Sam na Sam z Koszem: Żar spalił choinkę w L.A.

Zapraszam do kolejnego odcinka Sam na Sam z Koszem. Tym razem głównie o świętach spod znaku NBA, a także o tym, kto jest nowym Johnem Havlickiem i czemu Baron Davis powinien uciekać z Los Angeles szybciej niż Kurt Russell…

Piotr Kolanowski
Piotr Kolanowski

Cóż to były za święta (z NBA League Pass)!

Z powodów rodzinnych nie dane niestety mi było oglądać w sobotę meczu między Knicks i Bulls, ale to za to z zaciekawieniem zasiadłem do kolejnego spotkania – Orlando z Bostonem (w tym miejscu oficjalne podziękowania dla Cezarego S.). I naprawdę było co oglądać. Nie tylko niespotykany błąd 10 sekund Dwighta Howarda na linii rzutów wolnych. Mimo fatalnej gry w ataku florydzkiego Supermana, Jameera Nelsona oraz Jasona Richardsona, którzy po trzech kwartach mieli łącznie 5 punktów przy skuteczności z gry 2/16, Magic dzielnie się trzymali. A ostatecznie zakończyli mecz nieprawdopodobną serią punktową 15:1 i wygrali z przeważającymi przez niemal całe spotkanie Celtics. Where amazing happens, nie zapominajmy przecież. Szkoda mi tylko tych fauli Shaqa i Howarda, przez które obaj nie mogli pokazać wszystkiego. Sądzę, że co najmniej kilka z tych gwizdków można było spokojnie odpuścić. Shaq też tak uważa. Za swoją opinię na temat jednego z sędziów został zresztą ukarany grzywną 35 000 dolarów. Wesołych świąt od NBA i Stu Jacksona. Tak czy siak, mecz na plus, i to bardzo duży.

Poza tym trzeba oddać Orlando to co magiczne. Po pokonaniu Bostonu stali się pierwszym zespołem od ponad 13 lat, który w dwóch kolejnych meczach pokonał drużyny mające serię ponad 10 zwycięstw. Wiedzieliście o tym?

A święta w wydaniu NBA dopiero się przecież zaczynały. Wszyscy i tak czekali na największy deser, czyli L.A. Lakers podejmujący u siebie Miami Heat. Szlagier po prostu zerowej kategorii. A ceny biletów na ten mecz oczywiście też rekordowe. Przeciętny wstęp kosztował bagatela 552 dolary! Z czystej ciekawości wszedłem więc wcześniej na stronę stubhub.com, aby sprawdzić ile kosztowało miejsce, na którym przed dwoma laty miałem okazję oglądać w Staples Center starcie Lakers z Rockets. Uff, cena sięgała 1100 dolarów… Ale w końcu nawet Snoop Dogg i Cameron Diaz musieli tym razem zadowolić się miejscami w dalszych rzędach.

O samym meczu można jednak powiedzieć, że nieco rozczarował. A może powinien napisać, że to Lakers rozczarowali? Bo akurat w sobotni wieczór to Miami Heat grali mistrzowską koszykówkę. Rewelacyjna obrona zespołowa. Podwajanie, przechwyty, punkty po kontratakach, wreszcie świetna postawa trójki gwiazd Heat. Teraz już wiecie czemu to najlepiej broniący zespół w lidze. A Lakers? Cóż, najlepiej skomentował ich defensywę Jeff Van Gundy, który stwierdził, że obrona Lakers przeciwko pick&rollom to po prostu „żart”. Miami często robili w ataku dosłownie co chcieli. Ale w końcu mamy dopiero grudzień i do czerwca jeszcze sporo może się wydarzyć. Boston, Orlando czy nawet Chicago na pewno nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Jedno co wiemy to to, że Miami Heat w końcu zaczęli grać tak jak się tego od nich oczekiwało. To nie jest już ta sama drużyna co w listopadzie.

I na koniec ciekawostka. Żaden z dotychczasowych meczów wigilijnych NBA nie powtórzył się później w finale… Ponowne podziękowania dla Cezarego S. za informację.

Święta to jednak czas dla rodziny…

Tak przynajmniej uważają m.in. trener Lakers Phil Jackson oraz LeBron James. Obaj są zdania, że NBA nie powinna rozgrywać żadnych spotkań 25 grudnia. Mimo wszystko nie do końca się z nimi zgadzam. Dlaczego? Z jednej strony Jackson na pewno wie o czym mówi. W końcu od 1999 r. nieprzerwanie chodzi święta do pracy. Z drugiej strony należy jednak pamiętać, że koszykarze NBA to najlepiej zarabiający sportowcy na świecie. A przecież nie tylko oni z powodów zawodowych spędzają często wigilię z dala od rodzin. I co tu dużo mówić – policjanci, lekarze czy strażacy zarabiają jednak dużo mniej. No a dla ligi oraz klubów mecze w święta to często złoty interes (patrz wyżej – ceny biletów w Staples Center).

Ten rudawy mulat z Oklahomy

Posiadacze Canal Plus wreszcie mieli okazję bliżej poznać Blake’a Griffina. I na szczęście dla nich w niedzielnym meczu z Phoenix Suns skrzydłowy Clippers tradycyjnie już zaliczył świetny występ. W pierwszej kwarcie zaliczył również być może akcję tygodnia kosztem Marcina Gortata… Podobało się? Dobrą wiadomością dla fanów może być więc fakt, iż Griffin nie wykluczył swojego udziału w lutowym konkursie wsadów.

Mógłby to być prawdziwy powiew świeżości dla tej imprezy, która od paru lat nieco kuleje przy okazji All-Star Weekend. Nie chcemy już więcej Howardów, Robinsonów oraz przebieranek w pelerynki i inne gadżety. Czas na coś nowego lub powrót do bogatej przecież przeszłości tego konkursu.

Debiutant Knicks niczym… John Havlicek

- Rozmawiałem dzisiaj z kilkoma ludźmi i doszliśmy do wniosku, że on przypomina nam Johna Havlicka. I myślę, że jest coś na rzeczy. Havlicek był taki sam – świetny atleta, znany ze swojej defensywy, który z biegiem lat stawał się coraz lepszym strzelcem. Zawsze grał bardzo wszechstronnie i stale poprawiał swoje umiejętności. Był wspaniałym zawodnikiem Celtics z ich najlepszych lat. Sądzę, że Landry może być taki sam - powiedział w sobotę Donnie Walsh, generalny menadżer New York Knicks na temat Landry’ego Fieldsa. Bluźnierstwo czy zapowiedź wielkiej kariery?

Ucieczka z Los Angeles

Baron Davis nie ma łatwego życia w Los Angeles. Zupełnie nie przygotował się do obecnego sezonu i gra najsłabiej w karierze. Właściciel Clippers Donald Sterling otwarcie kpi sobie z niego. Ludzie śmieją się, że ma nadwagę. Stracił nawet w pewnym momencie miejsce w pierwszej piątce na rzecz debiutanta Erica Bledsoe. Davis twierdzi, że mimo wszystko chciałby zostać w L.A., ale chyba sam w to nie wierzy.

Na horyzoncie jest jednak kilka klubów, które chętnie widziałyby go u siebie. Mówi się głośno o Charlotte Bobcats i gdyby nie fakt fatalnej formy Barona, uznałbym to za strzał w dziesiątkę. Po odejściu Raymonda Feltona w zespole jest dziura na pozycji rozgrywającego niewiele mniejsza od tej ozonowej. Jest też trener Paul Silas, dla którego Baron grał (i to świetnie) jeszcze w czasach Charlotte Hornets. Do dziś mam zresztą kartę Davisa z tamtego okresu. Plus preferowany przez Silasa szybki styl gry Bobcats przypomniałby może B-Diddy’emu świetne czasy w Golden State Warriors.

Bobcats i Michael Jordan oferują ponoć w zamian D.J. Augustina, Matta Carrolla oraz DeSaganę Diopa. Mają więc niewiele do stracenia. Pytanie tylko, czy Davisowi jeszcze w ogóle się chce?

89 i na tym nie koniec?

Poprzednio pisałem o nieprawdopodobnej serii koszykarek z uniwersytetu Connecticut. W zeszłym tygodniu padł oficjalny rekord NCAA - 89 zwycięstw z rzędu. W ubiegły wtorek Huskies pokonały u siebie zespół Florida State 93:62, a największy udział w tym historycznym sukcesie miała Maya Moore i jej 41 punktów. Padnie setka w nowym roku?

Kolejne wydanie Sam na Sam z Koszem już w 2011 r. Z tej okazji wszystkim czytelnikom Sportowych Faktów składam najlepsze życzenia i życzę udanego sylwestra!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×