Chcę osiągnąć pułap, który sobie wyznaczyłem - wywiad z Jeremy'm Simmonsem, nowym graczem Polpharmy Starogard Gdański

Bardziej czuje się silnym skrzydłowym, ale nie boi się gry na pozycji środkowego. Mówią o nim "super atleta" oraz "super defensor" i on sam zamierza potwierdzić te walory w polskiej lidze, a przy tym występy w naszej ekstraklasie traktuje jako możliwość autopromocji i cały czas marzy o grze w NBA. O kim mowa? O Jeremy’m Simmonsie, nowym koszykarzu Polpharmy Starogard Gdański, który udzielił wywiadu portalowi SportoweFakty.pl.

W tym artykule dowiesz się o:

Michał Fałkowski: "Super atleta", "wybitny defensor", "strzelec nie do zatrzymania" - tymi wszystkimi określeniami opisuje pana agencja. A gdyby pan miał określić siebie jakimś pojedynczym zwrotem?

Jeremy Simmons: Myślę, że "super atleta" pasuje do mnie najbardziej. Zawsze bardzo mocno pracowałem nad swoją fizycznością i tak naprawdę to wszystkie inne kwestie, które mnie opisują, czyli defensor czy strzelec, są wynikiem tego, że przede wszystkim jestem atletą, koszykarzem silnym i sprawnym. Dzięki temu mogę być produktywny po obu stronach parkietu.

Pański były trener, Bobby Cremins, powiedział, że jest pan w stanie być liderem zespołu. Jakiś komentarz?

- Jestem bardzo dumny, że trener tak o mnie powiedział, wszak większość ludzi myśli, że liderem zespołu jest ten gracz, który akurat zdobywa najwięcej punktów, a przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Ja zawsze podziwiałem i oglądałem takich koszykarzy jak Kevin Garnett. To taki zawodnik, który praktycznie w każdym meczu będzie produktywny w ataku, ale gdy jego ofensywna szwankuje, koncentruje się na defensywie i potrafi być równie skuteczny.

Środkowy czy silny skrzydłowy? Na jakiej pozycji czuje się pan lepiej, gdyż w swojej karierze występował pan na obu...

- Szczerze mówiąc, nigdy nie szufladkowałem siebie jako środkowego, ponieważ mierzę tylko sześć stop i osiem cali (ok. 204 cm wzrostu). Niemniej jednak potrafię grać na obu pozycjach, a wszystko opiera się o mój atletyzm, o którym wcześniej rozmawialiśmy. Dzięki temu, że jestem silny, mogę bronić koszykarzy wyższych od siebie, zaś w ataku wykorzystuję swoją szybkość. Często wyciągam cięższych i wyższych zawodników od siebie na obwód, a potem ich mijam i w ten sposób zdobywam sporo punktów.

Jako koszykarz, który głównie pracował nad tym, by mieć jak największą muskulaturę, musiał pan nieco zaniedbać inne elementy. Na czym zamierza pan zatem pracować w najbliższym latach jeśli chodzi o rozwój indywidualny?

- Przede wszystkim muszę poprawić moją grę z piłką, a zwłaszcza umiejętność kozłowania. Ponadto, z racji tego, że gram głównie pod koszem, chciałbym również poszerzyć zakres moich umiejętności o grę na półdystansie. Chciałbym umieć trafiać seriami z odległości czterech-sześciu metrów od kosza przynajmniej tak samo dobrze jak spod kosza.

Można powiedzieć, że jako koszykarz jest pan wytworem uczelni Charleston. Jak wspomina pan tamten czas w NCAA?

- W lidze akademickiej generalnie mi się podobało. Grałem dla dobrego trenera, który, tak jak powiedziałeś, nauczył mnie wielu rzeczy i oszlifował mnie jako zawodnika. Dodatkowo moi koledzy z drużyny byli dla mnie jak bracia, trzymaliśmy się razem przez kilka lat, ale czas jest nieubłagany i teraz każdy z nas poszedł w swoją stronę. Trochę sykoda, że tak szybko to minęło, ale co zrobić... Żałuję tak naprawdę tylko jednej rzeczy - braku mistrzostwa. Gdybym wygrał z Charleston mistrzostwo ligi wówczas byłbym spełniony jako koszykarz NCAA.

Domyślam się, że grając w NCAA, wiedział pan już, że chce grać w koszykówkę zawodowo. A kiedy po raz pierwszy pomyślał pan, że to właśnie ten sport będzie pana sensem życia?

- Szczerze mówiąc, nie pamiętam kiedy to było. Ale rzeczywiście jak grałem już w NCAA to wiedziałem, że chcę grać z koszykówkę zawodowo.

Nie miał pan żadnych problemów z aklimatyzacją w ekipie Charleston? Nowe miejsce, nowi ludzie...

- Nie miałem żadnych. Jedyną rzeczą, która była dla mnie nowa to fakt, że nagle musiałem przestawić się na basket na poważnie. Ni z tego, ni z owego musiałem zacząć pracować nad sobą by moje umiejętności były coraz bardziej wszechstronne, a moje ciało coraz mocniejsze. Może to dziwne, ale przed pójściem do college’u nigdy wcześniej nie byłem na siłowni. Dopiero gdy grałem w NCAA na serio zająłem się swoim ciałem by je wzmocnić.

Jako pierwszoroczniak nie grał pan dużo i pana średnie nie były imponujące, ale to rzecz dość powszechna. Ważniejsze, że rok po roku zyskiwał pan coraz większe zaufanie trenerów i w ostatnim sezonie pana średnie podskoczyły do 13,3 punktu i 6,2 zbiórki...

- Nigdy nie powiedziałbym, że mój debiutancki sezon w NCAA był słaby. Grałem jako zmiennik dwóch graczy podkoszowych, więc zawsze byłem tylko tym kolejnym w kolejce. Czekałem na swoje minuty i dostawałem ich rzeczywiście niewiele. Ale mimo to w tym czasie nauczyłem się naprawdę sporo rzeczy i kiedy nadszedł mój czas - byłem gotowy.

A teraz też jest pan gotowy na nowy rozdział w karierze? Mam oczywiście na myśli występy w Polpharmie Starogard Gdański.

- Oczywiście, że tak! Już nie mogę się doczekać sezonu. Czuję się w Polsce bardzo dobrze i mam nadzieję, że nic się w tej kwestii nie zmieni.

A jak na tle Stanów Zjednoczonych i pana rodzinnej miejscowości Zachary wypada Starogard Gdański?

- Tak naprawdę nie mogę porównać obu miast bo ja tylko urodziłem się w Zachary, ale wychowałem się i dorastałem w Atlancie i tego miasta w żaden sposób nie da się porównać z realiami Starogardu Gdańskiego.

W 1996 roku odbywały się tam Igrzyska Olimpijskie. Brał pan w nich udział jako kibic?

- Niestety nie. Byłem trochę zbyt mały, miałem tylko siedem lat. Pamiętam trochę atmosferę podniecenia i ogólnej radości, ale konkretnych wydarzeń nie umiem sobie przypomnieć.

Wracamy zatem do Polski - obecnie przygotowujecie się do zbliżającego się sezonu, rozegraliście pięć spotkań kontrolnych. Jakie wrażenia po kilku tygodniach treningów pod okiem trenera Zorana Sretenovicia?

- Treningi są bardzo ciężkie, ale z drugiej strony nie ma nic ponadto, co już poznałem grając w NCAA. Zdecydowanie bardziej cieszę się z tego, że atmosfera jest miła, wszyscy wspieramy się nawzajem i każdy może na każdego liczyć. Dla mnie, jako dla obcokrajowca, to bardzo istotne.

W zespole poza panem są jeszcze Brian Gilmore i Michael Hicks, którzy znają miasto, znają specyfikę kraju, klub, działaczy... Na pewno są pomocni w procesie aklimatyzacji?

- Tak, kiedy tylko mam z czymś problem albo po prostu chcę się czegoś dowiedzieć, od razu idę do nich. Oni nie tylko znają tutaj wszystko dookoła, ale także są doświadczonymi koszykarzami, więc uczę się od nich wielu rzeczy. W tym miejscu chciałbym im bardzo podziękować za ich pomoc. Myślę, że są dla mnie tak uczynni, bo kiedyś byli w takiej samej sytuacji co ja i im też ktoś pomógł.

Trener Zoran Sretenović był kiedyś świetnym playmakerem, więc nie jest tylko teoretykiem. Jak układa się współpraca między wami?

- To, że trener był rozgrywającym, a ja jestem graczem podkoszowym nie ma żadnego znaczenia. Mój trener na uczelni także był bardziej obrońcą, skrzydłowym, niż centrem, a mimo to nauczył mnie wielu przydatnych rzeczy. Czuję, że z trenerem Zoranem będzie podobnie.

Sezon zbliża się wielkimi krokami. Do pierwszego oficjalnego meczu pozostał niecały miesiąc. Jakie ma pan oczekiwania w związku z rozgrywkami?

- Teraz nie zastanawiam się nad tym, co będzie za miesiąc. Mam oczywiście nadzieję na sezon pełen zwycięstw i zapewniam, że będę robił wszystko, co w mojej mocy, by pomóc drużynie. Osobiście myślę przede wszystkim o tym, by zrobić kolejny krok w swojej karierze, po to by kiedyś móc zagrać w Stanach Zjednoczonych, żeby moja rodzina mogła oglądać mnie na żywo. Myślę, że Polpharma jest dobra na początek kariery i jeśli wykażę się w waszej lidze, będzie mi łatwiej osiągnąć pułap, który sobie wyznaczyłem.

Komentarze (0)