- Troszkę nam ta gra w ataku w drugiej połowie nie szła, myślałem, że będzie to lepiej wyglądało. Do przerwy było nieźle, a potem znowu coś stanęło, ale takie mecze też trzeba umieć wygrywać - skomentował sobotni mecz ŁKS-u z GKS-em Tychy Marcin Salamonik, a więc zawodnik, który miał ogromny udział w tym zwycięstwie. W ostatnich trzech minutach najpierw zdobył bardzo ważne 3 punkty, rzutem zza linii 6,75, a po chwili przechwycił piłkę na środku boiska i zmusił rywala do popełnienia faula niesportowego.
Niewielu spodziewało się jednak, że ŁKS będzie się męczył z tyszanami aż do ostatnich akcji. Łodzianie po raz kolejny w drugiej połowie zanotowali przestój, w trakcie którego stracili całą przewagę, mozolnie budowaną przed przerwą.
- Jakbyśmy wiedzieli, co się z nami dzieje, to byśmy już dawno to wyeliminowali. Musimy na pewno popracować nad koncentracją i grać na wysokim procencie przez cały mecz. Nie można zdobywać w spotkaniu 70 punktów, tylko 90, a aby tak było, poziom musi być trzymany przez 4 kwarty, a nie przez 2 - nie potrafi znaleźć przyczyn fatalnych okresów w grze ŁKS-u Salamonik.
- Zostało jeszcze troszeczkę kolejek do końca rundy zasadniczej. Teraz czołówka zacznie grać ze sobą i myślę, że jest szansa jeszcze nawet na piąte miejsce, a przy dobrym układzie innych spotkań, może i czwarte. Przede wszystkim jednak play-offy rządzą się swoimi prawami i nie raz drużyny już pokazywały, że awansować można zarówno z pierwszego, jak i z siódmego miejsca. Wiadomo, że publika jest dla nas wielkim plusem, ale na wyjazdach też potrafimy wygrywać i w play-offach to będzie zupełnie inna gra - nie traci optymizmu Salamonik i podkreśla, że losy awansu roztrzygną się dopiero w fazie play-off i że nie wolno jeszcze skreślać ŁKS-u z grona drużyn, które będą bić się o ekstraklasę.