O pojedynku Ganiego Lawal z Corsleyem Edwardsem mówiło się wiele na długo przed niedzielnym meczem, a prawie w każdej zapowiedzi spotkania można było znaleźć frazy "starcie gigantów" czy "konfrontacja najlepszych środkowych w lidze". Obaj Amerykanie udowodnili, że nie było w tym ani krzty przesady. Fani Hali Mistrzów byli świadkami rywalizacji rodem z parkietów NBA, ale po ostatniej syrenie tylko Lawal mógł się uśmiechnąć.
- To wielki koszykarz, dosłownie i w przenośni. Ma doświadczenie z NBA i z wielu lig w Europie, więc to była sama przyjemność stanąć w nim oko w oko - mówi 23-letni środkowy Zastalu, choć trzeba oddać, że spotkanie lepiej rozpoczął Edwards. Szybko zdobył 10 punktów, a Lawal tylko sześć i do tego popełnił trzy straty. Z drugiej jednak strony, zebrał także sześć piłek.
Pojedynek trwał w najlepsze także w kolejnych partiach meczu, a obaj koszykarze dostosowywali się do aktualnego poziomu rywala. Gdy nie trafiał Edwards, problemy w ataku miał także Lawal, a gdy center zielonogórzan trafił dwa razy z osobistych i zaliczył tym samym double-double w 36. minucie meczu, w kolejnej akcji zbiórkę w obronie zanotował 32-letni środkowy Anwilu i także zanotował podwójną zdobycz.
Po ostatniej syrenie fachowcy jednogłośnie stwierdzili, że Edwards jest graczem lepszym technicznie i lepiej umiejącym wykorzystać swoje atuty, za to Lawal gra skuteczniej na tablicach i w perspektywie kilku lat może być specjalistą do obrony - poza 15 punktami i 14 zbiórkami miał także cztery bloki, w tym dwa na Edwardsie. Jego rodak zanotował 26 oczek, 11 zbiórek i blok. - Bardzo ambicjonalnie podchodzę do gry pod koszem. Wiem, że mogę zbierać lepiej od innych graczy, dlatego angażuję się w ten element. To wszystko siedzi w głowie, musisz wierzyć, że ta piłka, jeśli nie wpadnie do kosza, będzie twoja. I musisz czuć, gdzie mniej więcej się odbije - komentuje gracz Zastalu.
Zastal pokonał Anwil nie tylko jeśli chodzi o wynik końcowy, ale także elementy, które na ten wynik się składały. Lepiej radził sobie z egzekucją, stwarzał sobie dogodniejsze pozycje do rzutów, prezentował się bardziej zespołowo i zdeklasował włocławian w walce o zbiórki 44:33, w czym duża zasługa wspomnianego Lawala. Dodatkowo, zielonogórzanie wyglądali na zdecydowanie bardziej zmotywowany zespół. - Po prostu chcieliśmy wyjść na parkiet maksymalnie skoncentrowani i to się udało. Wiedzieliśmy, że nie możemy dopuścić do drugiej porażki z rzędu, ale również musimy zagrać zdecydowanie lepiej niż w ostatnim meczu, kiedy pozwoliliśmy rywalowi zdobyć zbyt dużo punktów - wyjaśnia 23-latek, wspominając ostatnią porażkę z ŁKS 103:104.
Warto odnotować także inny fakt, który rozróżnia obu środkowych. O ile Edwards jest typem dominatora w każdym słowa tego znaczeniu, włączając w to także dominowanie nad własnymi kolegami z zespołu, o tyle Lawal pozostawia wiele przestrzeni do gry innym graczom. Gdy 32-letni środkowy Anwilu jest na parkiecie, praktycznie wszystkie piłki kierowane są do niego. Były zawodnik Phoenix Suns aż tak mocno nie absorbuje uwagi swoich rozgrywających. Rzuca wtedy, kiedy znajdzie się blisko kosza, a zespół nie szuka go w każdej możliwej akcji.
- Dla mnie zawsze liczy się to, że zostawiam na parkiecie serce i pot. Moje umiejętności to dar od Boga, a darem trzeba się dzielić, nie można go zawłaszczać dla siebie. Dlatego zawsze, w każdym meczu, staram się grać całym sercem. A kiedy gram dobrze i mój zespół wygrywa, to jest to prawdziwe błogosławieństwo z Nieba - tłumaczy Lawal, który na co dzień nie rozstaje się z Biblią i to ona jest dla niego tym, z czego czerpię siłę. - Czy byłem graczem meczu? Nie wiem. Ja chcę wygrywać. Komentarz pozostawiam wam, dziennikarzom - puentuje 23-letni środkowy.