Mateusz Stępień: Podczas letnich przygotowań reprezentacja Polski rozegrała jedenaście meczów towarzyskich. Pan wystąpił tylko w jednym spotkaniu, a raczej zaliczył w nim krótki, bowiem trwający niespełna pięć minut epizod.
Michał Chyliński: Jakiś powód musiał być, dlaczego trener nie dał mi zbyt dużo minut na zaprezentowanie swoich umiejętności, bo te cztery, które grałem - trudno nazwać jakąkolwiek szansą. Ja nie wiem, co to za powód. Tym bardziej jest to dla mnie dziwne, gdyż inni trenerzy, jak na przykład Andrej Urlep, czy też Sergio Scariolo (odpowiednio: Urlep - były szkoleniowiec reprezentacji Polski, Scariolo - były trener Unicaji Malaga) widzieli we mnie duży potencjał. Dostawałem od nich wiele szans na pokazanie się. Podczas treningów wszystko było w porządku, dlatego jestem zaskoczony tak małą ilością czasu na boisku w meczu przeciwko reprezentacji Niemiec. Taka była jednak decyzja trenera Katzurina i ja w pełni ją szanuję. Jestem profesjonalistą i wiem, że każdy szkoleniowiec ma prawo do podejmowania swoich wyborów.
Trener Katzurin po wspomnianym wcześniej meczu przeciwko reprezentacji Niemiec, miał podobno do pana zastrzeżenia dotyczące gry zarówno w ataku, jak i w obronie.
- Trener nic do mnie nie powiedział, gdy schodziłem z boiska. Później też rozmawialiśmy i również wtedy, nic o meczu nie wspomniał. Nie mam więc pojęcia o jakich pretensjach była wówczas mowa. Przez ten czas, który spędziłem na parkiecie, nie miałem kontaktu z piłką, więc proszę mi uwierzyć - nie było nawet szansy popełnienia jakiegokolwiek błędu.
Co pan czuł, gdy następnie nie znalazł się w kadrze, która leciała do Argentyny, aby zmierzyć się tam z kolejnymi przeciwnikami. Miał pan wówczas żal do siebie, że nie uwodnił na co tak naprawdę pana stać?
- W pewnym sensie spodziewałem się tego po tym, jak wcześniej nie dostawałem zbyt wielu szans gry. Tak naprawdę nie miałbym żadnego żalu, gdybym grał sporą ilość minut i zaprezentowałbym się słabo. Ale tak nie było. Trener podziękował mi, nie widząc na co mnie stać. Jest to dla mnie dziwna i niezrozumiała sytuacja, bowiem w kadrze seniorów gram już od paru lat. Podczas tych kilku treningów dawałem z siebie wszystko. A to, że nie znalazłem się później w kadrze, mobilizuje mnie do jeszcze cięższej pracy. W tym roku podpisałem nowy kontrakt z Unicają i jest to na pewno budujące, gdy jedna z silniejszych drużyn w Hiszpanii i Europie widzi we mnie duże możliwości. Mam nadzieję, że w tym klubie rozwinę na tyle swoje umiejętności, że trener Katzurin też je zauważy.
Z powodu kontuzji nie zagrał pan w reprezentacyjnej koszulce podczas ubiegłorocznych mistrzostw Europy. Liczy Pan na miejsce w narodowej drużynie na Eurobasket, który w 2009 roku rozgrywany będzie na polskich parkietach?
- To prawda, kontuzja wykluczyła mnie z Eurobasketu w Hiszpanii. Bardzo żałowałem, że nie mogłem tam zagrać. Dlatego teraz zrobię wszystko, żeby dostać sie do kadry na przyszłoroczne mistrzostwa. W tym roku będę grał w mocnej lidze hiszpańskiej - Leb Oro. Mam być pierwszą "dwójką" (rzucający obrońca - przyp. M.S) w mojej drużynie i jestem pewien, że to zaprocentuje. Mam nadzieje, że otrzymam jeszcze szansę od trenera Katzurina, aby pokazać swoje umiejętności w przyszłym roku. W reprezentacji gram od kadeta, i zawsze występowanie w narodowych barwach było, i nadal jest dla mnie sprawą priorytetową.
Odejdźmy już od tematu reprezentacji i porozmawiajmy bardziej o panu. Do Hiszpanii, a konkretniej do Unicaji Malaga, wyjechał pan w bardzo młodym wieku. Znalazł się w obcym kraju, nie znając języka, obyczajów, czy też panującej tam kultury. Sam początek był z pewnością bardzo trudny. Jak wtedy poradził pan sobie z całkowicie nowym otoczeniem?
- Z Polski wyjechałem w wieku 18 lat i było to dla mnie duże przeżycie. Tak jak pan wcześniej powiedział - jechałem do zupełnie innego państwa, innej kultury. Uznałem to, jako wielkie wyzwanie i do dnia dzisiejszego nie żałuję, że je podjąłem. Na początku było ciężko, Hiszpania to zupełnie inny kraj. To prawda - było bardzo trudno, ale ludzie z klubu wiedzą co zrobić, żeby pomoc młodym graczom w zaaklimatyzowaniu się.
Właśnie, kto wówczas pomógł Panu najbardziej, komu najwięcej Pan zawdzięczał?
- Najbardziej w tamtym okresie pomagała mi rodzina. Codziennie ze sobą rozmawialiśmy, co jakiś czas, ktoś do mnie przylatywał. Gdy mi czegoś brakowało, mogłem liczyć na pomoc ludzi z klubu oraz hiszpańskich zawodników. Właśnie dzięki im wszystkim, udało mi się przetrwać najgorszy okres. Potem było już tylko lepiej.
Pana zdaniem młodzi zawodnicy, którzy mają okazję wyjechać do zagranicznego klubu, powinni tak uczynić, czy też przygotowywać się do tej dorosłej, koszykarskiej kariery na miejscu w Polsce?
- Zależy to od wielu czynników - jaki jest to klub, jak pracuje z młodymi zawodnikami. W każdym kraju są inne przepisy dotyczące gry zagranicznych graczy. Ja osobiście uważam, że jeśli młodzi ludzie mają okazję do takiego wyjazdu, to powinni ją wykorzystać. Oczywiście, jeżeli jest dobry plan treningowy i meczowy. Do Polski zawsze można wrócić. Kariera koszykarska trwa kilkanaście lat i jeśli dzięki tej dyscyplinie można zobaczyć nowe kraje, poznać inne kultury, bądź też nauczyć się obcych języków, to czemu nie spróbować. Są to doświadczenia , których nie zapomni się do końca życia.
Po początkowym pobycie w Maladze, został pan wypożyczony do zespołu grającego we francuskiej Pro B - JSF Nanterre. Znów trzeba było zaczynać wszystko od nowa.
- Pobytu we Francji nie wspominam najlepiej. Trener w Nanterre wiele mi naobiecywał przed przyjazdem, a później nic z tego nie wynikło. Spędziłem tam trzy miesiące, po czym wraz z działaczami z Malagi doszliśmy do wniosku, że rozgrywki dokończę w SMS-ie Kozienice. Byłem zadowolony z tej przeprowadzki, bowiem dzięki niej zdałem maturę.
W sezonie 2005/2006 powrócił pan do Polski, do rodzinnej Bydgoszczy, w której grając w ekstraklasie - reprezentował barwy miejscowej Astorii. Rozgrywki te były dla pana bardzo dobre. Przez wielu koszykarskich ekspertów został pan uznany za najlepszego zawodnika młodego pokolenia.
- Dla mnie był to świetny rok. Fakt, iż mogłem grać w swoim rodzinnym mieście, był dla mnie czymś wspaniałym. Rozegrałem dobry sezon (statystyki: 25 meczów, 15,7 minut, 5,8 punktów, 1,5 asysty - przyp.M.S). Niewiele brakowało, a wywalczylibyśmy awans do fazy play-off. Bardzo dobrze wspominam okres spędzony w Astorii. Żałuję jednak, że obecnie Bydgoszcz nie ma ekstraklasy, bowiem kibice z tego miasta w pełni na nią zasługują.
Po roku spędzonym na polskich parkietach, powrócił pan do Malagi. Nie miał pan wówczas większej ochoty pozostania w kraju na nieco dłużej niż jeden sezon?
- Ta decyzja nie do końca zależała tylko ode mnie, ponieważ obowiązywał mnie kontrakt z Unicają, a do Astorii byłem tylko wypożyczony. Moim celem jest stać się podstawowym graczem drużyny z Malagi. Dlatego też, najważniejsze jest dla mnie to, jak prezentuję się w Hiszpanii.
W letniej przerwie, przed rozpoczęciem rozgrywek 2007/2008 pana nazwisko pojawiało się w kontekście przejścia do kilku polskich klubów. Czy także teraz, miał Pan oferty od zespołów występujących w Polskiej Lidze Koszykówki?
- Wtedy blisko byłem podpisania kontraktu ze Śląskiem Wrocław. W te wakacje miałem też kilka ofert, ale od początku wiedziałem, iż zespół z Malagi chce podpisać ze mną nową umowę i właśnie to, było dla mnie najważniejsze. Wiedziałem, że będę spędzał na parkiecie dużą ilość minut w lidze Leb Oro, co będzie dla mnie duża szansą, aby w następnym roku dostać sie do pierwszej drużyny, lub innego zespołu z ligi ACB.
Zastanawiał się Pan już w kontekście przyszłości, o ewentualnym powrocie do Polski?
- Na dzień dzisiejszy nie myślę o tym. Koncentruję się na nadchodzących rozgrywkach. Chcę dobrze przepracować okres przygotowawczy i rozegrać jak najlepszy sezon.
O hiszpańskiej ACB mówi się, że jest najlepszą europejską ligą. Można porównać ją w jakiś sposób do polskiej ekstraklasy?
- Ligi hiszpańskiej nie da się porównać do polskiej ekstraklasy. Są to dwa inne światy, pod względem organizacyjnym oraz poziomem sportowym. W ACB występuje siedemnaście, bardzo równo grających drużyn, z których każda mogłaby walczyć w Polsce o mistrzostwo. W Hiszpanii są cztery zawodowe ligi - w Polsce jedna. Koszykówka tu, zaraz po piłce nożnej jest najbardziej popularnym sportem. Naprawdę, wiele nam jeszcze brakuję.
Jak opisałby Pan atmosferę panującą na trybunach podczas ligowych spotkań w Hiszpanii?
- Trybuny w Maladze zawsze są pełne. Hala mieści około 10 tysięcy ludzi. Bilety wykupione są z dwuletnim wyprzedzeniem. Mecz dla Hiszpanów jest prawdziwym świętem. Oni przychodzą się tu bawić, jeść, śpiewać. Nawet, gdy ich drużyna przegrywa, to zawsze starają się wspierać swoich zawodników. Taka atmosfera jest w większości miast i nie tylko w lidze ACB. Można pójść na mecz trzeciej lub czwartej ligi i zobaczy się to samo. W Leb Oro już są hale mieszczące po 8-10 tysięcy kibiców i podczas spotkań, są one wypełnione w całości.
Od poniedziałku wraz ze swoim zespołem, bierze pan udział w przygotowaniach do nowego sezonu. O co w następnych rozgrywkach będzie walczyła Unicaja Malaga?
- W tym roku do Malagi przychodzi nowy trener - Aito Garcia, który obecnie prowadzi także reprezentację Hiszpanii. Unicaja co roku chcę grać o jak najwyższe cele. Jeśli chodzi o ACB, to na pewno naszym założeniem będzie walka o mistrzostwo. W Eurolidze natomiast, chcemy dojść do najlepszej ósemki. Myślę, że awans do Final Four, byłby już naszym sukcesem.
A pan postawił sobie przed nowymi rozgrywkami cel, który chciałby osiągnąć?
- Ja jak co roku, zmierzam podnosić swoje umiejętności. Więcej chcę też popracować nad swoimi słabszymi stronami. Wraz ze swoją drużyną chciałbym zagrać dobry sezon. Moim głównym celem jest to, aby stać się na tyle dobrym zawodnikiem, żeby dostać się do pierwszej drużyny i grać w najlepszej lidze Europy.