Maciej Kmiecik: Pracował pan przez wiele lat w ekstraklasie, był pan trenerem kadry narodowej, a teraz prowadzi pan zespół w II lidze. Jak pan przyjął propozycję pracy na tym poziomie?
Andrzej Kowalczyk: Potraktowałem to jako nowe wyzwanie. W Kutnie zarówno szefowie klubu jak i jego sponsorzy docelowo chcą osiągnąć pierwsza ligę. A może w niedalekiej przyszłości w Kutnie będzie też cel gry w PLK. Poszedłem do Kutna pracować w perspektywie dwóch, trzech lat, choć wiadomo, że posada trenera to jak siedzenie na gorącym krześle i nigdy nie można być niczego pewnym.
Czyli nie traktuje pan tej pracy jako degradacji czy cofnięcia się o dwa poziomy niżej?
- Absolutnie nie. Muszę powiedzieć, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczony poziomem gry w II lidze. Przy okazji biję się w pierś i mówię otwarcie, że trenerzy z ekstraklasy nie mają dużego rozeznania o tym, co dzieje się w drugiej lidze i jacy grają tam zawodnicy. Naprawdę w drugiej lidze można spotkać wielu fajnych koszykarzy, którzy muszą się jeszcze wiele nauczyć, ale talent i potencjał mają. Mówię to na podstawie tego, co zobaczyłem i jakich koszykarzy mam w swoim zespole w Kutnie. Przede wszystkim są sami Polacy, mentalnie do siebie pasujemy, nie ma barier mentalnych. Bardzo dobrze pracuje mi się w Kutnie.
Sytuację, w której teraz pan się znalazł można porównać do tej z połowy lat 90. ubiegłego wieku, kiedy powrócił pan do rodzinnego Ostrowa Wielkopolskiego?
- Zdecydowanie tak. Przeżywam dokładnie to samo, co wówczas w Ostrowie. Można to porównać do kobiety, która przeżywa swoją drugą miłość. Jest to bardzo miłe i naprawdę cieszę się, że mogę pracować z tą drużyną. Chciałbym jeszcze podkreślić jedną rzecz, którą może nie do końca doceniamy w Ostrowie Wielkopolskim albo nie zdajemy sobie sprawy, że tak jesteśmy postrzegani. Otóż, w Polsce wielu stawia sobie właśnie za wzór to, co przed laty zbudowano w Ostrowie. Nie chodzi tylko o moją osobę, ale całe ostrowskie środowisko koszykarskie, które przez 11 lat było w ekstraklasie, a przez ładnych parę lat w ścisłej jej czołówce, z brązowym medalem włącznie.
Można powiedzieć, że dzięki pracy w Kutnie znalazł pan nowe wyzwanie? W pewnym momencie wydawało się, że jest już pan wypalony jako trener...
- Po powrocie ze Sportino Inowrocław faktycznie czułem się wypalony i chciałem rzucić trenerkę. Chciałem faktycznie zrezygnować z pracy trenera koszykówki, miałem różne propozycje, nawet zagraniczne, ale wybrałem ofertę z Kutna, bo czułem że ta propozycja da mi nowych sił. Faktycznie okazało się, że praca w Kutnie jest to to, czego potrzebowałem.
Pana zespół ma bilans 6-1 i pozycję wicelidera tabeli, ale też przegrany we własnej hali mecz z liderem z Torunia. Bardzo boli ta porażka?
- Oj, tak. Terminarz mieliśmy dosyć trudny. Inauguracja w naszej hali była dużym wydarzeniem. Zawodnicy chyba byli trochę przestraszeni inauguracją , a mnie jako trenera zaskoczył pozytywnie Hubert Radke. Pamiętałem go jeszcze z ekstraklasy jako dobrego zawodnika, ale trochę inaczej grającego. Radke do przerwy rzucił nam 20 punktów i w dużej mierze przez to, że nie potrafiliśmy go zatrzymać, przegraliśmy. Ogólnie w tym meczu wszyscy daliśmy plamy, ale na szczęście mamy to jeszcze gdzie odrobić.
W Pucharze Polski udało się awansować dalej w pojedynku bardzo prestiżowym dla AZS-u WSGK Kutno z Księżakiem Łowicz...
- To rzeczywiście specyficzne derby. Bardzo trudno gra się takie spotkania. Przyznaję szczerze, że nie lubię takich meczów. Było sporo agresywnej koszykówki w tym pucharowym pojedynku, który na szczęście rozstrzygnęliśmy na swoją stronę.
Pod dużą presją gra zespół z Kutna?
- Presja jest, ponieważ wszyscy bardzo się zaangażowali się w awans. Wydawać by się mogło, że presja towarzyszy grze w ekstraklasie. To nieprawda. Każdy chce wygrywać bez względu na to, w jakiej lidze występuje. W zespół z Kutna jest duże zaangażowanie, nic więc dziwnego, że pojawia się normalna presja. Celem jest awans i ja bardzo chcę wygrywać z tym zespołem, bo w Kutnie są naprawdę mili ludzie i bardzo fajny zarząd klubu.
Do awansu jednak długa droga...
- Jesteśmy praktycznie na początku tej drogi. Przegraliśmy jedną bitwę, ale przed nami wiele kolejnych meczów. Głównym naszym rywalem do awansu jest zespół z Torunia. Runda zasadnicza jest jeszcze długa i myślę, że oni też gdzieś przegrają. Pojedziemy także do Torunia na rewanż, a poza tym nie zapominajmy, że są jeszcze play-offy i one o wszystkim zadecydują. W razie czego są jeszcze baraże. Jestem przekonany, że awansujemy do pierwszej ligi.
Jak dużym zainteresowaniem cieszy się koszykówka w Kutnie?
- Koszykówka w Kutnie jest popularna. To miasto z dużymi tradycjami koszykarskimi. Podoba mi się, że kibice jeżdżą z nami na mecze, jest fanklub, jest doping. Atmosfera jest bardzo dobra.
Zawodnicy w pana drużynie pracują i grają w koszykówkę, czy też zawodowo zajmują się basketem?
- Trenujemy takim systemem jak w ekstraklasie. W poniedziałek mamy jeden trening, we wtorek dwa, w środę raz, w czwartek ponownie dwa. System treningów mam sprawdzony z czasów ekstraklasy. A wracając do pytania, moi zawodnicy albo uczą się i trenują albo tylko trenują. Koszykówkę traktują jako zawód.
Śledzi pan na bieżąco to co się dzieje w polskiej koszykówce?
- Oczywiście, koszykówka to całe moje życie. Jestem więc na bieżąco zarówno z ekstraklasą jak i sytuacją w pierwszej i drugiej ligi.
Zapytam jeszcze o Zorana Sretenovicia, który został nowym trenerem Polpharmy Starogard Gdański. Zaskoczony jest pan, że były podopieczny znalazł pracę w polskiej ekstraklasie?
- Nie. Wiedziałem, że Zoran prędzej czy później wróci do Polski jako trener. Zresztą on doskonale zna polskie realia, wie jaki jest poziom w naszej lidze. Co ważne, zna język polski, którego nauczył się grając w Stali Ostrów. Na pewno ułatwi mu to pracę w Polsce. Wierzę, że sobie poradzi.