Michał Fałkowsk: Fani w Polsce nie znają Jeremy’ego Fearsa i poza statystykami niewiele o tobie wiedzą...
Jeremy Fears: Rozumiem, że mam siebie opisać? OK, więc zacznijmy od tego, że jestem liderem i graczem bardzo dużym, jak na rozgrywającego (śmiech). I umiem trafiać do kosza (śmiech). Dobra, ale mówiąc poważnie - myślę, że jestem agresywny na parkiecie i nie ma dla mnie straconych piłek. Jestem nastawiony na zwyciężanie i nie ukrywam, że lubię liderować, lubię rządzić na parkiecie, rozdzielać piłki. Brać piłkę pod własnym koszem, szybko przenosić ją na pole ataku i konstruować akcję. Szybkie tempo gry, dużo ruchu - to jest mój żywioł.
Takie nastawienie wynika z charakteru czy ukształtowania przez któregoś z trenerów?
- Przez brata. Mam starszego brata, który zawsze marzył o tym bym został profesjonalnym koszykarzem. Trenował mnie i nastawiał na to bym koncentrował się na koszykówce. Sam chciał zostać zawodowym graczem, ale zaczął trenować mając już 12 lat, a to trochę za późno by wpoić do głowy podstawy, bez których nie ma prawidłowego rozwoju. Dlatego został muzykiem (śmiech).
Rozumiem, że ty zacząłeś trenować wcześniej?
- Jasne. Miałem dziewięć lat, gdy zdałem sobie sprawę, że naprawdę chcę zostać zawodowcem. Bo grałem już zdecydowanie wcześniej, mój brat wspomina, że miałem trzy latka, jak już rzucałem piłką do mini kosza.
Pochodzisz ze stanu Illinois, więc dorastałeś w czasach świetności chicagowskich "Byków" i potęgi Michaela Jordana. Oglądałeś najlepszego koszykarza wszechczasów na żywo?
- Niestety nigdy nie widziałem MJ na żywo, ale w telewizji - praktycznie każdy mecz. To było niesamowite, taki kawałek magii. Wyobraź sobie sytuację, że siedzisz na kanapie, wokół ciebie cała rodzina, każdy wpatrzony w ekran... I gdybyś poszedł do sąsiedniego domu, zobaczyłbyś taką samą sytuację. I tak właściwie we wszystkich domach mojego rodzinnego Joliet. I co ciekawsze - to była zupełnie normalna sytuacja. Jak "Byki" miały swój mecz to miasto zamierało, a gdy zdobywali punkty, wiedział o tym nawet ten, kto nie interesował się specjalnie koszykówką, bo zewsząd słychać było krzyki radości i klaskanie.
Świetnym wspomnieniem były pewnie również występy dla uczelni Ohio i South Carolina?
- Oczywiście. Dla każdego Amerykanina liga akademicka to coś zupełnie wyjątkowego. Moja przygoda z NCAA zaczęła się od Uniwersytetu Ohio i już właściwie podczas debiutanckiego sezonu grało mi się naprawdę świetnie. Spędziłem tam dwa lata, po czym przeszedłem na uczelnię South Caroline, gdzie również wiodło mi się całkiem nieźle. Nie jestem w stanie wytypować, w którym miejscu było mi lepiej.
Po NCAA była Austria, Węgry i ostatnio Słowacja. Wszędzie byłeś wiodącą postacią zespołu, a ostatnio twoje średnie osiągnęły pułap ponad 20 punktów i około pięciu zbiórek oraz asyst. W polskiej, silniejszej lidze będzie to jednak trudniejsze...
- Tak, zdaję sobie sprawę, że polska ekstraklasa jest o wiele silniejsza o tych lig, w których grałem do tej pory. Jestem naprawdę podekscytowany faktem, że wreszcie będę mógł sprawdzić się w cięższych warunkach. Mam też nadzieję, że mimo większej rywalizacji nadal będę w stanie prowadzić swój zespół do wielu zwycięstw, jak robiłem to do tej pory. Chciałbym oczywiście, żeby moje średnie utrzymały się na tym poziomie, co w przeszłości, ale zdaję sobie sprawę, że dobro zespołu jest priorytetem. Wiele będzie zależało od tego, czego trener będzie ode mnie oczekiwał. Sam jestem ciekawy i mam nadzieję, że podołam wszystkiemu.
Od nowego sezonu będziesz więc graczem PBG Basketu Poznań. Dlaczego zdecydowałeś się na grę w tym klubie?
- Usłyszałem od mojego agenta, że to może być naprawdę ważny krok w mojej karierze. Polska liga to dobra okazja by pokazać się na tle lepszych graczy, niż ci, z którymi dotąd rywalizowałem. Dlatego mam nadzieję, że rok spędzony w Poznaniu będzie dla mnie owocny. Ponadto rozmawiałem już z zarządem klubu i trenerem i wygląda na to, że dla nich naprawdę liczy się dobro zespołu, a to jest bardzo ważne. Znam z opowieści sytuacje, że moi koledzy grali w zespołach, gdzie kompletnie nie było wiadomo kto jest odpowiedzialny za wynik. Jeśli drużyna wygrywała, wszyscy się tym chełpili, ale gdy przegrywali - szkoda gadać... Wiem, że w Poznaniu będzie inaczej.
Znasz kogoś, kto ma doświadczenie nabyte na polskich parkietach?
- Tak, dwóch moich dobrych przyjaciół grało u was przed rokiem. To Tyrone Brazelton i Dru Joyce. Z tego co wiem Dru zdobył nawet wicemistrzostwo kraju, a Tyrone miał mniej szczęścia i teraz leczy kontuzję kolana. Znam również wielu innych graczy, ale ta dwójka to moi dobrzy przyjaciele.
Co już wiesz o swoim nowym pracodawcy?
- Uczciwie mówiąc - nie za wiele. Przez jeden z portali społecznościowych poznałem się z Eddiem Millerem i mam nadzieję, że razem poprowadzimy zespół do wielu zwycięstw. Ponadto jestem w kontakcie z menedżerem Jarosławem Poziemskim, który trochę opowiedział mi o klubie. Słyszałem również, że Poznań to naprawdę ładne i duże miasto. Nie znam natomiast w ogóle Polski. Właściwie nic nie wiem o waszym kraju, ale to wszystko nadrobię jak tylko tutaj przylecę (śmiech)!
Fakt, że w drużynie z Poznania znalazł się twój rodak, wspomniany Miller, który dodatkowo zna specyfikę ligi i kraju, sprawi, że twoja aklimatyzacja w nowym miejscu przebiegnie sprawniej?
- Tak, na pewno. Zawsze to lepiej, jeśli w drużynie jest więcej niż jeden Amerykanin. Grałem już niestety w takim zespole, gdzie byłem tylko jednym Amerykaninem, a co więcej - w całym mieście nie było żadnego mojego rodaka! Muszę przyznać, że to było straszne... Na szczęście w Poznaniu będzie Eddie, a ponadto słyszałem, że obcokrajowców w tym mieście nie brakuje więc wszystko jest na dobrej drodze. Jeszcze żeby tylko drużyna wygrywała swoje mecze to już w ogóle będzie świetnie (śmiech).
Które miejsce będzie sukcesem zespołu?
- Życzyłbym sobie być w najlepszej czwórce ligi, ale jak to będzie - nie wiem. Wiem natomiast, że w zeszłym sezonie trener Bogicević zrobił kapitalny wynik w Polpharmie Starogard Gdański, dlatego sądzę, że on doskonale wie jakich koszykarzy potrzebuje w nowej drużynie by ten sukces powtórzyć. Rozmawiałem z nim i wygląda na to, że panuje nad każdym transferem, wie jakich szukać koszykarzy i jakich chce trenować. I nie mówię tutaj o kwestii tylko sportowej, ale również mentalnej. Trener wie po prostu z kim chce współpracować i z kim może osiągnąć sukces. Myślę, że razem z Eddiem i innymi zawodnikami, których na chwilę obecną jeszcze nie znam, będziemy walczyć, walczyć i jeszcze raz walczyć, by na koniec sezonu być na najlepszej pozycji jaka tylko będzie możliwa. Rok temu trener był trzeci w Polsce, więc sądzę, że w tym sezonie będzie chciał powtórzyć to osiągnięcie.
W prasie ukazały się informację, że trener Bogicević widzi w tobie lidera zespołu, a to oznacza grę w pierwszej piątce...
- Tak, tuż przed tym jak podpisałem kontrakt, mój agent powiedział mi, że trener chce bym był podstawowym rozgrywającym zespołu. Gdy rozmawiałem ze szkoleniowcem, on co prawda nie potwierdził mi tych informacji, ale powiedział, że będę miał wielką szansę pokazać swoje umiejętności, a on już postara się o to, by zrobić ze mnie lepszego gracza. Bardzo mi się podoba takiego podejście, więc bez dwóch zdań będę graczem pierwszej piątki.
Dokończ proszę zdanie: Po sezonie spędzonym w Polsce oczekuję, że...
- Polska wpłynie na moją karierę w ekstremalnie mocny sposób (śmiech). Mam nadzieję, że rok gry w waszym kraju może wypłynąć mi na szersze wody, aczkolwiek póki co nie chciałbym odbiegać tak daleko, bo ktoś może zarzucić mi, że przyjeżdżam tutaj tylko na kilka miesięcy i koniec. Na chwilę obecną jestem bardzo podekscytowany faktem, że po dwóch latach gry w słabszych ligach będę mógł sprawdzić się w zdecydowanie mocniejszej i nie wybiegam dalej w przyszłość. Jestem gotowy by wygrywać każdy możliwy mecz w Polsce.
Zatem kiedy zjawisz się w naszym kraju i kiedy fani po raz pierwszy ujrzą cię na żywo?
- Będę w Polsce już 2 sierpnia, zapoznam się trochę z miastem, dowiem się gdzie będę mieszkał, zobaczę klub, halę, a przygotowania zaczniemy dwa dni później. Co do meczów sparingowych to jeszcze nie wiem kiedy, z kim i gdzie będziemy grać, więc to raczej pytanie nie do mnie, ale do trenera.