W roku 1999 Lee Nailon skończył uniwersytet Texas Christian ze średnimi na poziomie 22,8 punktu, 9,3 zbiórki i 2,5 asysty, który pozwoliły mu mieć nadzieję na angaż w NBA. Ostatecznie na usługi leworęcznego skrzydłowego skusili się trenerzy Charlotte Hornets, przeznaczając dla niego 43. numer draftu. Ogółem, w lidze tej Amerykanin spędził sześć sezonów, w najlepszym momencie kariery notując 14,2 punktu i 4,4 zbiórki (New Orleans Hornets, sezon 2004/2005).
W roku 2006 podpisał kontrakt z izraelskim Bnei Hasharon (20,3 punktu i 5,6 zbiórki), a następnie grał w Chinach, Rosji, Wenezueli, Libanie czy Portoryko (Quebradillas Pirates - 21 punktów, 7,6 zbiórki). W lipcu 2010 roku Nailon ponownie związał się z klubem z Hasharon, z którym, w wieku 35 lat, ma nadzieję sięgnąć po swoje pierwsze mistrzostwo w karierze.
Michał Fałkowski: MVP turnieju Kasztelan Basketball Cup 2010 został koszykarz, który ma...
Lee Nailon: 35 lat (śmiech). Tak, to właśnie ja, Lee Nailon (śmiech).
Jesteś doświadczonym graczem, rozegrałeś w swoim życiu ogromną ilość spotkań o stawkę, a jednak znalazłeś jeszcze w sobie pokłady ambicji i chęci by zostać najlepszym graczem mało ważnego, z punktu widzenia sukcesów w karierze, turnieju przedsezonowego rozgrywanego gdzieś w Polsce...
- Koszykówka nadal sprawia mi radość. Wielką radość. Koszykówka jest jak muzyka, a przecież kiedy dyrygent staje naprzeciw swojej orkiestry to nikt nie zwraca uwagi na wiek, ale na to jak bardzo angażuje się w muzykę, jak bardzo jej się oddaje i ile serca w nią wkłada. A także on nie zwraca uwagi na to czy gra w wielkiej filharmonii czy tylko w małej salce prób.
Nastawienie czy miłość do koszykówki to jedna sprawa, ale w pewnym momencie organizm zaczyna się buntować. Ty tymczasem nadal prezentujesz się pod względem fizycznym jak dwudziestokilkuletni zawodnik. Jak to możliwe?
- Jest parę rzeczy, których należy bezwzględnie przestrzegać i uznać je za zasady, które są nie do ruszenia. Przede wszystkim należy ciężko pracować na treningach i dawać z siebie wszystko podczas meczów. Nie wolno nigdy robić sobie wolnego w trakcie sezonu, choć nie wiem jak mocno ktoś byłby zmęczony. Trzeba się przemóc i zawlec na halę. Wolne można sobie zrobić dopiero po sezonie, ale nigdy w trakcie. Nie wolno odpuszczać. Do tego należy stosować dietę, jeść z głową i o ustalonych porach, a także codziennie dawać swojemu organizmowi odpowiednią ilość snu.
Ty nigdy nie zrobiłeś sobie dnia przerwy w trakcie sezonu?
- Samemu? Nigdy.
Grasz już w zawodową koszykówkę jedenasty sezon. Wcześniej byłeś w NCAA. Chcesz powiedzieć, że przez ten cały czas nie zrobiłeś nic, co negatywnie wpłynęłoby na twoją karierę?
- Nie, oczywiście, że jak byłem młodszy to zdarzały się wpadki. Ale z każdej głupiej rzeczy trzeba umieć wyciągnąć wnioski, zrehabilitować się i starać się już więcej jej nie popełnić.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tego, co powiedziałeś - że nie wolno sobie robić przerw. Dlaczego?
- Na to jest bardzo prosta odpowiedź. Jednego dnia zrobisz sobie dzień wolny i za kilka dni ta myśl znowu wpadnie ci do głowy. Innymi słowy, jak raz ulegniesz i się złamiesz, istnieje duże prawdopodobieństwo, że kiedyś odpuścisz sobie po raz kolejny. A potem kolejny i kolejny... A poza tym, żeby być naprawdę dobrym, nie tylko potrzeba jest ciężka praca, ale także systematyczność i ciągłość. Im częściej wypadasz z cyklu, tym coraz bardziej oszukujesz swój organizm i powodujesz, że staje się podatniejszy na kontuzje. No i wolniej się uczysz koszykówki.
A ty uczysz się jeszcze koszykówki w wieku 35 lat?
- Definitywnie. Uczymy się każdego dnia. Ja poprawiam swój warsztat, swój rzut, swoją technikę, zmieniam swoje nawyki, nabywam nowe i generalnie robię wszystko, bym mógł grać jak najdłużej i być w jak najlepszym zdrowiu.
To ile lat zamierzasz jeszcze pograć?
- Tyle, ile będę w stanie. Bardzo chciałbym dograć do czterdziestki i na razie robię wszystko, by ten cel osiągnąć. Ale jak to będzie, zobaczymy.
Jesteś spełnionym koszykarzem?
- (chwila zastanowienia) Nie do końca. Nadal uważam, że mam jeszcze wiele do udowodnienia.
35-letni gracz, który nadal ma wiele do udowodnienia? Co i komu chcesz coś udowodnić?
- Może samemu sobie? Wiesz, koszykarzy jest na świecie tak wielu, że po kilku latach ludzie pamiętają tylko zwycięzców, mistrzów... I tego mi brakuje. Naprawdę przed zakończeniem kariery chciałbym jeszcze zostać mistrzem...
Na przykład ligi izraelskiej?
- Na przykład... Wiesz, w swojej karierze zgarnąłem sporo trofeów indywidualnych. Nawet dziś dodałem kolejne dwie (śmiech). Otrzymywałem nagrody MVP, dla najlepszego strzelca, zbierającego i tak dalej, ale jeszcze nigdy nie byłem mistrzem, takim prawdziwym z krwi i kości.
Jesteś w stanie poprowadzić swoją drużynę do zwycięstwa nad Maccabi Tel Awiw?
- Każda drużyna może być pokonana. Finał ligi izraelskiej to tylko jedno spotkanie, więc lepiej dysponowana tego wieczora ekipa zgrania wszystko. Przed nami naprawdę ciężka droga, ale... tak jak już powiedziałem... bardzo chcę być mistrzem.
Przejdźmy do NBA. W najlepszej lidze świata grałeś sześć sezonów, w sumie 306 meczów, reprezentowałeś barwy Charlotte Hornets, New York Knicks, Atlanta Hawks, Orlando Magic, Cleveland Cavaliers, New Orleans Hornets i Philadelphia 76ers. Imponujące CV...
- Czy ja wiem? Mam świetnie wspomnienia z NBA, ale uważam, że mogłem tam spędzić jednak trochę więcej czasu. Aczkolwiek oczywiście cieszę się z tego, że mimo wszystko przez kilka lat byłem nieodłącznym elementem tego magicznego świata.
Z którym klubem wiążą się twoje najlepsze wspomnienia?
- Na pewno z Hornetsami i to zarówno w wydaniu Charlotte, jak i New Orleans. Pamiętam jaki byłem szczęśliwy, gdy "Szerszenie" wybrały mnie w drafcie w roku 1999. Długo czekałem, aż komisarz wyczyta moje nazwisko, ale ostatecznie usłyszałem je przy numerze 43. Do tej pory noszę klub Hornets głęboko w sercu. Przed draftem spotykałem się z menedżerami czy przedstawicielami wielu drużyn, ale gdy przyszło co, do czego, praktycznie wszyscy pomijali mnie w swoich wyborach. Dopiero Charlotte zdecydowali się postawić mnie, a następnie dali mi szansę gry w lidze i za to zawsze będę im wdzięczny. Z innymi zespołami również wiążą mnie miłe wspomnienia, ale Charlotte to zawsze będzie Charlotte.
Wielu zawodników NBA czas pomiędzy meczami poświęca na gry komputerowe, w tym także na symulację koszykówki rodem z parkietów ligi amerykańskiej. Grałeś kiedykolwiek sobą w barwach Charlotte lub innego zespołu?
- Haha! Dobre pytanie! Oczywiście, że kiedyś spróbowałem (śmiech). Ale bez przesady, symulacja to jedno, a prawdziwa koszykówka to zupełnie co innego i zawsze wolałem jednak tą drugą opcję. A czemu pytasz? Ty grałeś mną (śmiech)?
Zgadza się. Gdy byłem młodszy, kibicowałem drużynie, której barwy reprezentowałeś i gdy grałem w symulację koszykówki, najczęściej sięgałem po ekipę Hornets...
- Ale numer! To tym milej cię poznać (śmiech)
Mnie również jest miło. Ale jeśli pozwolisz, mam jeszcze kilka pytań. Na przykład odnośnie tego, jak postrzegasz koszykówkę europejską, izraelską na tle NBA? Czy te dwa światy mogą być w ogóle ze sobą porównywalne?
- I tak i nie, i tak i nie... Koszykówka to koszykówka i wszędzie na świecie zasady są te same. Ale na tym jednak podobieństwa się kończą, bo NBA to jednak zupełnie inny poziom, inni zawodnicy, inni trenerzy, inne hale, inne zaplecze, inne przygotowanie do sezonu, inna taktyka i tak dalej. Poza tym NBA to wielkie pieniądze i to widać na każdym kroku. NBA to też biznes, który ma swoich bogów, czyli największe gwiazdy. Poza tym, moim zdaniem, fani są zdecydowanie bliżej gry i są bardziej zaangażowani w życie klubów.
Czy jest możliwe by kiedykolwiek jakakolwiek liga w Europie czy na świecie dorównała NBA?
- Nie sądzę. NBA to NBA i koniec. Nie może być drugiego tworu, który chciałby funkcjonować na podobnych zasadach. Aczkolwiek z drugiej strony, granica pomiędzy NBA a resztą świata staje się coraz cieńsza i choć nie sądzę, by kiedykolwiek znikła całkowicie, na pewno będzie jeszcze bardziej cieńsza. A to dobrze. Gram w Europie kilka lat i widzę jak podnosi się tutaj poziom rozgrywek krajowych czy międzypaństwowych. Dlatego na pytanie czy Europa ma szansę stać się drugą NBA, odpowiadam: nie. Ale to nie znaczy, że nie może być numerem dwa na światowej mapie koszykówki.
NBA to NBA. Żałujesz, że nie jesteś już częścią tego świata?
- Tak, bez dwóch zdań. Ale z drugiej strony lubię grać w Izraelu, dobrze czuje się w moim klubie i w tym kraju, więc nie sądzę bym miał powody do narzekania. Kilka lat gry w NBA to dobry wynik.
A pamiętasz przeciwko komu grało ci się najtrudniej?
- Kobe Bryant. Kiedy z nim rywalizowałem, był młodszy i mniej doświadczony, a i tak wyjątkowo ciężko się przeciwko niemu grało. Był nieprzewidywalny. W jednej akcji rzucał za trzy, w drugiej wchodził na kosz, a w trzeciej nieoczekiwanie podawał. A na dodatek - wszystko robił bezbłędnie i prowadził swój zespół do zwycięstw.
Chciałbyś jeszcze kiedyś zagrać przeciwko największym graczom naszej planety?
- (chwila zastanowienia) Nie... Bardziej chciałbym zdobyć mistrzostwo...