Od początku spotkania obie strony prowadziły bardzo otwartą grę. W związku z tym nieliczni kibice zgromadzeni w hali Abdi Ipekci mieli okazję podziwiać mnóstwo akcji ofensywnych, co akurat można było uznać za atut widowiska. Wiślaczki na tym etapie akurat wcale nie odstawały poziomem od faworyta turnieju. Wręcz przeciwnie, w ich poczynaniach nie było zbędnej presji i w końcu poszczególne zawodniczki mogły pokazać pełnię umiejętności. Bardzo pozytywnie prezentowała się Anke DeMondt. Belgijka korzystając ze swojego bogatego doświadczenia nic nie robiła sobie z asysty obrończyń rywala i notowała na swoim koncie kolejne punkty.
Niestety z czasem różnica klas zaczęła być coraz bardziej widoczna. Hiszpanki za sprawą Mayi Moore i wysokiej Aun Wauters przeprowadziły parę udanych akcji z rzędu i w połowie kwarty wygrywały już 17:9. Gdy dołączyła do nich Sancho Lyttle przewaga Ros Casares sięgnęła czternastu "oczek" i niestety stało się jasne, że dalsza część rywalizacji przebiegnie raczej pod jego dyktando.
W drugiej kwarcie działania mistrzyń Polski w sporym stopniu uzależnione były od Any Dabović. Rozgrywająca z Bałkanów po raz pierwszy w tym turnieju dostała tak szybko szansę od trenera Hernandeza i trzeba uczciwie przyznać, że nadspodziewanie dobrze dyrygowała poczynaniami koleżanek. Przebudziła się też nieskuteczna w poprzednich konfrontacjach Milka Bjelica, przymierzając zza linii 6, 75 m.
Tyle, że starania tych dwóch zawodniczek oraz całego teamu ze stolicy małopolski na niewiele się zdały. Dowodzony przez wspominaną Wauters oraz Isabelle Yacobou klub z półwyspu Iberyjskiego trafiał z dużą częstotliwością i na sześć minut przed końcem pierwszej połowy prowadził 38:20. Jak można przypuszczać, w dalszych fragmentach nie roztrwonił tak imponującej przewagi, dzięki czemu po dwudziestu minutach był w bardzo komfortowym położeniu.
Długa przerwa nie odmieniła losów rywalizacji. Zgodnie z przypuszczeniami podopieczne Roberto Inigueza kontrolowały boiskowe wydarzenia i z pewnością siebie zmierzały po triumf. Krakowianki jednak mimo wręcz fatalnej sytuacji odznaczyły się sporą ambicją i podjęły walkę o zachowanie wizerunku. Taka postawa bez wątpienia była godna podziwu, ponieważ generalnie rzecz biorąc o wygranej w ich przypadku nie mogło być mowy. Wiele pożytecznej pracy wykonywała Nicole Powell. Amerykanka podobnie jak w starciu z UMMC Jekaterynburg punktowała z dystansu i Hiszpanki miały z nią trochę problemów. Wśród tych ostatnich natomiast trudno było wyróżnić jakieś konkretne personalia. W zasadzie cały kolektyw, który tworzyły sprawował się nienagannie i przeważał w każdym względzie. Na poparcie tych słów wystarczy przytoczyć fakt, że przed decydującą batalią wynik brzmiał 69:40 na jego korzyść, efektem czego jedyną niewiadomą pozostawało to czy zdoła tego popołudnia dobrnąć do "setki".
W ostatniej "ćwiartce" trudno było o większe emocje. Ros Casares ani przez chwilę nie czuł się zagrożony i sprawiał wrażenie, jakby już osiągnął swoje. Biała Gwiazda z kolei starała się ciułać pojedyncze punkty, a in plus w pamięci tureckiej publiczności zapisała się Magdalena Leciejewska. Polska środkowa, choć wciąż nie doszła do pełni formy po przebytej kontuzji pokazała, że ambicją można osiągnąć naprawdę wiele. Dzięki jej zagraniom mistrzynie Polski przynajmniej czasami górowały nad defensywą przeciwniczek i nie musiały do końca spuszczać głów. Ostatecznie przegrały one 61:90, ale w meczu o siódme miejsce, który stoczą w niedzielę będą miały okazję by choć raz zwyciężyć w Stambule.
Wisła Can - Pack Kraków - Ros Casares Valencia 61:90 (14:27, 10:24, 16:18, 21:21)
Wisła:
DeMondt 12, Powell 12, Bjelica 10, Leciejewska 6, Dabović 5, Phillips 4, Ujhelyi 4, Kobryn 3, Krężel 3, Pawlak 2
Ros Casares: Yacobou 20, Murphy 18, Moore 12, Lyttle 11, Wauters 10, Honti 5, Jackson 5, Foraste 4, Palau 3, Dominguez 2