Michał Fałkowski: Zanim przejdziemy do kwestii ostatniego meczu, chciałbym poruszyć inny temat - jak doszło do twojego podpisania kontraktu z AZS Koszalin?
LaMont McIntosh: Wszystko zawdzięczam mojemu agentowi, który prowadził negocjacje z trenerem Urlepem. Szkoleniowiec z kolei szukał koszykarza, który mógłby dołączyć do jego zespołu i z marszu stać się wzmocnieniem. Negocjacje natomiast nabrały rozpędu, gdy Urlep ze swoim sztabem trenerskim AZS Koszalin zrobili pewien research na mój temat, wypytali o mnie moich byłych trenerów, a po kilku dniach zaoferowali mi kontrakt. Ja z kolei zebrałem informacje na temat samego trenera, potencjału zespołu i w ten sposób doszliśmy do konsensusu.
Czyli ktoś pomógł ci w podjęciu decyzji?
- Nie, to nie tak. Nikt mi przecież nie powiedział, że mam podpisać kontrakt z AZS i koniec. Natomiast wszyscy zachwalali trenera Urlepa jako gościa, który wie na czym polega koszykówka. Wszyscy także twierdzili zgodnie, że koszalińska ekipa ma spory potencjał. To mi wystarczyło.
Ja również przyznam się do tego, że wypytałem znajomych dziennikarzy z Grecji na twój temat i wszyscy wypowiadali się bardzo pozytywnie. Jak to się zatem stało, że koszykarz, który ma za sobą kilka lat gry w Europie i dobrą opinię, był w tym sezonie bezrobotny przez kilka miesięcy?
- Sam chciałbym znać odpowiedź... Naprawdę nie umiem powiedzieć, dlaczego nie mogłem znaleźć dobrego zespołu na początku rozgrywek. Może lokaut miał wpływ na rynek zawodników w Europie? Nie wiem. Na szczęście teraz już mam klub i jestem z tego powodu niesamowicie szczęśliwy.
Trener Andrej Urlep powiedział, że przyjechałeś do Koszalina w bardzo dobrej formie fizycznej. To raczej rzadkie zjawisko w tego typu przypadkach. Powiedz w jaki sposób dbałeś o siebie nie grając w koszykówkę?
- Nieskromnie powiem, że jestem dumny ze swojej kondycji fizycznej, którą utrzymuję cały rok, nie ważne czy to środek sezonu czy lato. Zawsze wykonuję bardzo dużo ćwiczeń z ciężarami na siłowni, wzmacniam swoje mięśnie, a także pracuję nad wytrzymałością serca. Bardzo dużo trenuję indywidualnie, bo uważam, że zawsze trzeba być gotowym na wysiłek. Nie ważne jakie są okoliczności.
Przyjechałeś do Polski, odbyłeś kilka treningów i zagrałeś bardzo dobre spotkanie przeciwko PGE Turowowi Zgorzelec, czyli jednemu z pewniaków do medalu w tym sezonie. Wejście smoka?
- No można tak powiedzieć, ale ja zawsze oczekuję od siebie dobrych meczów i tego, że wchodząc na parkiet, dam z siebie wszystko i będę wsparciem dla pozostałych czterech kolegów z drużyny. Jestem pewny siebie, co wynika ze wspomnianej formy, którą utrzymuję cały rok. Dlatego przeciwko Turowowi byłem przygotowany na grę na wysokim poziomie i uważam, że dałem z siebie dużo. Nie chodzi tu nawet o punkty, ale brałem też udział w defensywie, starałem się kreować grę, przewodzić chłopakom, czyli innymi słowy robić to, czego oczekuje ode mnie trener Urlep. Niemniej jestem pewien, że w kolejnych meczach będę grał zdecydowanie lepiej.
W pierwszej połowie spotkanie było bardzo "ciasne", jak to określacie wy, Amerykanie, ale w trzeciej kwarcie wasza przewaga zarysowała się zdecydowanie. Byliście w stanie uciec zgorzelczanom i stąd zwycięstwo. Co było kluczowe?
- No właśnie ten run, który zanotowaliśmy w trzeciej kwarcie. Natomiast przyczyną tej dobrej passy była, jakby to powiedzieć - re-motywacja w przerwie meczu. Igor Milicić, Rafał Bigus i George Reese, wszyscy trzej zabrali głos w szatni i każdy zmotywował nas do walki w drugiej połowie. Wyszliśmy więc na parkiet bardzo skoncentrowani, nastawieni na grę w defensywę i to przyniosło skutek.
Na konferencji prasowej trener Andrej Urlep powiedział, że AZS nie wygrałby tego meczu, gdyby nie twoja postawa. Jak to skomentujesz i jak myślisz, co miał na myśli?
- Po pierwsze chciałbym na łamach twojego portalu podziękować trenerowi Urlepowi za tak miłe słowa już na samym początku naszej współpracy. Jestem szczęśliwy, że byłem w stanie pomóc swojej drużynie, ale nie sądzę bym jakoś znacząco wpłynął na losy meczu. Wszyscy zasłużyliśmy na pochwałę, bo to zwycięstwo to wygrana całej ekipy i jestem pewien, że gdybym nie zagrał, to AZS i tak wygrałby ten mecz. Niemniej jednak jestem bardzo dumny z bycia w rodzinie AZS.
Jesteś w Koszalinie dość krótko, ale chyba możesz już wydać swoją opinię na temat potencjału zespołu?
- Wierzę, że możemy odnieść sukces. I nie chodzi o kwestię umiejętności, choć przecież takowe też są, ale bardziej mam na myśli charakter zespołu. Moi nowi koledzy nie boją się nikogo i niczego, dodatkowo bardzo ciężko trenują, wierząc w filozofię trenera Urlepa. Jeśli tylko ominą nas kontuzję, na koniec sezonu możemy być liczącą się siłą w Polsce.
Mówisz o trenerze Urlepie w samych superlatywach. W Polsce wszyscy go doskonale znamy, bo kojarzony jest przede wszystkim z sukcesami, ale z drugiej strony - po raz ostatni zdobył medal w 2006 roku...
- Urlep to doświadczony trener i wie co robi. Jestem tutaj bardzo krótko, ale pewne rzeczy widać od razu - na przykład doskonale przygotowane treningi. Merytoryczne, bardzo dobrze poukładane, skupiamy się na rzeczach, które mają nam przynieść sukces i nie marnujemy czasu. Oczywiście nie jest łatwo, bo pracujemy bardzo ostro, ale ćwicząc w ten sposób, nabieramy dobrych nawyków. Słowem - ufam, że Urlep wie co robi.