- Nie wiem co powiedzieć. Jestem bardzo zmartwiony i zawiedziony tym, jakim rezultatem zakończył się mecz z ŁKS-em. Włożyliśmy w to spotkanie tyle samo energii oraz zaangażowania co w ostatnie nasze pojedynki. Niestety, tym razem to nie wystarczyło. Wydawało się, że wygramy w środę, bo nasza pozycja w tabeli wskazywała, że w starciu z łodzianami to my będziemy faworytami. ŁKS to jednak nieprzewidywalna drużyna, mająca w swoim składzie wielu zawodników potrafiących grać w koszykówkę i trafiających z każdej pozycji. Myślę, że to spotkanie przegraliśmy przez nieudaną druga kwartę, w której pozwoliliśmy gościom na dojście nas. Potem graliśmy lepiej, ale znowu w końcówce roztrwoniliśmy naszą przewagę. Dogrywka to był już czysty hazard, w którym więcej szczęścia mieli przyjezdni. Mam nadzieję, że lepiej spiszemy się w meczu, który przed nami - powiedział po pojedynku z ŁKS-em Łódź Uros Mirković.
- Chciałbym podkreślić, że nie jest problemem to, jak zagraliśmy w ataku, bo co by nie mówić, udało nam się rzucić aż 103 punkty. Problemem jest to, jak zagraliśmy w obronie. Kirk Archibeque dobrze grał w ofensywie, ale nie najlepiej w defensywie. Gani Lawal zdobył na nim sporo punktów. Miał ponadto na swoim koncie cztery faule, ale uważał na siebie i nie popełnił piątego, który już wyeliminowałby go z gry. Naszym kłopotem były straty moje, czy też Waltera Hodge’a w samej końcówce. A ostatnie minuty to była już loteria - zakończył Mirković.
Uros Mirković podkreślił, że problemem Zastalu w meczu z ŁKS-em nie była gra w ataku, lecz w obronie