Początek sobotniego meczu był udany dla PGE Turowa, który bardzo dobrze bronił i zbierał (13:7 w zbiórkach), więc prowadził 15:8. Od 13. minuty na boisku pojawiło się znów trzech zawodników wysokich Asseco Prokomu, co przyniosło takie dobre skutki dwa dni wcześniej. W 15. minucie podczas walki o piłkę w parterze na środku boiska kontuzji doznał Torey Thomas, który zszedł do szatni razem z masażystą (wrócił jednak do gry po czterech minutach). Chwilę później czwarty faul popełnił Robert Tomaszek i PGE Turów, ciągle prowadząc (20:14) miał coraz więcej problemów.
Nie omijały one także grających fatalnie w ataku mistrzów. W 17. minucie po trzy faule mieli już Ratko Varda i Adam Hrycaniuk. W 18. minucie na dodatek z boiska po pośliźnięciu na parkiecie zszedł Robert Witka. Kibice skrzydłowemu Asseco Prokomu zgotowali owację na stojąco, pamiętając jego grę dla PGE Turowa. Witka pojechał do szpitala, a diagnoza okazała się fatalna - zerwane ścięgna Achillesa. Obrona gospodarzy była w pierwszej połowie nie do przejścia dla Asseco Prokomu, który przez 20 minut rzucił 18 punktów i przegrywał 18:26.
W trzeciej kwarcie gospodarze trafili pierwszy rzut dopiero po 3,5 minuty i Asseco Prokom znów był w grze. W 25. minucie po wejściu pod kosz Ronniego Burrella był remis 28:28, a po chwili goście prowadzili. W 27. minucie po pięciu faulach z boiska zszedł Tomaszek. W 28. minucie cztery faule miał na koncie Courtney Eldridge. Do końca kwarty trwała wyrównana walka, a zakończył ją dobrym wejściem pod kosz Michael Kuebler (36:33). - Wyszliśmy inaczej zmotywowani niż w meczu numer trzy. Zatrzymaliśmy zespół Gdyni na 48 punktach. To świetny wynik jeżeli chodzi o obronę. Wiedzieliśmy, że jest to dla nas bardzo ważne spotkanie - powiedział trener PGE Turowa Jacek Winnicki.
Na początku czwartej kwarty trwała świetna seria PGE Turowa w obronie. Gospodarze przez 2,5 minuty nie pozwolili na żadne trafienie mistrzów. Po przechwycie i wsadzie Bartosza Bochno było 44:33 (w 33. min) i trener Tomas Pacesas wykorzystał ostatnią przerwę na żądanie.
- Mecz zaczęliśmy chyba przegrywać w szatni. Nie byliśmy skoncentrowani na rozgrzewce. Wdało się to we znaki w pierwszej połowie - dekoncentracja, dużo strat, niecelne rzuty i nieprzemyślane akcje. Myśleliśmy, że będzie łatwo. Nie mogło tak jednak być, bo to są finały. Po przerwie nie mieliśmy siły aby gonić Turów - zakończył skrzydłowy Asseco Prokomu Adam Hrycaniuk.
Po trójce Kickerta w 35. minucie gospodarze prowadzili 47:35, ale teraz z kolei Asseco Prokom zaczął lepiej bronić. Zdobył z rzędu sześć punktów i na 3.51 min do końca było 47:41. Minutę później po piątym faulu boisko opuścił Daniel Kickert. PGE Turów miał ogromne kłopoty z konstruowaniem akcji, ale na 2.10 minuty do końca za trzy trafił Torey Thomas (52:45). Goście zrewanżowali się trzema punktami Adama Hrycaniuka.
W ostatnich dwóch minutach gdynianie nie byli jednak w stanie trójkami dogonić rywali. - Wydaje mi się, ze takie mecze są kluczowe. Tu nie decyduje koszykówka a serce. Udowodniliśmy, że mamy większe serce niż zespół z Gdyni. Wszystko rozpoczyna się od początku. Sprawa tytułu nadal jest otwarta. Wszyscy wierzymy w tytuł i jedziemy do Gdyni po zwycięstwo - powiedział skrzydłowy PGE Turowa Michał Gabiński.
Dzięki zwycięstwu PGE Turowa jest już pewne, że rywalizacja wróci do Zgorzelca na mecz 6. Najbliższe spotkanie - mecz 5 - odbędzie się we wtorek 17 maja w Gdyni (TVP Sport, godz. 17.50).
PGE Turów Zgorzelec - Asseco Prokom 54:48 (15:8, 11:10, 10:15, 18:15)
PGE Turów: Kickert 16 (1), Thomas 9 (1), Jackson 9 (1), Kuebler 6, Tomaszek 5, Gabiński 3, Wysocki 3, Bochno 2, Zigeranović 1.
Asseco Prokom: Ewing 13 (1), Burrell 10, Hrycaniuk 8, Widenow 6, Adams 3 (1), Varda 3, Szczotka 2, Woods 2, Eldridge 1, Szubarga 0, Witka 0, Frasunkiewicz 0.