Adam Waczyński: Mecz przegraliśmy w trzeciej kwarcie

Chris Burgess oraz świetnie grający w trzeciej kwarcie Walter Hodge poprowadzili w sobotę Zastal Zieloną Górę do czwartego zwycięstwa w Tauron Basket Lidze. Trefl Sopot za to poniósł już drugą porażkę w sezonie, co na pewno jest lekkim zaskoczeniem.

Sopocianie przed meczem wiedzieli, że najmocniejszymi punktami Zastalu są rozgrywający Walter Hodge oraz środkowy Chris Burgess. Do przerwy, podopieczni Karlisa Muiznieksa realizowali wszelkie przedmeczowe założenia, powstrzymując liderów gospodarzy. Jednak od trzeciej kwarty to lubuska drużyna złapała wiatr w żagle, głównie za sprawą napędzającego ataki Hodge’a. Swoje punkty dorzucił także Jakub Dłoniak, który trzykrotnie celnie przymierzył z dystansu. Warto odnotować, że sopocianie w samej trzeciej kwarcie zdobyli ledwie dziewięć punktów. - Myślę, że do połowy graliśmy bardzo dobrze i nie pozwalaliśmy im na zbyt wiele. Po połowie straciliśmy koncentrację no i niestety gospodarze na fali byli trudni do zatrzymania. W końcówce mieliśmy jeszcze szanse, ale na pewno meczu nie przegraliśmy przez ostatnią akcje - mówi Adam Waczyński, zawodnik Trefla Sopot.

- Przeciwnik postawił trudne warunki w obronie, a jak już znaleźliśmy rozwiązanie na obronę Zastalu to albo nie trafiliśmy, albo Burgess nas blokował. W drugiej połowie grał jak natchniony, tak jak cały zespół Zastalu - dodaje 21-letni koszykarz. Sopocianie mają spore problemy z drużynami, które preferują szybką grę. Wówczas, zawodnicy Muiznieksa często gubią swój rytm gry, grając bardzo niekonsekwentnie. W dodatku - widać, że w Treflu brakuje rasowego środkowego. Dragan Ceranić jest bardzo doświadczonym koszykarzem, ale jak na razie ma spore problemy z trafianiem do kosza. W dodatku Burgess często łatwo ogrywał Serba. W obwodzie pozostaje co prawda Michał Hlebowicki, ale on jak powszechnie wiadomo woli grać dalej od kosza.

Sopocianie mieli jeszcze szansę przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść, ale w ostatniej akcji meczu Giedrius Gustas podał piłkę prosto do rąk przeciwnika. - Tak się złożyło, ze trener nie miał już czasu do wzięcia i graliśmy jedną z naszych akcji. Źle ją rozegraliśmy, ale przegraliśmy mecz fatalną trzecią kwartą, a nie przez ostatnia akcją - stwierdził Waczyński.

W drużynie z Sopotu znów fantastyczne zawody rozegrał Marcin Stefański, który popisał się klasycznym double-double (18 punktów, 11 zbiórek). - No tak, ale zespoły z meczu na mecz mają lepszy scouting i wiedza, ze np. Paweł Kikowski, Filip Dylewicz, Gustas, czy ja rzucamy, a Marcina już od zeszłego sezonu odpuszczają na obwodzie więc teoretycznie jemu jest łatwiej rzucić. Cieszę się ze "Stefan" się tak otworzył bo każdy musi być groźny zza łuku - chwali kolegę z zespołu, Adam Waczyński.

Komentarze (0)