Damian Chodkiewicz: Alexander, czy Alex – jak się do pana zwracać?
Alex Harris: Alex, Al. Wielu ludzi nazywa mnie po prostu Al, "Big Al" (śmiech).
Nie tylko kibice w Zgorzelcu, ale także ci w Polsce, nie wiedzą o panu zbyt dużo. Co może pan o sobie powiedzieć?
- Całe życie spędziłem w Kalifornii grając w koszykówkę. Swoją przygodę z basketem rozpocząłem, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, mając 3-4 lata. Zajęło mi to wówczas dużo czasu i nadal zabiera jego większość, ale dzięki temu jestem teraz człowiekiem, który dokładnie przygotowuje się do każdego meczu i sezonu. Myślę, że będzie to miało dobry wpływ na nadchodzące rozgrywki, które spędzę w silnej lidze w Polsce.
Jakie są pana zainteresowania, poza koszykówką oczywiście?
- Nie ukrywam, że koszykówka jest praktycznie całym moim życiem, ale poza nią lubię oglądać filmy, zwłaszcza komedie i filmy akcji. Bardzo podobał mi się film "Jestem legendą" z Willem Smithem.
A muzyka? Zapewne słucha pan rapu.
- Słucham przede wszystkim Rhythm'n'Blues, piosenkarzy RNB oraz uwielbiam tzw. "oldies". Są to stare przeboje z lat rozkwitu Ameryki. Moi rodzice zawsze puszczali mi to, gdy byłem mały i tak zostało mi do dzisiaj, że bardzo to lubię. Co do rapu, to uważam, że jest to specyficzna muzyka dla określonej grupy ludzi. Nie mówię, że nie lubię, ale nie słucham non stop (śmiech]).
W Zgorzelcu jest już pan prawie tydzień. Podoba się panu miasto?
- W zasadzie jestem tutaj dopiero od niedzieli, więc to bardzo krótko, ale muszę przyznać, że podoba mi się w Zgorzelcu i zaczynam się aklimatyzować. Pogoda jest wspaniała, nawet lepsza niż w Stanach. Macie tutaj praktycznie drugą Kalifornię (śmiech). Miasto jest bardzo fajne. Lubię małe miasta, bo w takim właśnie dorastałem w Kalifornii i dzięki temu jestem w jakiś duchowy sposób związany ze Zgorzelcem. Ludzie są bardzo przyjaźni i pozytywnie nastawieni do wszystkiego, a poza tym - podoba mi się panująca tutaj atmosfera.
Wracając do koszykówki – czy w takim razie, czy wie pan kim jest Thomas Kelati?
- Nie mam o nim zbyt wielu informacji.
A wie pan, dlaczego o to pytam?
- Z tego, co pan mówi, jest on świetnym strzelcem.
Kelati przez dwa sezony był liderem PGE Turowa i pewnym strzelcem. Czy będzie pan w stanie go zastąpić?
- Na to pytanie trudno będzie mi odpowiedzieć, zważywszy, że nie znam jego stylu gry, nie wiem jak gra, ani co potrafi. Wiem natomiast, że przy trenerze Filipovskim można osiągnąć wiele - zarówno indywidualnie, jak i zespołowo. Jestem pewien, że dam z siebie wszystko w tym sezonie, aby zapewniać drużynie zwycięstwa.
A na jakiej pozycji woli pan występować? Numer dwa, czy trzy?
- Definitywnie trójka. Jestem strzelcem i dużo oraz często rzucam, dlatego też o wiele lepiej mi się gra na pozycji niskiego skrzydłowego, niż jako rzucający obrońca. Oczywiście nie zmienia to faktu, że jestem również dobrym defensorem.
Jako rzucający w minionych rozgrywkach występował David Logan, który wielokrotnie zapewniał PGE Turowi wygraną.
- Słyszałem o nim wiele dobrego. Wiem, że jest świetnym rzucającym i potrafi efektownie wejść pod kosz. Słyszałem również, że jest bardzo szybki, a to jego niewątpliwy atut. Jeśli chodzi o mnie, to również jestem strzelcem - wielu mówi, że dobrym (śmiech). Wierzę, że pozycja w drużynie zarówno Davida, jak i Thomasa, nie była jednostronna. Mam przez to na myśli, iż to cała drużyna pracowała, by oni mogli rzucić do kosza z dystansu. Trener dawał im dokładnie wskazówki, dzięki czemu grali z taką skutecznością. Ja jestem pokorny i czekam na swoją szansę, a gdy ją dostanę - gram z innymi i współpracuję. Sztab szkoleniowy jest naprawdę na wysokim poziomie i współpraca pomiędzy samymi zawodnikami a trenerami jest perfekcyjna. Mam nadzieję, że w tym sezonie wszyscy będą wspierali nas tak samo, jak wspierali Davida i Thomasa.
Czy zna pan trenera Saso Filipovskiego, z którym będzie pan współpracował?
- Trener Filipovski jest człowiekiem z pasją. To, co robi, wykonuje z ogromną pasją. Myślę, że jest to jego ogromny atut. W Stanach jest wielu doświadczonych trenerów, którzy nie wykonują swojego zawodu z taką pasją, jak Filipovski. Cóż, Saso jest młodym, coraz bardziej doświadczonym trenerem i myślę, że to będzie dla mnie bardzo dobry rok, gdyż będę mógł trenować pod okiem tak znakomitego szkoleniowca.
Jakie ma pan wrażenia po pierwszych treningach ze Słoweńcem? Ciężko?
- W sumie to nie są trudne. Na pewno trwają bardzo długo i są szczegółowe, ale to jest niewątpliwie dobra strona treningów z Filipovskim. Jeśli czegoś nie rozumiem, to mogę pytać go wiele razy, a on będzie mi to tłumaczył do momentu, aż zrozumiem i zrobię to tak, jak on to widzi. O każdy element gry można zapytać trenera i ten zawsze pomoże. To świetnie, że mamy takiego szefa! Kolejną sprawą jest fakt, że trener pomaga mi zrozumieć realia europejskiej koszykówki. Wiele wiem o koszykówce amerykańskiej, która trochę różni się od europejskiej, ale z jego pomocą mogę więc wejść w rytm Europy.
Jak układa się panu współpraca z pozostałymi zawodnikami?
- Uwielbiam swoich kolegów z drużyny, którzy są naprawdę świetni. Mieliśmy teraz kilka dni na zapoznanie się ze sobą i wiem, że będzie nam się dobrze współpracowało. Mamy kilku bardzo doświadczonych graczy, od których możemy się wiele nauczyć i również młodych, którzy na każdym treningu patrzą na nas i uczą się. Osobowość każdego z nas jest tak dokładnie dobrana, że tworzymy jedną wielką rodzinę. Każdy z nas jest inny, a zarazem taki podobny. Ze swojego doświadczenia wiem, że relacje pomiędzy zawodnikami są naprawdę bardzo ważne. Chemia - tak to się nazywa, a u nas jest ona bardzo dobra. Nie może być tak, że w momencie, gdy jeden z graczy jest w słabszej formie, to reszta się od niego odwraca - to jest nie do pomyślenia! Jesteś tak silny, jak twoje najsłabsze ogniwo, a my po prostu ze sobą trenujemy i to działa na nasze relacje, oczywiście jak najbardziej pozytywnie.
Nawiązał pan już pierwsze przyjaźnie?
- Teraz już tak. Gdy tutaj przyjechałem, to nie znałem nikogo, ale chłopaki od razu zadbali o to, bym nie był sam (śmiech). W tej chwili praktycznie z każdym jestem na bardzo dobrej stopie kontaktowej.
Widzi pan potencjał w tym zespole? Co może pan powiedzieć o nowych kolegach?
- Myślę, że tak. Jestem pewien, że tak! Co prawda, nie znam jeszcze reszty zespołów oraz graczy z innych drużyn, więc nie wiem, czego możemy się po nich spodziewać, czego ja sam mam się spodziewać. Wiem natomiast, że my mamy bardzo dobrą kombinację strzelców, graczy zbierających i ludzi, którzy będą bardzo ciężko pracować na nasz sukces. Jestem pewien, że funkcjonując razem i dając z siebie wszystko, osiągniemy wiele zarówno w lidze, jak i w europejskich pucharach.
Ostatnie dwa sezony na uniwersytecie miał pan znakomite. Został pan najlepszym strzelcem drużyny i trzecim w historii uczelni. Ponadto był pan najlepszym strzelcem konferencji Big West i graczem roku tej konferencji. Dużo znaczą dla pana te wyróżnienia?
- To po prostu owoce mojej pracy. Bardzo dużo i ciężko trenowałem, aby udało się cokolwiek zdobyć - mówię tutaj o sukcesach drużyny. W momencie, gdy ciężko trenujesz, dużo rzucasz i ćwiczysz różne aspekty gry w koszykówkę, to sukcesy przychodzą same. Cieszę się, że ludzie to docenili.
W Polsce o takie miana także będzie pan walczył?
- Oczywiście, że tak. Celem każdego zawodnika jest bycie jak najlepszym graczem, ale nie tylko to, bo również chęć poprawiania swoich umiejętności i zdobywanie doświadczenia, co bardzo często przekłada się na tytuły. Pracujesz na to, by być lepszym graczem, bowiem gdy jesteś dobrym zawodnikiem, to grasz w lepszej drużynie, a grając w dobrym zespole chcesz, aby ona wygrywała, więc ciężko pracujesz i tu koło się zamyka. Tu w Polsce wcale nie jest inaczej niż w Stanach i tak samo walczy się o najwyższe cele.
Co jest pana największym atutem? Oczywiście, poza rzutem z dystansu.
- Myślę, że mam również bardzo waleczne nastawienie do gry. Za wszelką cenę staram się zebrać piłkę, by potem podać ją do kolegów, albo samemu rzucić do kosza, jeśli jest taka możliwość. Zawsze walczę do końca i zawsze chcę wygrać. Jeśli wygraliśmy mecz, bo mieliśmy dobry dzień strzelecki, to super, ale jeśli przegraliśmy, bo nasi przeciwnicy mieli więcej zbiórek, to wiem, iż muszę poprawić swoją obronę i w kolejnym meczu gram lepszą defensywę. Poza tym, jeśli drużyna naprawdę chce wygrać, to zrobi wszystko, aby to osiągnąć. Każde poświęcenie będzie w imię wygranej i to jest moja mocna strona, mój atut.
Proszę powiedzieć, czy nie będzie sprawiała panu trudności linia za trzy punkty w Polsce? Tutaj jest ona dalej.
- Tak to prawda, że tutaj linia jest trochę dalej, ale to nie zmienia faktu, że trzeba się dostosować. Ostatnio grałem na campie NBA, gdzie linia za trzy jest jeszcze dalej niż tutaj, a grając na uniwersytecie nie rzucasz z samej linii, bo jest to raczej nierealne. To, że na uczelni linia była bliżej, oznaczało częstsze wypychanie poza nią i było się zmuszanym do rzucania z kilku kroków dalej, spoza niej. Myślę więc, że dam sobie radę. W końcu to nie takie trudne!
Po tych sezonach w Santa Barbara zapewne miał pan w czym wybierać. Dlaczego jednak Turów?
- Powodów było kilka. Przede wszystkim trener. Jest on świetnym szkoleniowcem, który potrafi wykorzystać każdego w swojej taktyce. Poza tym można się od niego bardzo wiele nauczyć. Warto dla niego grać.
A co także przekonało pana do kontraktu w Zgorzelcu?
- Myślę, że Turów to bardzo dobra i bardzo silna drużyna w dobrej lidze i jest to zespół walczący zawsze o najwyższe cele zarówno w lidze, jak i w europejskich pucharach. Wiele sukcesów, dobre imię i rozpoznawalna marka na arenie Europy to kolejne czynniki, przez które się tutaj znalazłem. Innymi punktami są ludzie, którzy tu grają, pracują, mieszkają i świetna atmosfera. Wszystkie te składniki złożyły się na moją decyzję w sprawie gry w Zgorzelcu. Będę mógł poprawić pewne elementy w swojej grze i przede wszystkim będę mógł grać dla ludzi, którzy kochają koszykówkę. To dobra kombinacja dla wielu koszykarzy.
Nie wywalczył pan angażu w NBA. Po tym sezonie po raz kolejny spróbuje pan swoich sił?
- NBA jest sennym marzeniem każdego amerykańskiego dzieciaka. Nie wiem, jak tutaj w Europie, ale w Stanach jest to nadal na porządku dziennym, bynajmniej było to moim marzeniem. Od tego się wszystko zaczyna - ty chcesz być najlepszym reporterem, dziennikarzem, ja natomiast chciałbym być najlepszym graczem i dostać się do NBA. Po tygodniu spędzonym w Zgorzelcu, w Polsce, poznałem kilku znakomitych europejskich graczy, bardzo doświadczonych koszykarzy i widzę, że tutaj koszykówka jest na wysokim poziomie. Kultura ludzi jest ogromna, a i zainteresowanie koszykówką nie jest małe. Jestem zadowolony, że będę tutaj grał i oczywiście dla mnie w tej chwili najważniejsze jest to, aby być lepszym graczem.