Robert Morkowski mierzy 200 cm i ma 34 lata. Występuje na pozycji skrzydłowego. W minionym sezonie zapisywał na swoim koncie statystyki w postaci: 23,6 minut, 6,8 punktu, 3,3 zbiórki i 2 asyst.
Przegrana rywalizacja ćwierćfinałowa 1:3 ze Stalą Stalowa Wola dla "Morkosia", jak i całej drużyny Zastalu była ogromnym ciosem. Słowa te mogą nabrać jeszcze bardziej wyrazistego tonu, tym bardziej, że w trakcie sezonu zielonogórzanie udowodnili to, iż są kandydatem numer jeden do wywalczenia awansu do ekstraklasy. W Zielonej Górze skompletowano dream team, jakich w pierwszej lidze jeszcze nie było, a na dodatek "Zastalowcy" zanotowali wspaniałą serię 21 zwycięstw. Mimo tego trud całego sezonu poszedł na marne. - Zespół mieliśmy bardzo dobry. W trakcie rozgrywek skład uzupełnił jeszcze Dawid Witos i wydawało się, że w walce o awans jesteśmy już niezagrożeni. Mieliśmy świetny potencjał, ale niestety nie wykorzystaliśmy go do końca. To jest niemożliwe, aby w fazie play-off siedemdziesiąt procent drużyny nie znajdowało się w dobrej dyspozycji. Zdarzają się przypadki, że dwóch lub trzech graczy jest bez formy, ale u nas było znacznie gorzej. Coś się stało, coś pękło, trafiliśmy na przeciwnika, który grał jakby na Nirvanie - mówi Morkowski.
Zielonogórscy sympatycy basketu zapewne mają jeszcze w pamięci spektakularny powrót Roberta Morkowskiego do Zastalu. Skrzydłowy, ponownie "goszcząc" w Zielonej Górze, chciał wywalczyć ze swoim macierzystym klubem konkretny cel, jakim było wejście na salony polskiej koszykówki i tym samym w dobrym stylu zakończyć swoją karierę sportową. - Mój powrót do Zielonej Góry wiązał się z tym, aby awansować z zespołem do ekstraklasy i zakończyć karierę. Jednak tak się nie stało, i ta kariera może jeszcze potrwa. Sam jeszcze nie podjąłem decyzji. Jeśli otrzymam jakąś fajną ofertę, to chciałbym jeszcze pograć przez najbliższy sezon. Obecnie czuję się na siłach nawet, aby podjąć się rywalizacji w ekstraklasie. Ale wiadomo, że ciężko będzie znaleźć pracę w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jednocześnie nie mówię, że się nie uda - kontynuuje koszykarz.
Morkowski wie, co to znaczy awansować do ekstraklasy. Były już gracz Zastalu tego uczucia doświadczył z ekipą Polpaku Świecie. Skrzydłowy bardzo żałuje, że nie mógł powtórzyć tej sztuki z drużyną ze swojego rodzinnego miasta. - W koszykówkę gram już bardzo długo. W drużynach, w których grałem zawsze osiągaliśmy wyniki, które były lepsze od oczekiwanych. Odniosłem sukces w Świeciu, gdzie awansowałem do ekstraklasy z Polpakiem, w której jeszcze grał Jarosław Kalinowski. W następnym sezonie Polpak był blisko wywalczenie medalu, ale ostatecznie zajęliśmy czwartą pozycję w lidze. Myślałem, że w Zielonej Górze również spędzę takie dwa świetne lata, jak w Świeciu - przyznaje popularny "Moro".
Pewne jest już to, że Roberta Morkowskiego nie ujrzymy w barwach Zastalu w przyszłym sezonie. Zawodnik definitywnie rozstał się z zielonogórskim klubem i nie ukrywa, że mogło to się odbyć w lepszej atmosferze. - Pod koniec maja odbyłem rozmowę z prezesem Zastalu. Postawiłem sprawę jasno - spytałem, czy chcą mnie jeszcze w zespole. Oczekiwałem odpowiedzi - tak lub nie. Odpowiedź brzmiała, że wszystko zależy od trenera i od tego, czy będę pasował do jego koncepcji. Przyszedł nowy szkoleniowiec, i też nie było jasnej odpowiedzi, czy konkretnego telefonu. Wiadomo, że ponieśliśmy dużą porażkę, ale ludzie i w razie porażki powinni sobie podziękować za wspólną pracę - kończy.