Najważniejszy blok w karierze - wywiad z Alexem Dunnem, środkowym Anwilu Włocławek

Alex Dunn był prawdziwym bohaterem Anwilu Włocławek w drugim meczu play-off TBL przeciwko Polonii Azbud Warszawa. Na dwie sekundy przed końcową syreną amerykański środkowy zablokował wchodzącego pod kosz Eddiego Millera i tym samym obronił jednopunktowe zwycięstwo włocławian. Po spotkaniu zaś chętnie udzielił wywiadu portalowi SportoweFakty.pl, w którym m.in. przyznał, że to była jedna z najważniejszym akcji jego kariery.

Michał Fałkowski: Nie możemy zacząć tego wywiadu od innej kwestii niż od bloku, który dał Anwilowi Włocławek zwycięstwo w drugim meczu ćwierćfinałowym.

Alex Dunn: Tak, to był prawdopodobnie najważniejszy blok w mojej karierze (śmiech).

Jak wyglądała ta akcja z perspektywy parkietu?

- Zostało jakieś sześć sekund do końca, kiedy trener rywali wziął przerwę i rozrysował im zagrywkę. Nasz trener z kolei motywował nas byśmy wybronili tą akcję. Przeczuwaliśmy, że piłkę dostanie Eddie Miller, który był w gazie, bo wcześniej zdobył ważne punkty i tak się stało. Minął jednego z naszych obrońców i wbiegał pod kosz do środka. Musiałem pomóc w obronie, choć mnie wyprzedził. Na szczęście moje nogi pozwoliły mi pofrunąć wysoko i zbić tą piłkę (śmiech). Trochę szczęścia przy tym było, ale jestem bardzo wdzięczny losowi, że tak to się wszystko ułożyło.

Przydarzyło ci się już coś takiego w karierze?

- Nie, nigdy. Jeszcze nigdy nie udało mi się w takich okolicznościach przesądzić o zwycięstwie drużyny. Zablokować rywala w praktycznie ostatniej akcji, gdy ten był niemalże sam na sam z koszem a mój zespół wygrywał wówczas jednym punktem... Nie, takiego czegoś jeszcze nie przeżyłem. Tym bardziej jestem wdzięczny, bo to świetnie uczucie.

Początek meczu nie zapowiadał późniejszych kłopotów...

- Nie było źle. Wiedzieliśmy, że po porażce różnicą 25 punktów we wtorek, Polonia nie może wyjść na kolejne spotkanie tylko po to by jego odbębnić, znowu przegrać i pojechać do domu. Dlatego zaczęliśmy dość mocno, żeby maksymalnie szybko wyrobić sobie bezpieczną przewagę. Oni jednak nie zamierzali nam odstawać i podobnie jak w pierwszym meczu, zaczęli bardzo agresywnie, trafili kilka rzutów i choć prowadziliśmy, musieliśmy się mieć na baczności.

W drugiej kwarcie wasza przewaga zarysowała się jednak jeszcze bardziej...

- Byliśmy rozpędzeni i grało nam się bardzo łatwo. Po prostu wykorzystywaliśmy swoje przewagi i nieźle broniliśmy.

Dlaczego więc po zmianie stron coś się zacięło?

- Nie wyszliśmy na drugą połowę tak, jak wyszliśmy we wtorek, kiedy wówczas w trzeciej kwarcie postawiliśmy kropkę nad ”i”. Pozwoliliśmy im rzucić kilka punktów, dzięki którym uwierzyli, że są w stanie z nami rywalizować, poczuli się zdecydowanie pewniej i przewaga zaczęła topnieć.

Szczególnie we znaki dał wam się Harding Nana, którego miałeś okazję kryć.

- Zgadzam się z tym. Nana jest ode mnie zwinniejszy i oni podawali mu piłkę, a potem zostawiali dużo miejsca by mógł grać ze mną jeden na jednego. Nie ukrywam, że ciężko mi się broniło przeciwko niemu, bo to bardzo dobry zawodnik, który wie jak ma zagrać przeciwko wyższym, większym centrom. Wykorzystuje swoją motorykę i zdobywa punkty. Myślę, że musimy pomyśleć nad tym, jak, jako zespół, mamy reagować na takie akcje w kolejnym meczu.

A jak tobie grało się przeciwko Kameruńczykowi. 12 punktów, sześć zbiórek, trzy asysty i dwa bloki to bardzo solidne statystyki.

- Najważniejsze, że mogłem pomóc drużynie w ostatniej akcji. Reszta liczy się mniej. Mamy tak zbilansowany zespół, że nie muszę zdobywać punktów, bo od tego są inni koszykarze. Tak naprawdę, po raz pierwszy w życiu spotykam się z sytuacją, kiedy drużyna nie ma wykreowanego jednego-dwóch liderów, a na koniec spotkania kilku graczy przekracza barierę 10 oczek. Anwil w tym sezonie to najbardziej zbilansowana drużyna mojej kariery. We wtorek siedmiu z nas rzuciło więcej niż 10 punktów, a pozostali byli bardzo blisko. Dzisiaj akcenty w ataku również rozłożyły się równomiernie. Spójrz na przykład na Polonię - oni mają może dwóch, może trzech strzelców, a reszta ma inne role na parkiecie. U nas każdy może być liderem, bo nie jesteśmy samolubni. Podajemy sobie piłkę, gdy ktoś ma miejsce do rzutu.

Niewiele jednak brakowało, a ów tercet koszykarzy Polonii wydarłby wam zwycięstwo. A przecież jeszcze na dwie-trzy minuty przed końcem prowadziliście różnicą około dziesięciu oczek...

- Przestaliśmy grać w koszykówkę (śmiech). A mówiąc poważnie - nie do końca wiem co powiedzieć, muszę obejrzeć film. Być może zgubiliśmy gdzieś koncentrację, być może oni mieli szczęście, jak chociażby przy rzucie za trzy Nany, kiedy trafił o tablicę. Nie wiem. Najważniejsze jest jednak to, że wygraliśmy i teraz nie ma znaczenia czy jednym punktem czy więcej. W serii jest po prostu 2-0.

Szczęście sprzyja lepszym?

- W tym meczu na pewno tak.

Jakie jest wasze nastawienie przed sobotnim meczu w Warszawie?

- Generalnie będziemy chcieli zagrać po prostu dobry mecz. W swojej hali Polonia całkiem nieźle sobie radzi, w końcu w sezonie zasadniczym pokonali nas u siebie. Ponadto oni zdają sobie sprawę, że kolejna porażka zakończy dla nich sezon. Jeśli nie chcą przedwcześnie jechać na wakacje, będą musieli zagrać na najwyższym poziomie. Ale my właśnie zrobimy wszystko by im te wcześniejsze wakacje zafundować i skończyć serię w trzech meczach (śmiech).

Popełniliście aż 15 strat. Na wyjeździe prawdopodobnie przełożyłyby się one na przegraną.

- Tak, pewnie tak by było. We wtorek mieliśmy tylko sześć zespołowych błędów, a w środę aż piętnaście. To na pewno ograniczyło naszą ofensywę, oddaliśmy mniej rzutów i przez to mieliśmy mniej okazji do zdobycia punktów. To ewidentnie jest do poprawy.

Komentarze (0)