Michał Fałkowski: Na początku chciałbym zapytać o kontuzję, której doznałeś pół roku temu. Czy już wszystko w porządku?
Goran Jagodnik: Tak, teraz już jest na szczęście wszystko dobrze i jestem ponownie zdolny do gry. Wtedy, gdy to się stało, lekarze mówili o dwóch miesiącach przerwy. Pamiętam, że pomyślałem sobie, że to bardzo długo. Okazało się jednak, że zamiast dwóch, łącznie z okresem rehabilitacji, muszę pauzować aż pięć miesięcy, gdyż konieczna była operacja więzadeł w kolanie. Ale - tak jak mówię - teraz jest już wszystko w porządku, zagrałem już nawet dwa mecze w reprezentacji Słowenii.
Jak sam stwierdziłeś, dwa mecze już za tobą. Jak ci się grało po tak długiej przerwie? Nie bałeś się, że przy mniej przemyślanym ruchu, w ferworze gry, twoje kolano może nie wytrzymać?
- Z pewnością w głowie kołatała myśl, żebym uważał, lecz nie można tego nazwać strachem. Przed wyjściem na parkiet, wiedziałem, że rehabilitację przeszedłem pomyślnie. Wykonałem wszystkie zalecenia lekarzy. To wszystko pomogło nastroić się odpowiednio pozytywnie.
Oczywistym jest, że podczas rehabilitacji niemożliwy był kontakt z piłką. Jakie wytyczne dostałeś od lekarzy?
- Cóż, przede wszystkim wykonywałem szereg różnych ćwiczeń, które miały na celu wzmocnić zoperowane kolano. Ponadto, żeby organizm nadal był w dobrej formie fizycznej, bardzo często chodziłem na siłownię. Dźwigałem ciężary, ćwiczyłem mięśnie. Robiłem po prostu wszystko, by po pełnej rehabilitacji nadal być w dobrej formie fizycznej.
Czyli można powiedzieć, że mimo długiej kontuzji, do nowego sezonu jesteś przygotowany bardzo dobrze?
- Nowy sezon zacznie się dopiero za kilka miesięcy, wcześniej zaś będziemy walczyć z reprezentacją Słowenii o awans do gier olimpijskich. I to był cel, który postawiłem sobie w czasie rehabilitacji. By mimo kontuzji dojść do optymalnej formy na czas igrzysk. Na szczęście udało się wygrać walkę z czasem.
Ani przez chwilę nie pomyślałeś, by zakończyć sportową karierę? Kontuzja wydawała się dość poważna…
- Nie, nigdy. Zawsze powtarzałem sobie, że to tylko krótka przerwa w grze i muszę robić wszystko, by uczynić ją jak najkrótszą. Znalazłem w sobie wielkie pokłady motywacji w postaci igrzysk olimpijskich. Ponadto, jakiś czas temu, podjąłem decyzję, że najwcześniej sportową karierę zakończę dopiero za kilka lat. Chcę jeszcze pograć dwa sezony za granicą, w jakimś dobrym klubie, który będzie uczestniczył w europejskich pucharach. Czuję się jeszcze na siłach, by prezentować się w meczach na najwyższym poziomie. Za dwa lata natomiast, będąc już 36-letnim koszykarzem, chcę wrócić na Słowenię, by tutaj, w domu, zakończyć karierę sportowca.
Wspomniałeś o grze w klubach zagranicznych. Czy w takim razie możemy już coś powiedzieć na temat, gdzie zobaczymy Gorana Jagodnika w przyszłym sezonie? W Polsce dużo mówiło się na temat twojego powrotu do Anwilu Włocławek?
- Cóż, w Anwilu spędziłem bardzo dobry sezon, a właściwe tylko pół sezonu. Prawdą jest, że Anwil kontaktował się ze mną, pytając, czy byłbym zainteresowany powrotem do Włocławka. Dzwonił do mnie także trener Zmago Sagadin, który mówił, że widziałby mnie w swojej drużynie. Mimo to, grzecznie podziękowałem, tłumacząc, że nie satysfakcjonuje mnie gra tylko w spotkaniach ligowych. Chcę grać minimum dwa mecze w tygodniu, co wiąże się z występami w europejskich pucharach, a z tego co wiem Anwil w Pucharze ULEB w tym roku nie zagra. Dlatego też, pomimo bardzo konkretnej oferty, musiałem ją odrzucić.
Sporo się w Polsce mówiło także na temat, że doskonale ci znany trener Eugeniusz Kijewski chciałby cię mieć w składzie Politechniki Poznań…
- Tak, zgadza się. Trener Kijewski nawet dzwonił do mnie kilkukrotnie, pytając, czy nie chciałbym występować w Poznaniu. Niestety, z tej samej przyczyny, co skreśliłem Anwil, musiałem skreślić też Politechnikę. Z trenerem Kijewskim wykonaliśmy świetną robotę w Prokomie Treflu Sopot w ciągu czterech lat. Doceniam to, że trener zawsze stawiał na mnie i nasza współpraca układała się bezproblemowo, jednakże ja postawiłem jasne warunki: chcę grać minimum w Pucharze ULEB i minimum dwa mecze w tygodniu. To nieodwołalna decyzja.
A co z twoim dotychczasowym pracodawcą? Czy włodarze Hemofarmu przedstawili ci ofertę przedłużenia kontraktu?
- Cóż, najważniejszą kwestią w Hemofarmie jest teraz to, by znaleźć jak najszybciej nowego trenera. I z tego, co wiem, na tym głównie koncentruje się teraz zarząd klubu. Ja osobiście nie miałbym nic przeciwko ponownym występom we Vrsacu. Sam klub jest profesjonalnie zorganizowany, nigdy nie miałem żadnych problemów. Ponadto, klub zachowywał się bardzo fair wobec mnie, gdy doznałem kontuzji. Sumując, jeśli tylko Hemofarm będzie chciał przedłużyć ze mną umowę - na pewno ją rozważę.
Zmieniając nieco temat. Polska powoli staje się miejscem pracy coraz to większej liczby słoweńskich szkoleniowców. Pierwszy był Andrej Urlep, następnymi w kolejności byli David Dedek, Tomo Mahorić, Saso Filipovski, Ales Pipan i wreszcie Zmago Sagadin. Jak wytłumaczyłbyś ten fakt?
- Przede wszystkim kluczowa była praca, jaką wykonał w Polsce Andrej Urlep. Cztery złote medale ze Śląskiem Wrocław czy jeden z Anwilem na pewno pomogły zbudować dobrą opinię o Słoweńcach wśród klubów ligi polskiej. Można powiedzieć, iż Urlep tylko lekko uchylił zamknięte dotąd drzwi. Zaś następni szkoleniowcy, tacy jak Saso Filipovski czy Ales Pipan, tylko potwierdzili reputację myśli słoweńskiej.
Nowym trenerem Anwilu został Zmago Sagadin, który ma chyba najbardziej rozpoznawalne nazwisko wśród słoweńskich szkoleniowców. Co możesz powiedzieć o tym trenerze?
- Z trenerem Zmago Sagadinem spotkałem się przy okazji gry w reprezentacji naszego kraju. Z pewnością jest to świetny fachowiec, który o koszykówce wie chyba wszystko. Jeden z lepszych trenerów w Europie. Wykonał kawał dobrej roboty na Słowenii. Chyba nie pomylę się dużo, jeśli powiem, że bez niego i tego, co zrobił, jego wkładu w koszykówkę słoweńską, nie bylibyśmy chyba w tym miejscu, w którym teraz jesteśmy.
Wspomniałeś o reprezentacji. Jak zatem wyglądały przygotowania do turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich?
- Mieliśmy obóz w miejscowości Maribor, gdzie rozegraliśmy trzy mecze kontrolne. Zagrałem w dwóch spotkaniach, w których nie pokazałem pełni swoich możliwości. Nie do końca mogę być zadowolony ze swojej formy rzutowej, lecz zdaję sobie sprawę, że przecież nie grałem około pół roku, podczas gdy inni zawodnicy trenowali bez przerwy, by złapać optymalny pułap. Mimo to jestem głodny gry, brakowało mi jej podczas kontuzji i teraz palę się, by brać udział w każdym meczu.
Mimo to, że brałeś udział w zgrupowaniu w Mariborze, do Aten nie pojechałeś. Dlaczego?
- Tak, to prawda. Moja absencja podczas turnieju kwalifikacyjnego wynika z tego, iż nie mogę się jeszcze zbytnio forsować. Mieliśmy ciężki obóz przygotowawczy i czuję się trochę zmęczony, mimo wszystko. Jestem jednak pewien, że koledzy poradzą sobie beze mnie. Uprzedzając twoje następne pytanie - śpię spokojnie. Do wyjazdu do Pekinu jest jeszcze trochę czasu i wiem, że moje nazwisko jest nadal w gronie kandydatów na olimpiadę.
Poza tobą, w składzie reprezentacji na ateńskim turnieju brakuje m.in. Beno Udriha, Bostjana Nachbara czy Matjaza Smodisa. Jak skomentujesz decyzję swoich kolegów o rezygnacji z gry w kadrze?
- Dla mnie jest to co najmniej dziwne. Nie rozumiem jak można odmówić gry w reprezentacji swojego kraju. Ja zawsze stawiałem się na zgrupowania kadry, jeśli tylko otrzymywałem powołanie. Kto wie, czy - jeśli oczywiście się zakwalifikujemy - na olimpiadzie w Pekinie nie dojdzie do historycznego momentu i Słowenia wywalczy jakiś medal? Wtedy tacy gracze będą mieli czego żałować. Lecz jest to ich suwerenna decyzja i każdy musi ją zaakceptować.