Karol Wasiek: Jeden z dziennikarzy w Przeglądzie Sportowym napisał, że Trefl ma lepszych zawodników, ale to Turów ma lepszą drużynę i dlatego awansował do finału. Zgodzisz się z takim stwierdzeniem?
Filip Dylewicz: Nie do końca, bo o zespole decydują zawodnicy. Teoretycznie jeżeli biorąc pod uwagę to porównanie to nasza drużyna powinna być lepszą, ponieważ mamy lepszych zawodników. Myślę, że oba zespoły prezentują podobny poziom. O losie tej rywalizacji decydowały szczegóły. W tym ostatnim, ostatecznym meczu drużyna Turowa była lepsza i gra w finałach mistrzostw Polski.
Powiedz czy w siódmym meczu nie zabrakło wam po prostu zdrowia? Czy może jednak co innego było przyczyną porażki?
- Wydawało mi się, że zabrakło troszeczkę zdrowia. Widać było, że podróże, intensywność meczowa spowodowały, że nie do końca fizycznie prezentowaliśmy się w 100 procent dobrze na boisku. To można było dostrzec i to zadecydowało o tym, że walka na deskach została kompletnie zdominowana przez gospodarzy. Dochodzi do tego fatalna skuteczność z linii rzutów wolnych. Nie chodzi tu o to, że nie jesteśmy wytrenowani, ale o to, że ten wysiłek był zdecydowanie za duży dla nas. Przedmeczowa podróż, która trwała 10 godzin po prostu nas zabiła.
Nie masz pretensji do trenera, że tak długo trzymał cię na ławce rezerwowych w czwartej kwarcie?
- Nie mogę mieć pretensji do trenera. Środowy mecz był fatalny w moim wykonaniu. Jestem w stanie zrozumieć decyzję trenera, który postawił na tych zawodników, którzy zniwelowali straty. Krok po kroku niwelowali przewagę Turowa, ale być może zbyt długo oni przebywali na parkiecie. Być może powinni trochę odpocząć i później wrócić na parkiet. Trzeba ją uszanować i się z nią pogodzić.
Jakie nastroje panowały w waszej szatni po meczu w Zgorzelcu?
- Było smutno. Troszeczkę niedowierzenia, złości. Wszystkie takie negatywne elementy. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jest to najważniejszy mecz dla naszego klubu w tym sezonie. Zaprezentowaliśmy się na pewno poniżej naszych umiejętności. To spotęgowało nasze niedowierzanie, że nie wystąpimy w finale. Powinniśmy wygrać tą rywalizację 4:2 a przegraliśmy ją 3:4. Pozostaje taki duży niedosyt, że nie będzie nas w finale.
Wiem, że myślami byliście już w finale, tymczasem trzeba grać o trzecie miejsce z Czarnymi Słupsk. Nie zabraknie wam odpowiedniej motywacji w walce o brązowe medale?
- Motywacji mam nadzieję, że nie. Rzeczywiście musimy się pozbierać jak najszybciej po tej porażce. W przeciągu trzech dni z walki o mistrzostwo Polski musimy się przestawić na walkę o brązowy medal. Czeka nas bardzo ciężka przeprawa w sobotę. Musimy jak najszybciej wrócić na ten właściwy kurs, żeby udowodnić, że w tym sezonie zasługujemy na medal. Jednakże wszystko zweryfikuje boisko.
No właśnie, już w sobotę pierwszy mecz z Czarnymi. Chyba większym problemem mogą okazać się wasze problemy ze zdrowiem niż sam przeciwnik?
- Obawiam się tego. Rzeczywiście musimy to przezwyciężyć. Teraz nie będzie już takich długich podróży. Teraz mamy dwa dni wolnego, żeby troszeczkę podbudować fizycznie. Mam nadzieję, że będziemy w stanie to zrealizować. Boję się tego, że Czarni mieli zdecydowanie więcej czasu na regenerację. Naszym plusem jest to, że jesteśmy w rytmie meczowym.
Twoje marzenia a mianowicie trójmiejski finał trzeba odłożyć na kolejny rok.
- (śmiech). Życie zweryfikowało moje marzenia w dosyć brutalny sposób. Natomiast takie jest zawodowstwo. 40 minut spotkania czasem niweczy pracę przez cały sezon. Jest mi smutno, ale chcę teraz zdobyć z Treflem brązowy medal i to teraz jest mój cel.
A kto jest twoim faworytem w rywalizacji finałowej?
- Nie da się ukryć, że Asseco personalnie prezentuje się na pewno lepiej. Liczę, że drużyna ze Zgorzelca wygra tą rywalizację. Natomiast patrząc obiektywnie Asseco jest mocniejszym zespołem i myślę, że obroni tytuł mistrzowski.