Kanadyjska drużyna w starciu z Celtami po kiepskim początku (przegrywali trzynastoma punktami - przyp. aut.) w czwartej kwarcie prowadziła nawet 93:81. Nic wtedy nie wskazywało, że ekipa z Beantown będzie w stanie wrócić do gry. Boston w szeregach, których dobrze spisywał się Nate Robinson pięć minut wygrał 17:1 dzięki czemu wyszedł na prowadzenie 96:94. W tym okresie gospodarze spudłowali dziesięć rzutów z rzędu. Dopiero na niespełna trzy minuty przed końcem z marazmu wyrwał ich Amir Johnson. Toronto nie mogło jednak przełamać przewagi przyjezdnych. Na sztuka udała się im w końcówce. Wtedy nie zawiódł wspomniany wcześniej Johnson. W niezwykle ważnym momencie wykorzystał dwa rzuty osobiste i wyprowadził swój zespół na prowadzenie 102:101.
Szalę na korzyść Celtics próbował przechylić równo z końcową syreną Paul Pierce. Nie udało mu się umieścić piłki w koszu i Raptors mogli świętować pierwsze zwycięstwo nad Bostonem od 23 stycznia 2008 roku.
Drużyna prowadzona przez Doca Riversa wystąpiła osłabiona brakiem Rajona Rondo. Dobrze spisał się jego zastępca, Nate Robinson. Filigranowy obrońca w ciągu 35 minut zdobył 22 punkty i miał 4 asysty.
Po stronie zwycięzców najlepszy był Andrea Bargnani, który uzyskał 29 oczek.
Toronto Raptors - Boston Celtics 102:101 (23:31, 38:27, 21:17, 20:26)
(Bargnani 29, Johnson 17 (11zb), Weems 16 - Robinson 22, Pierce 19, Allen 19 (8zb))