Michał Fałkowski: Tożsamość kibica

Amerykanie mawiają, że styl gry nie jest ważny, bo na koniec dnia liczy się tylko to, czy jesteś zwycięzcą. Idąc tym tropem we Włocławku nie było w tym sezonie zwycięzców, a na domiar złego nie było też stylu, który próbowano ratować pod koniec rozgrywek. Zespołowi brakowało ambicji, a piąte miejsce nie może być w żadnym wypadku traktowane jako sukces.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Fakt, iż Anwil Włocławek ma za sobą właśnie najgorsze rozgrywki w historii nie jest niezaprzeczalny, co więcej, może być negowany. Wszak starsi kibice, w tym autor niniejszego materiału, pamiętają rozgrywki 1997/1998 gdy drużyna zakończyła je na 7. miejscu, natomiast nieco młodsi - sezon 2007/2008 i miniony, gdy, w obu przypadkach, Anwil kończył walkę na 6. lokacie. Kilka dni temu włocławianie przegrali ćwierćfinał play-off z PGE Turowem Zgorzelec, co dało na koniec sezonu miejsce tuż za stawką półfinałową.

Piąte miejsce, niby w górnej połówce, niby cały czas w gronie najlepszych zespołów w Polsce, ale chluby Włocławkowi w żaden sposób nie przynosi. Na domiar złego, styl w jakim drużyna "wywalczyła" tę pozycję zakrawa o salwy śmiechu - bez zęba w ataku, bez zadziorności w obronie, bez instynktu zabójcy. Sytuację bardzo mocno starał się ratować właściwie na finiszu sezonu Krzysztof Szablowski i choć wiele w grze Anwilu zmienił, akurat te detale nie były tymi, w których tkwił diabeł.

Amerykańscy koszykarze (sportowcy?) mawiają, że styl jest mniej istotny, bo at the end of the day liczy się tylko to, kto jest zwycięzcą, a kto przegranym. Nie do końca zgadzam się z tą tezą, ale jeśli już była przytaczana wielokrotnie w tym sezonie przez Corsley’a Edwardsa, Johna Allena czy Loriznę Harringtona, to trzeba to powiedzieć głośno - panowie, na koniec dnia jesteście przegranymi.

Co do stylu... to właśnie to jest to coś, z czym utożsamiają się kibice i za co się pamięta poszczególne zespoły. Za kilka lat wszyscy będą wspominać Barcelonę Pepa Guardioli, tak jak starsi kibice Manchesteru do dziś pamiętają jak generacja złożona z Davida Beckhama, Ryana Giggsa czy Andy’ego Cole’a włączała "drugi bieg" i dzięki temu wywalczyła Ligę Mistrzów. Każdy fan zna grę trójkątów Phila Jacksona czy to w mistrzowskich Bulls czy Lakers, a także ma w pamięci brudny, czasami nawet brutalny basket autorstwa Pistons z przełomu lat 80- i 90-tych.

Anwil Włocławek sezonu 2011/2012 stylu nie miał żadnego. Do pewnego momentu nie miał również taktyki ani pomysłu na wygrywanie meczów. Potwierdzenie? W historii włocławskiego klubu nie było nigdy, podkreślam NIGDY, rozgrywek, w których zespół przegrałby aż sześciokrotnie różnicą wyższą niż 21 punktów (!). Dodatkowo, gdyby wziąć pod uwagę porażki "około dwudziestopunktowe", bilans ten wzrósłby do ośmiu spotkań (w tym urągająca przegrana z ŁKS Łódź). Jednocześnie tylko raz w całym sezonie Anwilowi udało się pokonać rywala z podobnej lub wyższej półki w sposób, który nie budziłby żadnych wątpliwości (mecz w szóstkach z Zastalem).

Ten felieton nie miał polegać na wskazaniu winnych i postawieniu ich w obliczu internetowego ostracyzmu. Niemniej przyczyny, dla których włocławski zespół po raz drugi z rzędu zakończył swoją przygodę na ćwierćfinale nie wzięły się znikąd, a zaczęły się już na samym początku, trwającego jeszcze dla innych zespołów, sezonu.

Uczciwie przyznam - dokładnie rok temu o tej porze byłem jednym z pierwszych, który głośno wyrażał swoją aprobatę wobec przedłużenia kontraktu z Emirem Mutapciciem. W teorii, w wywiadach czy rozmowach prywatnych bośniacki szkoleniowiec sprawiał wrażenie mędrca, filozofa, którego wiedza na temat koszykówki nie zna granic. Mówił spokojnie, chętnie wyjaśniał każdy szczegół, nawet jeśli nie umiał nazwać go po angielsku i używał niemieckiego odpowiednika, był zrozumiały i wyczerpujący. Szkoda tylko, że swoich słów nie potrafił przełożyć na praktykę. Albo wyczerpał swoją koncepcję, albo ktoś nie pozwolił mu jej zrealizować. Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć.

Przy budowaniu zespołu jednak się pogubił - to pewne. Najpierw twierdził, że wcześniejsza para rozgrywających, którą zastał po Igorze Griszczuku: D.J. Thompson - Chris Thomas, nie mogła być successful ze względu na niski wzrost i słabe warunki fizyczne, a następnie zainaugurował obecny sezon parą Krzysztof Szubarga - Marcin Nowakowski. Nie chciał w zespole wysokich umiejących rzucać z daleka (Nikola Jovanović, Paul Miller) i nagle okazało się, że we Włocławku nie ma kto trafiać zza łuku poza Szubargą i Dardanem Berishą.

Błędów, na nieszczęście, było więcej - podpisanie umowy z Marshallem Mosesem i praktycznie momentalne odesłanie go do domu (dokładnie do drugiej ligi izraelskiej), pozostawienie w zespole bezproduktywnego Bartłomieja Wołoszyna czy ściągnięcie (za wielkie jak na warunki włocławskie pieniądze) Corsley’a Edwardsa. Choć może nie sam Amerykanin był winny, tylko system gry, który uniemożliwiał mu rozwinięcie skrzydeł z pożytkiem dla zespołu zarówno pod względem sportowym, jak i charakterologicznym.

Niesprawiedliwością byłoby jednak stwierdzenie, że całą winę ponosi Mutapcić i tylko on. Bośniakowi trzeba oddać honory chociażby za to, że wiedząc, iż już nic nie ugra z tym zespołem, bezproblemowo zaakceptował dymisję zarządu klubu, nie roszcząc sobie żadnych pretensji czy prawa do zaległych pieniędzy... A winę po trosze ponoszą wszyscy: prezes Zbigniew Polatowski, który podał się do dymisji, wspomniany trener, wszyscy zawodnicy, bowiem po sezonie żaden z nich nie może z czystym sumieniem powiedzieć, że "zrobił dobrą robotę", a także trener Szablowski, który z tych zawodników starał się zrobić drużynę.

Debiutant w roli pierwszego trenera wiedział na co się pisze, gdy obejmował zespół i wiedział, że w przypadku porażki krytyka i jego nie ominie. W tym miejscu dochodzimy jednak do zwrotu akcji - 36-letni szkoleniowiec starał się wpoić zespołowi pozytywne nawyki. Anwil co prawda stylu nie zmienił, ale zaczął nabierać kształtów, a także pracować na sukces po pierwsze pod własnym koszem. To zasługa Szablowskiego. A to, że Berisha trafił jedną trójkę mniej, Edwards spudłował kilka wolnych, a Seid Hajrić złapał kolejną kontuzję w najmniej odpowiednim momencie - za to trener nie mógł odpowiadać. Czy to jednak dość by zostawić go na nowy sezon - odpowiedzieć na to pytanie się nie podejmuję.

Sumując, zawirowań w tych rozgrywkach na Kujawach nie brakowało, a wszystkie one złożyły się na jeden z najdziwniejszych i najsłabszych sezonów w historii. Gdzieś między kolejnymi wzlotami i upadkami, między kolejnymi meczami, swoją tożsamość z klubem starali się natomiast odbudować (po poprzednim, słabym już sezonie) kibice zasiadający w Hali Mistrzów. Kibice, którzy nie prezentowali w tym sezonie zero-jedynkowej postawy roszczeniowej albo mistrzostwo, albo nic. Oczekiwali poprawy bilansu z zeszłego roku, ponownego miejsca w pierwsze czwórce nawet bez medalu, a przede wszystkim szacunku wobec nich samych. Tego ostatniego zabrakło przede wszystkim, tożsamość kibica nie została odbudowana...

P.S. Pomimo wielu próśb, żaden z amerykańskich koszykarzy przebywających jeszcze we Włocławku nie zdecydował się na udzielenie wywiadu, który podsumowałby rozgrywki w wykonaniu zespołu.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×