Początkowi spotkania towarzyszyła dość senna atmosfera na trybunach Hali Orbita, w której stawiło się niewielu kibiców. Gospodarze mając świadomość tego, że Kotwica wciąż ma iluzoryczne szanse na awans do fazy play-off, wyszli na parkiet skoncentrowani i z dużą dozą pewności siebie dziurawili kosz kołobrzeżan. Z dystansu nie mylili się Paul Graham i Robert Skibniewski, natomiast goście mieli problem z wykańczaniem nawet najprostszych akcji spod samego kosza. Po kolejnym trafieniu "Skiby" z półdystansu trener Tomasz Mrożek wziął czas, bo jego podopieczni przegrywali już 16:7. Obraz gry w pierwszej kwarcie nie uległ jednak zmianie pomimo licznych rotacji w składzie. Po dziesięciu minutach gospodarze wyraźnie prowadzili 22:12.
Pomimo obecności rezerwowych zawodników, przebieg drugiej kwarty był mniej więcej podobny. Wrocławianie w tym meczu przede wszystkim dobrze bronili - nie dawali się mijać, wymuszali długie akcje Kotwicy, kontestowali rzuty w pomalowanym. Dzięki temu spokojnie utrzymywali dystans kilkunastu punktów. Świetne zmiany dali Aleksandar Mladenović oraz Bartosz Bochno, którzy dla odmiany byli bardzo aktywni w ataku. Nieźle wprowadził się również Demetrius Brown, ale kłopoty ze zdobywaniem punktów całego zespołu dawały się we znaki. Po świetnym podaniu Grahama do Bochny było już 36:19 i trener Mrożek znów brał czas. Po nim Śląsk wykonał dokładną kopię poprzedniej akcji - szybka kontra i wymiana piłki między tymi samymi zawodnikami. Tym razem punkty zaliczono z faulem. Ta sekwencja była pewnym symbolem łatwości, z jaką Śląsk poczynał sobie w pierwszej połowie. Kolejne minuty dopełniały tylko obrazu zniszczenia. Dość powiedzieć, że do przerwy Śląsk prowadził 51:24!
Przystępując do drugiej połowy ze stratą 27 "oczek" trudno myśleć o zwycięstwie, bo odrobienie tak kolosalnej różnicy graniczy wręcz z cudem. Kotwica w 40 sekund zdobyła jednak 5 punktów i chciała rozdmuchać tlący się słabo płomień nadziei. Szybka odpowiedź nieźle spisującego się w obronie Piotra Niedźwiedzkiego po pick-n-rollu obudziły jednak gospodarzy. Warto na pewno wspomnieć o trzech trójkach Łukasza Wichniarza. Zawodnik gości nie pomylił się w trzeciej kwarcie z dystansu ani razu. Po trójce dołożyli Wojciech Złoty i Marko Djurić, ale Kotwica nie była w stanie konstruować akcji, dlatego posilała się próbami z dystansu. Stąd po trzech kwartach wrocławianie pewnie zmierzali po swoje, prowadząc 75:49.
Finałowa odsłona była już zupełnie pozbawiona emocji. Jedyne, czym można było się jeszcze ekscytować to ewentualne triple-double Paula Grahama (19 punktów, 7 zbiórek, 6 asyst w 30 minut), ale trener Rajković uznał, że obecność Amerykanina na parkiecie nie jest już potrzebna. Gospodarze chcieli więc zdobyć przynajmniej 100 punktów, żeby dać radość kibicom, którzy zostali do końca i skandowali "Gramy do setki!", czego jednak nie udało się dokonać.
Kotwica nie miała absolutnie żadnych argumentów, aby przeciwstawić się w tym meczu Śląskowi. Gospodarze zagrali hiperzespołowo, asystując przy 22 spośród 35 celnych rzutów z gry, świetnie bronili i wymuszali słabą skuteczność gości (tylko 30%), sami rzucając na poziomie 59 proc. Oprócz wyróżnionego wyżej Grahama świetnie spisał się także Skibniewski (23 punkty, 7 asyst, 3 zbiórki).
- Bardzo mnie cieszy, iż moi zawodnicy byli skupieni od samego początku do końca tego meczu, chociaż od początku było widać, że z powodu długiej podróży Kotwica w ogóle nie ma świeżości i kompletnie za nami nie nadążała. To właśnie jest najważniejsze w zawodowym sporcie - skupienie - spuentował widowisko Miodrag Rajković.
Śląsk Wrocław - Kotwica Kołobrzeg 95:67 (22:12,29:12,24:25,20:18)
Śląsk: Skibniewski 23, Graham 19, Mladenović 13, Bogavac 11, Bochno 10, Niedźwiedzki 9, Diduszko 5, Buczak 3, Sęk 2
Kotwica: Wichniarz 20, Harris 14 (15 zb.), Djurić 12, Brown 7, Złoty 6, Ł. Diduszko 4, Brandwein 3, Kwiatkowski 2