Męczarnie ŁKS-u z outsiderem - relacja z meczu ŁKS Sphinx Łódź - GKS Tychy

Stojący na niezbyt wysokim poziomie, ale zakończony emocjonującą końcówką mecz, obejrzeli w sobotę kibice Łódzkiego Klubu Sportowego. Gospodarze pokonali w 20. kolejce I ligi koszykarzy GKS Tychy 73:69.

Ten mecz miał być spacerkiem dla podopiecznych Piotra Zycha, którzy marzą o awansie do ekstraklasy, a podejmowali w sobotę "czerwoną latarnię" rozgrywek. Życie napisało jednak zupełnie inny scenariusz i kibice gospodarzy do ostatnich sekund drżeli o końcowy wynik.

Faworyci rozpoczęli bardzo nonszalancko. Przez 3,5 minuty seryjnie tracili oni piłki w ataku i nie potrafili zakończyć żadnej akcji ofensywnej punktami. Zdenerwowany szkoleniowiec krzyczał na swoich zawodników i dopiero Jakub Dłuski przełamał tę niemoc ŁKS-u, a na tablicy widniał wtedy wynik 2:6. Z biegiem czasu łodzianie złapali swój styl gry i powoli osiągali przewagę. Poziom meczu nadal nie stał jednak na wysokim poziomie i przypominał raczej sparing niż I-ligową potyczkę. Nie widać było również u zawodników zbytniej walki, o czym może świadczyć choćby fakt, że pierwszy faul sędziowie odgwizdali dopiero po 5 minutach.

Końcówka pierwszej i początek drugiej kwarty spotkania, należały do Krzysztofa Morawca. Doświadczony koszykarz ŁKS-u trzy razy trafił do kosza zza linii 6,75, dorzucił punkty spod kosza i wyprowadził swój zespół na prowadzenie 29:16, mając na swoim koncie już 13 "oczek". Gospodarzom pomóc próbował również ... trener GKS-u Tomasz Służałek, który bardzo usilnie pracował na przewinienie techniczne i w końcu się go doczekał.

Osoby, oglądające regularnie mecze koszykarzy ŁKS-u, nie będą zapewne zdziwione, gdy przeczytają, że po zmianie stron gospodarze wpadli w poważny kryzys - to przecież już niemal tradycja tego klubu w tym sezonie. Z kolei tyszanie, widząc nieporadność w ataku łodzian, poczuli swoją szansę i zaczęli odrabiać straty. Ciężar gry na swoje barki wzięli Jacek Jarecki i Dawid Witos, a swój duży wkład w zniwelowanie strat miał także Mariusz Markowicz, okrzyknięty przez łódzkich kibiców "Pau Gasolem", ze względu na podobiznę do słynnego Hiszpana.

Przestój gospodarzy dalej trwał i 4 minuty przed końcem spotkania, goście wyszli na prowadzenie. Kolejne straty łodzian wykorzystali kolejno Markowicz, ładując piłkę do kosza z góry, Jarecki i w końcu Witos, będąc dodatkowo przy tym faulowany. Niekorzystny wynik był dla ŁKS-u niczym kubeł zimnej wody. Koszykarze z al.Unii najpierw "trzymali" przez kilka akcji wynik w okolicach remisu, a następnie przypuścili decydujący atak, a sygnał do niego dał rzutem za 3 punkty Marcin Salamonik. Po chwili ten sam zawodnik wraz z Piotrem Trepką przechwycili piłkę przy linii środkowej, a jeden z graczy GKS-u "ratował" sytuację faulem niesportowym. I to był właśnie decydujący moment spotkania, bowiem łodzianie odzyskali wtedy kilkupunktowe prowadzenie, którego nie oddali już przez pozostałe do zakończenia meczu 1,5 minuty.

ŁKS Sphinx Łódź - GKS Tychy 73:69 (21:16, 22:14, 9:17, 21:22)

ŁKS Sphinx: Morawiec 16, Salamonik 16, Dłuski 14, Szczepaniak 10, Trepka 6, Kalinowski 6, Sulima 3, Krajewski 2, Kenig 0.

GKS: Jarecki 19, Witos 18, Kwiatkowski 10, Markowicz 9, Hałas 7, Goldammer 6, Olczak 0, Kijanowski 0.

Sędziowali: Moszakowski, Nejman i Kosmala.

Źródło artykułu: