Gra mogła się podobać - rozmowa z Tadeuszem Aleksandrowiczem, trenerem Spójni

Trener Spójni Stargard Szczeciński w rozmowie z naszym portalem podsumował sezon, który jego zespół zakończył po I rundzie play-off. Nie mogło również zabraknąć pytań o kolejne rozgrywki i przyszłość w stargardzkim klubie doświadczonego szkoleniowca.

Patryk Neumann
Patryk Neumann

Patryk Neumann: Za wami już sezon 2011-2012. W rundzie zasadniczej zajęliście piątą pozycję, a później w fazie play-off stoczyliście długi bój ze Zniczem Basket Pruszków. Jak podsumuje pan te rozgrywki w wykonaniu Spójni?

Tadeusz Aleksandrowicz: Było dużo aspektów pozytywnych i trochę negatywów. Bilans na lekki plus. Grunt, że jest postęp w wyniku sportowym i grze. Przy tym samym, skromnym budżecie było bez rewelacji, ale i bez wielkich rozczarowań.

Co uzna pan za największe zalety minionego sezonu?

- Do pozytywów zaliczę to, że mimo bardzo wyrównanej ligi udało się nam zdobyć piąte miejsce. To przyzwoity, a nawet dobry wynik, bo baliśmy się tego sezonu. Kolejna ważna rzecz, to szczególnie na naszym parkiecie gra mogła się podobać. Nie tylko od strony sportowego wyniku, ale również widowiskowości. Było kilka bardzo fajnych, ciekawych, szybkich i agresywnych meczów z elementami nowoczesnej koszykówki. Poszczególni gracze się rozwinęli. Przez ten sezon poszli do przodu. Niektórzy potwierdzili swoją wartość, choć niedawno byli mniej liczącymi się zawodnikami. Szczególnie chodzi o koszykarzy obwodowych.

Jakie były, zatem mankamenty, elementy, które należy poprawić?

- Największy to nierówna gra. Byliśmy dość specyficzną drużyną. Wygrywaliśmy prawie wszystko u siebie i prawie wszystko ze średniakami oraz silnymi przegraliśmy na wyjazdach. Pokonaliśmy jedynie trzy najsłabsze zespoły, co było w planie oraz odnieśliśmy tylko dwa zwycięstwa ze średniakami. Chciałoby się więcej. Wszystkie te straty odrabialiśmy u siebie, gdzie graliśmy dużo lepiej. Przegraliśmy tylko dwa mecze. Jeden nieplanowany z Polonią Przemyśl i drugi, można powiedzieć wkalkulowany ze Startem. To dobre osiągnięcie, które nieco zbilansowało wyjazdowe straty, ale widać było niedoskonałości w grze. Mieliśmy zahamowania, że stanęliśmy i albo zgubiliśmy dużą przewagę, albo tak, jak w ostatnim meczu w Pruszkowie, gdy przeciwnikowi wpadły trzy trójki i się poddaliśmy. Nie byliśmy w stanie podejść do tego psychicznie, żeby walczyć do upadłego. To nie jest łatwe, wymaga nauki.

Wspomniał pan na koniec o waszym ostatnim meczu, w którym przegraliście w Pruszkowie 69:96. Co zadecydowało o tak wysokich rozmiarach porażki?

- Przede wszystkim nie mogliśmy ustać ich bardzo dobrej dyspozycji. Oni trafiali wszystko. Grali bardzo agresywnie, szybciej od nas. Trochę zaskoczyli rzutami na początku. Rzadko się zdarza, żeby wysocy rzucali trzy trójki z rzędu. Tak trafiał Misiewicz. Oni są przyzwoitymi strzelcami, ale nie na takim procencie, żeby wpadało czternaście na dwadzieścia siedem rzutów.

Trzeba też obiektywnie przyznać, że niewiele zabrakło abyście skończyli rundę zasadniczą w pierwszej czwórce. Wtedy losy rywalizacji mogłyby potoczyć się zupełnie odwrotnie.

- Dlatego mówię, że liga była ciekawa i wyrównana. W tej stawce zawsze utrzymywaliśmy się powyżej średniej. Na początku nawet liderowaliśmy, później zajmowaliśmy pozycje w okolicach piątego - siódmego miejsca. Można powiedzieć, że dwa mecze więcej i bylibyśmy na drugim miejscu, bo tak małe różnice dzieliły zespoły. W zasadzie w końcówce jedynie Start Gdynia odskoczył wszystkim. Sokół Łańcut i MKS Dąbrowa Górnicza spuściły z tonu. W górę poszedł zespół z Siedlec.

Podjął już pan decyzję wspólnie z zarządem odnośnie nowego sezonu? Będzie pan dalej prowadził Spójnię?

- Nie wiem, oficjalnej propozycji nie mam, ale w kuluarach się nic nie mówi, więc czuję się tak, jak u siebie w domu.

Jaką ma pan koncepcję budowy drużyny na kolejny sezon?

- Można ogólnie powiedzieć, że dobrą koncepcję i na tym skończyć (śmiech). Myślę, że wszystko jest zdeterminowane finansami. Niestety, taki jest świat i bez tego nic się nie wymyśli. Zawodnicy zawsze będą szukać klubów o lepszych możliwościach finansowych. Nie wiemy jeszcze, kogo nam się uda zatrzymać z podstawowych graczy. Pytanie o przyszły sezon jest przede wszystkim do prezesa. Jeżeli otrzymam propozycję, żeby to poprowadzić to będę się starał zrobić wszystko, żeby pójść krok do przodu. Jeśli nie w wyniku sportowym, bo inne drużyny mogą być silniejsze, to pod względem poziomu naszej gry.

Jakieś decyzje kadrowe już zostały podjęte?

- Nie, prezes jeszcze się nie określił z możliwościami finansowymi. To jest podstawowa sprawa. Musi powstać bilans po sezonie. Logika mówi, że trzeba zrobić wszystko, aby trzon został. Rok temu nie udało nam się zatrzymać wszystkich, których chcieliśmy i trzeba było szukać innych rozwiązań. Myślę, że każdy sezon jest taki sam. Trenerzy i działacze chcą zatrzymać coś, co było wartościowe, a zrezygnować z tego, co nie zdawało egzaminu.

Na pewno śledzi pan inne mecze. Coś zaskoczyło Tadeusza Aleksandrowicza w fazie play-off lub play-out?

- Nie. Akurat MKS Dąbrowa Górnicza trafił na SKK, grający głównie strefą kombinowaną. Zespół z zagłębia jest wybitnie rzutową drużyną. Wtedy strefa nie ma racji bytu. 3:0 może było za gładkie, ale też mi się wydawało, że są w stanie wyeliminować SKK i zrobili to w dobrym stylu. Znicz Pruszków pokazał, że nie jest słabym zespołem, bo bardzo równo grał w Gdyni. Blisko byli piątego meczu. To tylko może nam sprawiać satysfakcję.

Z drugiej strony musicie też spoglądać na II ligę. Tam sensacyjnie szanse na awans stracił już zespół z Pleszewa.

- Tak się zdarza w play-offach. Jeśli podstawowy zawodnik złapie kontuzję, albo się trochę nie trafi z formą. Niżej notowani przeciwnicy mogą się też wznieść na wyżyny i wpadnie im kilkanaście rzutów z dystansu.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×