PGE Turów już na samym początku mocno zaatakował i po chwili prowadził 5:0, po punktach Dragisy Drobnjaka i akcji 2+1 Roberta Witki. Doskonale od pierwszych minut spisywał się Andres Rodriguez, który szybko zaliczył przechwyt, a PGE Turów bardzo dobrze bronił, przez co wymuszał faule. Prokom miał problemy ze zdobywaniem punktów, a na dodatek w jednej z akcji urazu doznał Donatas Slanina. Mistrzowie Polski nie wykorzystywali przewagi na zamianach krycia, kiedy to David Logan lub Rodriguez pilnowali Pape Sowa. Sopocianie po raz pierwszy do kosza trafili po czterech minutach za sprawą celnego rzutu z faulem w wykonaniu Tomasa Masiulisa. W pierwszej kwarcie w ataku błyszczeli jednak przede wszystkim Polacy - w PGE Turowie Robert Witka (11 punktów), a wśród gości Filip Dylewicz i Krzysztof Roszyk, ale to zgorzelczanie minimalnie prowadzili 17:16.
Kolejne punkty, które w drugiej kwarcie zdobył Dylewicz, wyprowadziły Prokom na pierwsze w meczu prowadzenie. Oba zespoły poszły na wymianę ciosów, ale do zdobywania punktów włączył się David Logan i od tego momentu przewaga Turowa zaczęła rosnąć, która w pewnym momencie wyniosła siedem punktów. Sopocianie grali na tyle mądrze, że potrafili odrobić większość strat i przed drugą połową przegrywali jedynie 37:34.
Po przerwie obie drużyny miały momentu przestoju w grze ofensywnej, ale sprawy w swoje ręce wziął Dragisa Drobnjak, który w trzeciej kwarcie zdobył dziesięć punktów, dwukrotnie trafiając za trzy. Zgorzelczanie konsekwentnie wymuszali faule ofensywne, ale ich skuteczność pozostawiała wiele do życzenia. Za sprawą dobrej gry Drobnjaka Turów osiągnął dziesięć punktów przewagi, ale trafienie Igora Milicicia nieco ją zniwelowało.
Zgorzelczanie przed ostatnią częścią gry prowadzili 54:46, ale Prokom Trefl doskonale rozpoczął czwartą kwartę zdobywając sześć punktów z rzędu. Turów odpowiedział jedynie punktami Witki po blisko trzech minutach i… niczym więcej przez sześć kolejnych minut.
- Mogę być zadowolony z trzech kwart, w trakcie których graliśmy dobrze zarówno w obronie, jak i w obronie – mówił po meczu Saso Filipovski. - W ostatniej kwarcie w ciągu ośmiu minut zdobyliśmy dwa punkty, co jest bardzo słabym rezultatem w ataku. Myślę, że moja mama zdobyłaby więcej punktów w ciągu dziesięciu minut i to za darmo – żartował ironicznie słoweński szkoleniowiec PGE Turowa.
Gospodarze w ogóle nie mogli sobie poradzić w defensywą Prokomu i mieli problemy ze zdobywaniem punktów. Sopocianie grali skutecznie w ataku i po potężnym wsadzie Pape Sowa, który otrzymał podanie od Mustafy Shakura, wyszli na prowadzenie 58:56. To zagranie przypomniało kibicom o ostrowskiej parze Ed Cota – John Oden.
Saso Filipovski szybko wykorzystał limit przysługujących mu przerw i jego podopieczni przyspieszyli grę, jednak byli niezwykle nieskuteczni na obwodzie i popełniali straty. Ważną akcją 2+1 popisał się Dylewicz, a gdy za trzy z rogu boiska trafił jeszcze Roszyk, to było jasne, iż PGE Turów tego meczu już nie wygra. Ostatecznie sopocianie zwyciężyli 66:59 i serii do czterech zwycięstw prowadzą 3:2.
PGE Turów Zgorzelec - Prokom Trefl Sopot 59:66 (17:16, 20:18, 17:12, 5:20)
PGE Turów Zgorzelec: David Logan 15, Dragisa Drobnjak 14, Robert Witka 13, Thomas Kelati 7, Slobodan Ljubotina 5, Marko Scekic 3, Iwo Kitzinger 2, Vjeko Petrovic 0, Robert Skibniewski 0.
Prokom Trefl Sopot: Filip Dylewicz 26, Krzysztof Roszyk 15, Mustafa Shakur 8, Pape Sow 7, Donatas Slanina 4, Igor Milicic 2, Tomas Masiulis 2, Simonas Serapinas 2, Tim Kisner 0, Jovo Stanojevic 0.
Stan rywalizacji (do czterech zwycięstw) 3-2 dla Prokomu Trefla. Szósty mecz odbędzie się w sobotę w Sopocie.