Karol Wasiek: Spodziewałeś się, że jesteście w stanie wygrać dwa spotkania w Zgorzelcu?
Marcin Stefański: Spodziewałem się, że możemy wygrać tę rywalizację. Tak naprawdę to koncentrowaliśmy się na pierwszym, bardzo ważnym meczu, żeby w tym drugim spotkaniu w Zgorzelcu nie być pod taką presją, jak byliśmy we Wrocławiu. Zależało nam przede wszystkim na zwycięstwie w tym pierwszym meczu. Udało się nam to zrobić. W drugim meczu to Turów był pod wielką presją. My pokazaliśmy naprawdę dobrą koszykówkę, trafialiśmy zarówno spod kosza, jak i z dystansu.
A czy to podejście do czwartego spotkania w tej serii było nieco inne niż w pozostałych?
- Nie, tak samo jak w pozostałych. Jedyną różnicą było to, że nie mieliśmy takiej presji, jak Turów. Oni musieli ten mecz wygrać. Aczkolwiek już dzięki dobrego wejściu w mecz udało się nam ustawić to spotkanie. Świetnie zagrała pierwsza piątka, rezerwowi też coś wnieśli dobrego. Pierwsza kwarta tak naprawdę ustawiła całe spotkanie. Później się znacznie łatwiej grało.
Wróciłeś do rywalizacji ze Śląskiem Wrocław. Ta seria w waszym wykonaniu nie była najlepsza. Co takiego zmieniło się w grze Trefla na przestrzeni tych dwóch tygodni?
- Tak naprawdę trzeba zacząć od tego, że zagraliśmy bardzo słabe zawody w hali 100-lecia w Sopocie w pierwszym meczu ze Śląskiem. Później jak graliśmy pod presją, to wygrywaliśmy spotkania. Śląsk nas zaskoczył, wyszedł obroną kombinowaną, gdzie oni kryli Łukasza Koszarka indywidualnie. A wiadomo, co oznacza Łukasz Koszarek dla naszego zespołu, jest motorem napędowym. Bez niego to grało się naprawdę ciężko. Trochę to długo trwało, ale ta seria była nam potrzebna. Z meczu na mecz coraz bardziej się rozkręcaliśmy.
Chciałbym jeszcze na chwilę powrócić do tej rywalizacji ze Śląskiem. Przegrywaliście w serii 2:1. Jaka była wówczas atmosfera w zespole? Czy były jakieś głosy zwątpienia w szatni?
- Nie było takiej sytuacji. Byliśmy pod dużą presją, bo byliśmy jednym z faworytów do gry w finałach, a tymczasem już w ćwierćfinałach przegrywamy 1:2. Byliśmy źli na siebie, ale nie było czegoś takiego, że ktoś na kogoś "nadawał". Wręcz przeciwnie, spotkaliśmy się, pogadaliśmy i wyszło to na dobre. Drużyna zjednoczyła się jeszcze bardziej.
Zgodzisz się z takim stwierdzeniem, że budowana przez was konsekwentnie od początku sezonu atmosfera była jednym z elementów, że byliście w stanie wyjść z opresji i ograć Śląsk?
- Na pewno kluczowe jest to, że mamy w drużynie dużo Polaków. Mamy też "fajnych" chłopaków zagranicznych. Ta atmosfera już od początku się układała, ale najważniejsze w tym wszystkim są zwycięstwa. Te zwycięstwa przyszły na samym początku sezonu, później kontynuowaliśmy tę dobrą passę. Ta dobra atmosfera cały czas się utrzymywała.
A co według ciebie jest takim kluczem do wytworzenia takiej dobrej atmosfery w zespole?
- Ważne jest, żeby drużyna była ze sobą cały czas. Mamy zawodników z różnych krajów i tak naprawdę każdy z nich jest dobrym przyjacielem. Można porozmawiać, nie ma żadnych nieporozumień w drużynie. Zawodnicy też doskonale wiedzą, co mają robić na parkiecie, za co są odpowiedzialni na boisku. Każdy z nas zna swoją rolę w zespole.
Inni zawodnicy w zespole są zdania, że Marcin Stefański odgrywa ważną rolę w zespole, zarówno w szatni, jak i na boisku. Co takiego dajesz zespołowi?
- To miłe, że koledzy tak mówią o mojej osobie. Staram się być na pewno pozytywną osobą. Gdy wchodzę na parkiet to staram się coś wnieść do gry zespołu.