłym sezonie reprezentował miasto Sopot. Po czterech minutach gry na tablicy widniał wynik 6:4 dla gospodarzy, jednak było to spowodowane głównie tym, że obie ekipy grały twardo w obronie i bardzo żywiołowo w ataku. Tomas Pacesas od początku meczu desygnował na piątce Adama Hrycaniuka, który najwyraźniej nie radził sobie z świetnym litewskim centrem Sauliusem Kuzminskasem. Po rzucie za trzy punkty Lawrence’a Kinnarda gospodarze wyszli na prowadzenie 15:8, trener Asseco Prokomu był zmuszony o poproszenie czasu na żądanie. Warto podkreślić świetną grę Iwo Kitzingera, który mądrze napędzał grę swojej drużyny, jak również wymuszał faule. Wejście Ratko Vardy ustabilizowało sytuację pod koszem w ekipie gości, Bośniak w krótkim czasie zdobył szybkie cztery punkty. Pierwsza kwarta ostatecznie zakończyła się zwycięstwem Trefla Sopot 23:17. Brak Daniela Ewinga w drużynie Mistrzów Polski był strasznie widoczny, do funkcji rozgrywającego został wyznaczony Harrington oraz Logan, obaj grając bez polotu nie potrafili dobrze ustawić swojej drużyny - Daniel nie zagrał w tym spotkaniu, ponieważ chciałem mu dać odpocząć po ostatnim meczu Euroligowym. Już wtedy miał małe problemy z łydkami, dlatego też ta przerwa pomoże mu wrócić do pełnej dyspozycji - tłumaczył nieobecność pierwszego rozgrywającego trener Pacesas. Z kolei drużyna Sopotu funkcjonowała jak kolektyw.
Druga odsłona dalej przebiegała pod dyktando gospodarzy, którzy wcale nie zamierzali zwalniać tempa i póki mieli wiatr w żagle starali się go wykorzystać maksymalnie. Trójki Kinnarda, agresywna gra Stefańskiego oraz generalnie bardzo dobra postawa całego zespołu sprawiła, że przyjezdni nie mieli żadnych argumentów przez większość kwarty - My naprawdę walczyliśmy na sto procent, chcieliśmy wygrać to spotkanie. Okazało się, że przyjezdni są od nas lepsi - powiedział po spotkaniu Saulius Kuzminskas. Kolejny czas poproszony przez Tomasa Pacesasa wreszcie wpłynął pozytywnie na ekipę Mistrzów Polski, którzy zaczęli grać z większym zaangażowaniem. Bardzo szybko nadrobili stratę za sprawą wspaniały trójek Qyntela Woodsa oraz obronie na całym boisku. W szesnastej minucie meczu, Asseco Prokom przegrywał już tylko 37:35 to oznacza, że nadrobili ponad dziesięciopunktową stratę. Niesamowite tempo spotkania sprawiło, że zawodnicy obu drużyn nie wytrzymywali kondycyjnie, przez co mieli problemy ze skutecznością rzutów osobistych - Zagraliśmy bardzo twardo w obronie oraz w ataku, jestem zadowolony z postawy moich zawodników, to był ciężki mecz - powiedział Tomas Pacesas. Ostatecznie goście prowadzili po pierwszej połowie 40:39. Taki przebieg wydarzeń był wynikiem tego, że gospodarze mają zbyt krótką ławkę rezerwowych. Zmiany, jakie dawali Polacy wpływały negatywnie na jakość gry całej drużyny. Z kolei Gdynianie opierali swoją siłę w ataku na postawie swoich największych gwiazd, kiedy rola Polaków była marginalna.
Piętnastominutowa przerwa pozwoliła zawodnikom Trefla Sopot złapać drugi oddech, od samego początku gospodarze znów zaczęli grać skutecznie w ataku i twardo w obronie. Niestety agresywna obrona Sopocian sprawiła, że czwarty faul złapał Kuzminskas. Przez początkowy moment Łukasz Ratajczak dał dobrą zmianę za Litwina, jednak podkoszowi Asseco Prokomu szybko zaczęli wykorzystywać przewagę, szczególnie Ronald Burrell, który wygrywał pojedynki jeden na jeden. Zespół z Sopotu ograniczony opcjami w ataku zaczął szukać innych rozwiązań w ataku, starali się oddawać rzuty z półdystansu oraz za linii 6,25m. Cały czas niezrozumiałe decyzje podejmowali sędziowie, najwidoczniej atmosfera oraz ranga tego spotkania przerosła ich. Jedna z nich tak zirytowała Qyntela Woodsa, że po zejściu z boiska rzucił z całej siły butelką wody o parkiet i w ten sposób na chwilę został przerwany mecz. Po zaciętej walce, pełnej emocji podopieczni trenera Muiznieksa przegrywali po trzeciej odsłonie 52:54.
W ostatniej odsłonie drużyna Asseco Prokomu grała bardzo twarda - Drugą połowę zagraliśmy zdecydowanie lepiej, wydaje mi się, że lepiej się skoncentrowaliśmy i ostatecznie wygraliśmy ten bardzo nerwowy mecz - powiedział Adam Hrycaniuk. Zawodnicy z Gdyni zachowywali się tak jakby byli podrażnieni, chcieli sobie i przede wszystkim trenerowi udowodnić, że są zdecydowanie lepsi od Sopocian. Naładowany energią był głównie Qyntel Woods, który pierw wygrał indywidualny pojedynek z Kuzminskasem, a chwilę później prawie stoczyłby pojedynek bokserski z Marcinem Stefańskim. Na parkiecie cały czas było gorąco, sprawy w swoje ręce wzięli Logan (trójka), Harrington (wykorzystane rzutu osobiste) oraz Burrell, który świetnie zbierał spod tablic oraz zdobywał cenne punkty dla swojego zespołu. Mistrzowie Polski ostatecznie wygrali 72:62. Trzeba oddać gospodarzą, że walczyli do samego końca, za przykład ich walecznej walki można poddać Iwo Kitzingera, który pomimo mocnego zderzenia z jednym z zawodników gości, wrócił do gry i dalej prowadził swoją ekipę - Bardzo dobrze wystartowaliśmy w tym spotkaniu. Byłem zadowolony z postawy moich zawodników w obronie i ataku. Niestety druga część meczu już nie była tak dobra w naszym wykonaniu, przede wszystkim zawiodła nas skuteczność w ataku - tłumaczył powody przegranej trener Trefla Sopot Karlis Muiznieksis.
Szkoda, że tylko są dwa spotkania w rundzie zasadniczej pomiędzy poszczególnymi drużynami. Tego rodzaju mecze powinny być zdecydowanie częściej. Atmosferę, jaką stworzyli kibice obu zespołów, poczuli również sami zawodnicy, którym czasami puściły nerwy. Walka o każdą piłkę, poświęcenie, szybkie tempo gry, ciągła zmiana wyniku na tablicy, tego oczekują kibice. Oby było więcej takich meczów Polskiej Lidze Koszykówki.
Trefl Sopot - Asseco Prokom Gdynia 62:72 (23:17, 16:23, 13:14, 10:18)
Trefl: Kuzminskas 18, Kitzinger 11, Kinnard 9, Kadziulis 8, Ratajczak 8, Stefański 5, Hawkins 3, Hlebowicki 0, Malesa 0.
Asseco Prokom: Burrell 20, Logan 14, Woods 11, Varda 9, Harrington 7, Hrycaniuk 6, Kostrzewski 5, Jagla 0, Łapeta 0, Zamojski 0, Seweryn 0