Dwa kroki do przodu - rozmowa z Petrą Ujhelyi, środkową Wisły Can-Pack Kraków

Po zwycięstwie ligowym nad Artego Bydgoszcz i pokonaniu Cras Basket Taranto Biała Gwiazda znów jest na szczycie. O wrażeniach z tych pojedynków, swojej postawie, a także kilku brakach portalowi SportoweFakty.pl opowiada węgierska środkowa Petra Ujhelyi.

Adam Popek
Adam Popek

Adam Popek: Po środowej wygranej nad Cras Basket Taranto chyba możecie być usatysfakcjonowane? W końcu w pełni odkupiłyście winy za porażkę w Brnie.

Petra Ujhelyi: Na pewno nie popadamy z tego tytułu w hurraoptymizm, ale jesteśmy szczęśliwe, że udało się tą konfrontację rozstrzygnąć na naszą korzyść. W końcu był to pojedynek w europejskich pucharach, więc choćby ze względu na jego rangę można docenić końcowy rezultat, jaki osiągnęłyśmy. Zdaję sobie sprawę, że nasza gra na pewno nie była idealna. Wciąż popełniamy bowiem zbyt wiele błędów, by mówić o szczycie formy, ale jest to dla nas taki główny bodziec do dalszej ciężkiej pracy, dzięki której możemy zajść naprawdę daleko. Co do samej wygranej, to z pewnością pozytywnie podziała ona na zespół, pozwoli jeszcze bardziej uwierzyć we własne możliwości. Nic bowiem nie tworzy takiej chemii w drużynie jak kolejne sukcesy. A wierzę, że z biegiem czasu to wszystko sprawi, iż będziemy grać również koszykówkę ładną dla oka. Bo potencjał ku temu mamy naprawdę ogromny.

Po tej nieszczęsnej przegranej z Frisco nie obawiałaś się o to, jak zespół zareaguje na pierwsze niepowodzenie w tym sezonie?

- W tej kwestii nie miałam absolutnie żadnych obaw. My bez względu na okoliczności tworzymy silny kolektyw, w związku z czym musimy radzić sobie również w takich momentach. Miałyśmy jednak świadomość, że wspomniane niepowodzenie było nie tyle brakiem umiejętności z naszej strony, co złym podejściem mentalnym. Wyszłyśmy wtedy na parkiet w ogóle bez jakiejkolwiek koncentracji, myślałyśmy o wszystkim, tylko nie tym, co trzeba. To wszystko się nakładało i spowodowało, że finisz wyglądał tak, a nie inaczej. Niemniej jesteśmy profesjonalistkami, wobec czego naszym obowiązkiem było jak najszybciej podnieść się z kolan i ponownie być na szczycie. Nie można w nieskończoność rozpamiętywać tej porażki, aczkolwiek nauczkę, jaką wtedy dostałyśmy, wzięłyśmy sobie do serca i w środowy wieczór, mając na uwadze wydarzenia sprzed tygodnia, od samego początku chciałyśmy możliwie jak najbardziej wywrzeć presję na przeciwniku, a co za tym idzie wypracować przewagę punktową. To zadanie można powiedzieć, że zostało wykonane.

Pierwszym egzaminem dla was po tamtym spotkaniu był pojedynek w Bydgoszczy, gdzie bez większych problemów pokonałyście miejscowe Artego.

- Tak, bardzo liczyłyśmy na to, że już w niedzielnym spotkaniu uda nam się przełamać, aczkolwiek nie było to łatwe. W ostatnim czasie mamy bowiem niezwykle napięty terminarz i gramy w zasadzie co trzy dni, co bez wątpienia ma wpływ na naszą postawę. Gdy do tego dodamy częste podróże oraz fakt, że kilka zawodniczek zmagało się z kłopotami zdrowotnymi, nie dziwi, dlaczego wspominam w tym wypadku o trudnościach. Najważniejsze jednak, że końcowy rezultat był pomyślny. To był nasz cel nadrzędny.

Patrząc na potyczkę z Cras Basket, można powiedzieć, że przez jej większą część kontrolowałyście boiskowe wydarzenia. Wszak po objęciu prowadzenia pod koniec pierwszej kwarty nie oddałyście go już do końca.

- To fakt, ale nie można w ten sposób na to patrzeć. Gra toczy się przez pełne 40 minut i w każdej chwili wiele może się wydarzyć. W środowym meczu co prawda głównie to my prowadziłyśmy, ale i tak sporo było zwrotów akcji. Dlatego też uważam, że zawsze najważniejszy jest końcowy rezultat, bo to on tak naprawdę ma znaczenie. A w trakcie rywalizacji w zasadzie co chwilę coś się zmienia. Cieszę się zatem, że w ostatnich dwóch spotkaniach to my mogłyśmy triumfować po końcowej syrenie, bo dzięki temu wykonałyśmy kolejne dwa kroczki do przodu. Trzeba jednak dodać, że w pucharowym meczu bardzo pomogły nam zawodniczki, które weszły z ławki. Zarówno Ana Dabović, jak i Joanna Czarnecka wykonały na parkiecie mnóstwo pożytecznej pracy i to w dużej mierze im zawdzięczamy zdobycie kompletu punktów. Ale w końcu koszykówka to sport drużynowy, więc nie ma się czemu dziwić. Każdy bowiem wnosi do kolektywu pewne wartości.

Ty również pokazujesz, że jesteś jego ważnym punktem.

- Jeśli tak, to mi bardzo miło, że ktoś to zauważa, ale dla mnie ważniejsze jest to, jak funkcjonujemy razem, jako zespół. Tylko wspólnie jesteśmy bowiem w stanie cokolwiek osiągnąć, więc indywidualne wyczyny schodzą w tym momencie na boczny tor. Ale jeśli moja postawa faktycznie okazuje się pomocna, to mogę się tylko cieszyć i zapewnić, że nadal będę robić wszystko, by tak było. Zwykle mam mnóstwo pracy w defensywie i to tam niejednokrotnie koncentrują się moje działania. W ataku jednak też zawsze dorzucę coś od siebie, więc w jakiś sposób przyczyniam się do osiąganych przez Wisłę wyników.

Trudno było ci pokryć tak silną zawodniczkę, jaką jest Kia Vaughn?

- Bez wątpienia to zadanie nie należało do łatwych. Amerykanka prezentuje typowo siłowy styl gry i na pewno gra przeciwko takiej zawodniczce wymaga sporych umiejętności. Miałyśmy jednak za zadanie podwajać ją tak często, jak to tylko możliwe, więc nie byłam w tej "misji" osamotniona. Teraz patrząc z perspektywy czasu, wydaje mi się, że wykonałyśmy kawał dobrej roboty, bo w końcu to my miałyśmy powody do radości po zakończeniu spotkania.

W środowy wieczór jednak notowałaś chwilowe przestoje, podobnie zresztą jak zespół. To wydaje się być na chwilę obecną takim największym mankamentem z waszej strony.

- Tak, jednak należy pamiętać o tym, że czasem naprawdę trudno jest zachować równy poziom przez cały czas trwania meczu. Spowodowane to jest różnymi czynnikami naraz, ale to właśnie one sprawiają, że w pewnej chwili przychodzą takie momenty niemocy, w których po prostu nic ci nie wychodzi. To normalne. Ja akurat poniekąd przełamałam się dopiero w ostatniej kwarcie, kiedy to złapałam przysłowiowy polot i w samej końcówce o wiele lepiej czułam się na parkiecie. Jednakże teraz już o tym powoli zapominamy, bo w sobotę czeka nas kolejny pojedynek, tym razem w Ford Germaz Ekstraklasie i na nim musimy się skoncentrować.

Ale akurat wasz sobotni rywal, Odra Brzeg nie należy do czołówki, więc raczej nie powinnyście mieć kłopotów z odniesieniem zwycięstwa.

- Dopóki mecz się nie zakończy, nie można przesądzać jego rezultatu. Jak już wcześniej wspomniałam, w trakcie rywalizacji wiele może się zdarzyć i w sobotę tak samo musimy umieć pokazać swoją wyższość. Oczywiście nie możemy zanadto obawiać się przeciwników, ale powinnyśmy mieć na uwadze to, że jeśli chcemy wygrać, to bez względu na ich klasę musimy dążyć do jak najlepszej gry w każdej formacji. Na tym etapie sezonu być może jest to trudne do osiągnięcia ze względu na to, że nie jesteśmy ze sobą jeszcze w pełni zgrane, jednakże właśnie temu służą treningi i kolejne konfrontacje, by pewne elementy wyćwiczyć. Wszystko zatem zależy od nas.

Największym pozytywem wobec dalszych pojedynków jest to, że coraz lepiej prezentujecie się w defensywie. Dzięki temu możecie ugrać naprawdę o wiele więcej.

- Oczywiście, że tak. Dużo o tym ostatnio rozmawiałyśmy w zespole i zdajemy sobie sprawę, jak ważny jest to czynnik. W końcu obroną wygrywają mistrzowie. Zresztą jako drużyna chyba zdążyłyśmy już udowodnić, że jeśli defensywa funkcjonuje bez zarzutu, to niezwykle trudno nas pokonać.

Czyli w najbliższych dwóch meczach u siebie możemy się spodziewać kompletu zwycięstw?

- Na pewno będziemy do tego dążyć, bo w końcu we własnej hali nie możemy sobie pozwolić na jakąkolwiek wpadkę. Nie oznacza to oczywiście, że wygrane przyjdą nam łatwo, ale postaramy się dostarczyć sobie i kibicom powody do radości.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×