Karol Wasiek: Za nami pierwsza runda sezonu zasadniczego. Jak w oczach kapitana Trefla Sopot ona wyglądała?
Filip Dylewicz: Myślę, że możemy być zadowoleni. Jednakże troszeczkę bolą te porażki jednopunktowe. Na pewno w perspektywie mogliśmy mieć jeszcze większą przewagę nad zespołami, które są niżej w tabeli, a nawet może dogonić Turów. Na pewno jesteśmy w stanie odrobić te straty w rundzie rewanżowej. Jeśli chodzi o całokształt to jest całkiem nieźle.
Ponieśliście cztery porażki, z czego aż trzy spotkania kończyły się różnicą jednego punktu. Takie porażki bolą zapewne najmocniej.
- Zdecydowanie. Szczególnie, że w większości tych spotkań prowadziliśmy różnicą kilkunastu punktów, ale fatalnie rozgrywaliśmy końcówki. To było naszą największa bolączką w tej pierwszej rundzie. Mam nadzieję, że nie tylko pech, ale także umiejętność rozgrywania końcówek będzie po naszej stronie. Szkoda byłoby tracić punkty w tak głupi sposób.
Co powiesz o stylu Trefla Sopot? W niektórych spotkaniach pozostawał on wiele do życzenia.
- Mamy problem z utrzymaniem koncentracji. Gramy falami, potrafimy zagrać przez 15 minut bardzo dobrze, a potem przez kolejne pięć jesteśmy w stanie stracić to, co zyskaliśmy. Myślę, że to jest taki najważniejszy element, nad którym musimy popracować. Personalnie zespół jest bardzo dobry. Jest znakomita chemia, wszyscy wiemy, że mamy dużą szansę, żeby zrobić kolejny krok dla klubu i kibiców.
Dla ciebie to chyba też nie była wymarzona runda, bo nie dość, że musiałeś się zmagać z urazem, to jeszcze twoja forma nie była optymalna.
- Rzeczywiście. Początek sezonu nie był do końca udany. Nie było jednak bardzo źle. Później przytrafiła się pechowa kontuzja. Teraz muszę powoli odbudowywać swoją formę. Jednakże ja w sezonie zasadniczym nie byłem najważniejszym zawodnikiem, zdecydowanie lepiej się spisuje się w play-offach. Wszystko jest w moich rękach, zdaję sobie sprawę z moich umiejętności. Mam nadzieję, że je wykorzystam na boisku.
Przed wami spotkanie z ŁKS-em Łódź. Zapowiada się łatwe spotkanie dla was. Jedyna rzecz, która może pokrzyżować wam plany to brak odpowiedniej koncentracji.
- Nawet niedzielny mecz pokazał, że musimy liczyć się z każdą drużyną, która przyjeżdża do Sopotu. Nawet te słabsze teoretycznie zespoły grają zawsze do końca, więc czeka nas walka do ostatniej minuty. Na pewno ŁKS nie przyjedzie tylko po to, żeby rozegrać to spotkanie. Koncentracja i konsekwencja przez 40 minut to najważniejsze elementy w takich spotkaniach.
Na dniach z drużyną rozstaje się Jamelle Horne, który na własną prośbę rozwiązał kontrakt. Jak zespół zareagował na decyzję Amerykanina?
- Byliśmy zaskoczeni. Jednakże jego rola w zespole była niezbyt duża i myślę, że na tę decyzję wpływało wiele czynników. Szkoda, że straciliśmy kolejnego zawodnika w rotacji, ale musimy uszanować decyzję Jamelle'a. Mam nadzieję, że klub szuka już wzmocnień na jego pozycję. Myślę, że kolejny gracz będzie potrafił zaakceptować rolę w zespole.
A jak Amerykanin był odbierany w zespole? Może po prostu nie zyskał waszego zaufania?
- Jak już powiedziałem, chemia w zespole jest bardzo dobra. Wszyscy siebie nawzajem rozumiemy. Nie ma żadnych nieporozumień. Myślę, że po prostu nie odpowiadała mu funkcja w zespole, którą pełnił. To był pierwszy wyjazd ze Stanów Zjednoczonych. Absolutnie nie był dyskryminowany w naszym zespole, chcieliśmy mu bardzo pomóc, ale się nie udało.
W tym sezonie nadarza się niepowtarzalna szansa zdetronizowania Asseco Prokomu, które po pierwsze nie błyszczy w Eurolidze, a po drugie nie dysponuje gwiazdorskim składem.
- Musimy jednak wziąć pod uwagę to, że Asseco występuje w Eurolidze. Trzeba pamiętać, że grają z bardzo dobrymi zespołami. Jest tam 2-3 graczy, którzy mogą wnieść bardzo dużo w polskiej lidze. Trzeba się z nimi liczyć. Asseco gra w tym sezonie bardzo przeciętnie i rzeczywiście jest duża szansa nie tylko dla Trefla, ale także dla nich zespołów, żeby zdetronizować obecnego mistrza Polski.