Tomasz Wiliński: Gdy trener nie może powiedzieć niczego dobrego o grze swojego zespołu

Zespół KSSSE AZS PWSZ Gorzów sezon w Ford Germaz Ekstraklasie rozpoczął dopiero od trzeciej kolejki z uwagi na nieobecność nad Wartą dwóch uczestniczek mistrzostw świata: Samanthy Richards i Jeleny Leuczanki. Oceniając li tylko zdobycz punktową można by rzec, że początek sezonu należy do udanych, a porażka w Pruszkowie to tylko wypadek przy pracy.

Jednak oceniając obiektywnie grę srebrnych medalistek z sezonu 2009/2010 w obu meczach można dostrzec wiele elementów podobnych, wręcz identycznych i wielką niefrasobliwość wszystkich. Obserwując przygotowania do aktualnych rozgrywek zespołu gorzowskiego prowadzonego, swoją drogą, przez trenera kadry narodowej Dariusza Maciejewskiego można powątpiewać w sukces reprezentantek Polski na przyszłorocznym Eurobaskecie. Nie mam zamiaru tu w żaden sposób powątpiewać w zasadność wyboru trenera, jego przygotowanie do wykonywanej pracy, umiejętności, talent itp. itd., bo uważam, że jest to odpowiedni człowiek w odpowiednim miejscu i doskonały strateg. Obecnie w początkowej fazie rozgrywek dostrzega się jednak pewną niefrasobliwość i nadmierną pewność siebie, co często bywa zwodnicze - tak jak miało to miejsce w meczu z Pruszkowem.

Zazwyczaj preferowane jest wykorzystanie możliwie dużej ilości wiedzy a priori, aby osiągnąć sukces, a efekt był przynajmniej zadowalający. W tym miejscu ograniczono się do kilku danych statystycznych i wielkiej porażki z Lotosem, które jak się okazało nie były wystarczająco miarodajne.

Oczywiście znajdą się tacy, którzy uznają, że pastwię się nad przegranymi i kopię leżącego. Nic bardziej mylnego. Już wielki dowódca Wellington mówił w ten sposób: - Nie ma rzeczy straszniejszej od wygranej bitwy z wyjątkiem bitwy przegranej. Tak jest i w przypadku akademiczek z lubuskiej tramwajarni. Gdy przed sezonem wszem i wobec ogłasza się gotowość do walki o złoto, a po zaledwie kilku dniach od rozpoczęcia sezonu doznaje się tak bolesnej porażki, to nie ma rzeczy straszniejszej od słów trenera: - Nie mogliśmy wejść w rytm i nie wiem czy to kwestia zlekceważenia, a może po prostu nie broniliśmy tak jak powinniśmy bronić. W dwóch pierwszych kwartach graliśmy fatalnie. 42 stracone punkty to jak na nasz zespół naprawdę dużo. Czeka nas dużo pracy. Po ostatnim, swoją drogą, zaskakująco wysoko wygranym meczu z pomarańczowym CCC z Polkowic na portalu SportoweFakty.pl zwracałem już uwagę, że gra AZS PWSZ jest chaotyczna i źle zorganizowana.W tym czasie usłyszałem wiele gorzkich słów, że miast chwalić i chełpić się zwycięstwem wytykam wady i błędy. A przecież nie uczyniłem tego w złych zamiarach, a raczej z troski o mój ulubiony klub w Polsce.

Pech chciał, a może szczęście, że ten zimny prysznic tak szybko nastąpił, iż ekipa Lidera bezwzględnie wykorzystała wszystkie słabości gorzowianek i szczęśliwie, ale wydarła zwycięstwo faworytom. Taka nauczka już na początku sezonu może sprawić, że zanim dojdzie do zasadniczych rozgrywek i tej wielkiej dumy - gry w Eurolidze - zespół Dariusza Maciejewskiego nie będzie już dopuszczał do takich sytuacji o jakich mówił po meczu sam trener: - Mogę je lekko usprawiedliwić, że nie dotykaliśmy w ogóle piłki po ostatnim meczu z Polkowicami. Najpierw mieliśmy odnowę, a później bardzo trudną podróż i nie zdążyliśmy na trening na 20 dzień przed meczem. Może jest to mój błąd, że się zgodziłem na taki układ. Może trzeba było przełożyć na niedzielę, żeby potrenować. Oczywiście, że to wina trenera, zawodniczek, całego systemu przygotowań do meczu. - Nic ciekawego o grze swojego zespołu powiedzieć nie mogę. W defensywnie i ataku brakuje nam zgrania. Graliśmy zbyt indywidualnie, a więc tu kwestia trenowania jest najważniejsza żeby pójść do przodu - dodał Maciejewski tuż po bolesnej porażce w Pruszkowie.

Ja ze swojej strony żywię nadzieję, że przyszłe przygotowania do meczów będą wyglądały prawie jak te do wojny Kartagińczyków opisane przez Appiona z Aleksandrii: - Gaje święte, wszystkie świątynie i wszelkie inne obszerniejsze place zamieniły się w warsztaty, w których zarówno mężczyźni, jak i kobiety pracowali dniem i nocą (...) wyrabiali codziennie 100 tarcz, 300 mieczów, 1000 pocisków do katapult, 500 oszczepów i włóczni oraz katapult tyle ile zdołali. Z braku innego włosia kobiety obcięły sobie włosy, z których wyrabiano liny do napinania wyrzutni (...) Kartagińczycy z takim zapałem przygotowywali się do wojny. Przecież to nie o sam efekt tego meczu chodzi. Nie o to, że dziewczyny przegrały jednym punktem, a o to, że jak trener mówił: - Nie dotykały piłki po ostatnim meczu i parafrazując jego słowa: może je trochę zlekceważyliśmy.

Sport drużynowy jest jak wojna. Wojna, w której przeciwnicy są różni. Gdzie stosują różne metody. Wreszcie, gdzie wykorzystują słabość rywala i jego nieuwagę. Historia zna tysiące przykładów, gdzie nieliczne armie pokonywały niezwyciężone dotąd kolosy. I to powinno uświadamiać wszystkim, że nie można żadnego rywala lekceważyć. Takie przykłady były i na mistrzostwach świata, gdzie faworyci żegnali się z szansą na medale na etapie, o którym nie śniło się filozofom. Takie przykłady są i w polskiej lidze i we wszystkich innych, gdy zapomina się o tej prostej prawdzie.

Nie będę się tutaj znęcał nad lubianym trenerem kadry, nad ulubionym zespołem, nad wspaniałymi zawodniczkami, bo przecież na wojnach jest też tak, że jedna przegrana bitwa nie oznacza przegrania całej wojny. Tak jak mówiła po meczu kapitan gorzowianek Justyna Żurowska:- Oczywiście porażka nas bardzo boli, ale to jest dopiero początek sezonu. Zgrywamy się, poznajemy, idziemy dalej. A ja życzę dziewczynom spaceru do finału ligi i awansu z grupy w Eurolidze. Życzę i w ten sukces szczerze wierzę.

A porażkę w Pruszkowie traktuję jak strategię ze "Sztuki wojny". Przecież Sun Tzu wskazywał: - Wojna jest sztuką wprowadzania wroga w błąd. A AZS PWSZ wprowadził wszystkich w błąd, że można go pokonać....

Komentarze (0)