Pojedynek pomiędzy dwoma podkarpackimi drużynami już od kilku dni przyciągał uwagę kibiców w południowo-wschodniej Polsce. W związku z tym też trybuny łańcuckiej hali dość szybko się zapełniły i od samego początku zmaganiom koszykarzy towarzyszyła gorąca atmosfera. Sama rywalizacja zaś rozpoczęła się dość pechowo dla gospodarzy. Wszystko dlatego, że już po 14 sekundach poważnie wyglądającej kontuzji doznał Bartosz Dubiel, co sprawiło, że Sokół właściwie na wejściu musiał sobie radzić bez swojego czołowego zawodnika. Gdy dodamy do tego jeszcze fakt, że udziału w meczu ze względu na problemy zdrowotne nie wziął inny as łańcucian, Maciej Klima stawało się jasne, że tego wieczoru miejscowi będą mieli bardzo utrudnione zadanie, szczególnie przy walce pod tablicami.
W pierwszych minutach na parkiecie panowała jednak wyrównana walka. Obie strony postawiły przede wszystkim na obronę i próżno oczekiwać było udanych zagrań ofensywnych autorstwa którejkolwiek z drużyn. Z czasem ta tendencja uległa zmianie i co ciekawe, to osłabieni kadrowo podopieczni Dariusza Kaszowskiego przejęli inicjatywę. W ich poczynaniach dało się zauważyć nieco więcej konsekwencji i w dużej mierze dzięki temu po 6 minutach wynik na tablicy świetlnej brzmiał 8:5 na ich korzyść. Prawdą jest, że Poloniści od razu próbowali zareagować na te wydarzenia, ale celna "trójka" Tomasza Przewrockiego nie wystarczyła do tego, by przynajmniej utrzymać remisowy stan rywalizacji. Zresztą przemyślanie, mimo sporych chęci ze względu na dość słabą skuteczność nie byli w stanie zadać mocnego ciosu i to się na nich zemściło. Na nieco ponad minutę przed końcem pierwszej kwarty, bowiem Sokół za sprawą Tomasza Fortuny, a także niezmordowanego Wojciecha Pisarczyka wyszedł na najwyższe jak dotąd prowadzenie 15:8.
Jednakże drugą odsłonę Polonia rozpoczęła od celnego rzutu zza linii 6, 75 m. Huberta Mazura, wobec czego przyjezdni wcale nie stali na straconej pozycji. Co więcej, wydawało się nawet, że lada chwila "Przemyskie Niedźwiadki" na dobre dojdą do głosu i nawiążą do swoich najlepszych występów, ale na nieszczęście dla nich te marzenia trzeba było odłożyć na później. Wszystko dlatego, że Sokół ani myślał zwalniać tempa i nie tylko odparł ataki rywala, ale też powiększył swoją przewagę, do dziesięciu "oczek". Widząc taki bieg wydarzeń, opiekun beniaminka pierwszej ligi, Maciej Milan poprosił o czas w trakcie, którego nie szczędził krytycznych uwag pod adresem swoich podopiecznych. I jak się okazało, ta reprymenda doskonale podziałała na jego graczy. Po tej przerwie Polonia ewidentnie dostała wiatr w żagle i nie pozwalała już przeciwnikowi bezkarnie zdobywać kolejnych punktów. Ponadto, w świetnie zaczęła radzić sobie także w ofensywie i wynik brzmiał już tylko 30:25 na korzyść gospodarzy. Taki stan rzeczy sprawił, że na trybunach znów zagościły wielkie emocje i miejscowi absolutnie nie mogli być pewni swego. W związku z tym nie powinno dziwić, że wszyscy gorączkowo wyczekiwali drugiej połowy.
Po zmianie stron ku zmartwieniu licznie przybyłych kibiców Polonii stroną przeważającą znów byli łańcucianie. Podopieczni trenera Dariusza Kaszowskiego grali o wiele rozsądniej konstruowali kolejne akcje i niekiedy w banalny sposób ogrywali obronę gości. Taka ambitna postawa nie pozostała oczywiście bez efektu. Po 3 minutach ich przewaga wzrosła do ośmiu punktów, dzięki czemu podobnie jak w pierwszej "ćwiartce" miejscowi mogli poczuć się nieco bardziej komfortowo. Problemem pozostawało jednak to, że czwarty faul na swoim koncie zanotował Marcel Wilczek i zachodziła obawa, że jego team straci kolejnego wysokiego gracza. Szkoleniowiec lidera rozgrywek, jednak momentalnie zareagował na te wydarzenia i od razu ściągnął go z parkietu.
Tyle, że jego nieobecność ewidentnie zmniejszyła siłę rażenia łańcucian. Na poparcie tych słów wystarczy przytoczyć fakt, że w kolejnych fragmentach zdobyli oni zaledwie kilka punktów i trudno im było wznieść się na wyżyny swoich umiejętności. Przemyślanie z kolei, postanowili skorzystać z nadarzającej się okazji i za sprawą coraz lepiej spisującego się Michała Musijowskiego zmniejszyli straty niemal do zera. I choć Sokół zdołał jeszcze odpowiedzieć na te wydarzenia, to wynik 55:50 jaki widniał na tablicy świetlnej przed decydującą batalią absolutnie nie mógł go satysfakcjonować.
I gdy na początku ostatniej kwarty po celnej próbie za trzy wspomnianego na wstępie Przewrockiego sytuacja miejscowych zaczęła robić się niebezpieczna, ciężar zdobywania punktów na swoje barki wziął niezawodny Tomasz Fortuna, nie tylko oddalając zagrożenie od swojego teamu, ale też w znaczny sposób przybliżając go do końcowego sukcesu. Przewaga gospodarzy, chwilę później zrobiła się tym bardziej wyraźna, że swoje "trzy grosze" dołożył jeszcze Paweł Bogdanowicz i można było odnieść wrażenie, że goście nie zdołają już powrócić do walki o komplet punktów. Dodatkowo ich szanse pomniejszał fakt, że piąty faul złapał podstawowy center Marek Miszczuk.
Jednakże i w tym przypadku nie obyło się bez dramaturgii. Wiedziona dopingiem swoich fanów Polonia, za sprawą Pawła Pydycha ponownie włączyła się do walki o pełną pulę i na 72 sekundy przed końcem wynik brzmiał 70:67. Ten sam zawodnik miał nawet okazję na doprowadzenie do wyrównania, ale w decydującym momencie chybił i to miejscowym przyszło świętować zwycięstwo w derbowym pojedynku.
Sokół Łańcut - Polonia Przemyśl 71:67 (18:8, 15:21, 22:21, 16:17)
Sokół: Pisarczyk 21, Fortuna 13, Bogdanowicz 11, Chromicz 8, Szurlej 8, Hałas 6, Wilczek 4, Dubiel 0.
Polonia: Mikołajko 18, Mazur 10, Musijowski 10, Przewrocki 10, Pydych 7, Miszczuk 6, Sołtysiak 6, Bal 0, Machowski 0.