Niedzielna potyczka była już trzecim w tym sezonie starciem obu zespołów. Dwa poprzednie pokazały, że mimo dość odległych miejsc w ligowej tabeli (pierwsza pozycja AZS-u i siódma łodzian), oba kluby dysponują podobnym potencjałem, a mecz zapowiadał się bardzo emocjonująco.
Pierwsza połowa była wyrównana, a niewielką przewagę zbudowali w niej goście. Trenerzy obu zespołów postawili od początku spotkania na rzuty z dystansu, a jako że koszykarzom tego dnia "siedział rzut", to oglądaliśmy festiwal strzelecki. Po stronie gospodarzy prym wiedli w tym elemencie Bartłomiej Szczepaniak i Marcin Salamonik, zaś u gości Piotr Pamuła i Leszek Karwowski.
8-punktowe prowadzenie gości ze stolicy po 20 minutach, nie rokowało dobrze łodzianom, bowiem przed nimi była jeszcze trzecia odsłona, która w tym sezonie jest ich przekleństwem. Tym razem jednak nie nastąpił kryzys w ich wykonaniu i po przerwie ŁKS nie grał coraz, a wręcz przeciwnie, dopiero się rozkręcał.
- Przed przerwą nie wypracowaliśmy sobie żadnej przewagi, a wręcz przeciwnie, traciliśmy kilka punktów do rywala, więc nie wkradła się w naszą grę dekoncentracja. Może więc dobrze, że ta pierwsza połowa nie była najlepsza w naszym wykonaniu - żartował po meczu Marcin Salamonik.
Po 30 minutach ŁKS przegrywał 59:65, jednak czwarta kwarta odmieniła losy tego spotkania. Ogromny udział mieli w tym kibice, którzy zwłaszcza w ostatniej odsłonie, gorącym dopingiem pomagali łodzianom, a chyba przede wszystkim, zdeprymowali młody zespół z Warszawy.
Decydujące 10 minut to świetna gra ŁKS-u w obronie. Przez połowę tej kwarty łodzianie stracili zaledwie 2 "oczka", zdobywając w tym czasie 13 i wyszli na 5-punktowe prowadzenie po rzutach za 3 punkty Salamonika i Michała Krajewskiego. Chwilę później doszły do tego przechwyty na środku boiska Salamonika i Szczepaniaka, zakończone odpowiednio wsadem piłki do kosza i faulem rywali, zamienionym na 2 celne osobiste. Goście w tej kwarcie przestali trafiać, a po dwójkowej akcji Salamonika z Sulimą, zakończonej włożeniem piłki do kosza z góry przez tego drugiego, stało się jasne, że to ŁKS wyjdzie z tej potyczki zwycięsko.
Niedzielne zwycięstwo pozwala łodzianom marzyć jeszcze o poprawie swojej pozycji po rundzie zasadniczej. Aby tak się stało, gracze ŁKS-u muszą jednak wygrać w przyszły weekend na trudnym terenie w Radomiu z tamtejszą Rosą. Z kolei dla AZS-u Politechniki Warszawskiej, porażka w Mieście Włókniarzy niewiele zmienia. Akademicy w tym sezonie spisują się znakomicie i była to dopiero ich czwarta porażka w trwających rozgrywkach. Przewaga nad kolejnymi zespołami została więc co prawda zmniejszona, ale nie wydaje się, aby ich pozycja lidera była zagrożona.
ŁKS Sphinx Łódź - AZS Politechnika Warszawska 81:74 (22:26, 15:19, 22:20, 22:9)
ŁKS Sphinx: Salamonik 17, Szczepaniak 15, Sulima 14, Morawiec 10, Krajewski 9, Trepka 6, Kalinowski 6, Dłuski 4, Kenig 0.
AZS PW: Karwowski 22, Pamuła 17, Nowakowski 10, Mokros 8, Kolowca 6, Ponitka 5, Pietras 4, Wilczek 2, Popiołek 0.
Sędziowali: Walczak, Kotulski i Szwej.