Lawrence Kinnard: Komfortowa sytuacja

Choć jako o największej niespodziance rozgrywek mówi się o Polpharmie Starogard Gdański, wskazuje się również niezwykle stabilną postawę Anwilu Włocławek, prawdziwą rewelacją rundy zasadniczej była drużyna Trefla Sopot. Złożony naprędce przed sezonem zespół beniaminka obronił się w ostatnich kolejkach przed goniącym go PGE Turowem Zgorzelec i zajmując czwarte miejsce, uniknął gry w fazie pre play-off. O przyczynach sukcesu ekipy mówi Lawrence Kinnard.

- Cóż, naszym celem numer jeden jest mistrzostwo kraju, więc czy naprawdę możemy mówić o sukcesie? - w ten zaskakujący sposób o czwartej lokacie przed fazą play-off mówi Lawrence Kinnard, choć po chwili śmieje się już głośno. - Oczywiście jest to wielki wynik całej drużyny. Jesteśmy w czołówce silnej ligi, wiele bardzo dobrych zespołów zostawiliśmy za plecami i w spokoju przygotowujemy się do najważniejszej części sezonu - wyjaśnia już na poważnie Amerykanin.

Przed kilkoma miesiącami skrzydłowy Trefla był postacią kompletnie anonimową dla polskich kibiców, lecz wystarczyło kilkanaście meczów by ugruntował swoją pozycję wśród najlepszych skrzydłowych ligi. A co ważniejsze, zrobił to grając pod okiem trenera, który nie pozwala swoim podopiecznym na indywidualne popisy i ”wykręcanie” statystyk. - Wiem po co jestem w zespole, wiem jaka jest moja rola i czego wymaga ode mnie trener. Oczywiście, że chciałbym zdobywać w każdym meczu po 20 punktów i 10 zbiórek, ale zdaję sobie sprawę, że wówczas Trefl nie byłby w takim miejscu, w jakim obecnie jest - tłumaczy Kinnard, zadowalając się "skromnymi" średnimi 10,5 punktu i 6,9 zbiórki.

Mimo, że końcówka sezonu zasadniczego była dość nerwowa, gdyż piąty zespół w tabeli, PGE Turów Zgorzelec przez wiele kolejek deptał po piętach sopocianom, ostatecznie to podopieczni Karlisa Muiznieksa mogli się uśmiechnąć. - We wrześniu czy październiku założyliśmy sobie, że po 26 meczach będziemy w pierwszej czwórce i tak też się stało - mówi Amerykanin, choć przyznaje że nie obyło się bez stresu. Zapytany o mecz z Kotwicą Kołobrzeg, reaguje jednoznacznie. - To było szalone spotkanie. Już w pierwszej połowie poczuliśmy się zbyt pewnie i uznaliśmy, że rywale się poddali. Oni jednak walczyli i na pięć minut przed końcem wyszli na 10 punktów przewagi. Wówczas pomyślałem sobie: ”co my najlepszego zrobiliśmy?!”. Na szczęście wzięliśmy się garść, powiedzieliśmy sobie, że walczymy do końca i udało się wygrać tamten pojedynek dwoma punktami - opowiada Kinnard rywalizację z outsiderem ligi.

Co ciekawe, Kotwica może być przeciwnikiem Trefla Sopot w ćwierćfinale PLK. Koszykarze Pawła Blechacza mierzą się bowiem w fazie pre play-off z PGE Turowem Zgorzelec, a zwycięzca tego pojedynku zagra właśnie z Treflem. - Naprawdę nie ma dla mnie znaczenia z kim przyjdzie nam walczyć. Obie ekipy są silne i myślę, że w obu przypadkach ich lokata na koniec sezonu zasadniczego nie jest wynikiem tylko umiejętności koszykarskich, ale pewnych kwestii niezwiązanych z parkietem - tłumaczy amerykański skrzydłowy ekipy z Sopotu.

Postawa Kinnarda wyraża postawę każdego innego koszykarza Trefla i drużyny jako całości. Wszyscy zdają sobie sprawę, że żeby grać w wielkim finale PLK, i tak prędzej czy później trzeba będzie zmierzyć się z bardzo silnymi zespołami i je pokonać. A taki jest cel zespołu, który w tempie wybitnie błyskawicznym zadomowił się w czołówce ekstraklasy. - Naprawdę wierzymy, że znajdzie się dla nas miejsce w najważniejszej batalii sezonu. Po to ciężko trenujemy cały rok - mówi czarnoskóry zawodnik, na koniec dodaje bardzo ważną kwestię. - Dlatego było dla nas tak ważne by uniknąć gry w pre-play off, bo zdajemy sobie sprawę z własnych słabości i chcieliśmy w spokoju popracować jeszcze nad nimi przez jak najdłuższy czas przed play-off. Prawie wszystkie drużyny muszą grać, martwić się o wynik a my i jeszcze trzy inne najlepszy ekipy - odpoczywamy, czekając kogo nam przyniesie los. To bardzo komfortowa sytuacja - kończy Kinnard.

Źródło artykułu: