Michał Fałkowski: Odnalazłeś już swoje miejsce w nowym zespole?
Ryan Wright: Nie wiem czy odnalazłem, ale czuję się w nim bardzo komfortowo. Rozegraliśmy już kilka meczów, widzę, że moja forma idzie w górę, więc jest w porządku. Nie jest dla mnie istotne, że to jest dopiero okres przygotowawczy - w meczach gram tak, jakby to był normalny sezon. Nie umiem odpuszczać sobie żadnych spotkań, nawet towarzyskich.
Większość środowiska koszykarskiego twierdzi, że w meczach przygotowawczych gra się przede wszystkim po to, by ćwiczyć różnego rodzaju warianty taktyczne, ale nikt nie gra w nich na 100 procent możliwości...
- Ja gram. Nie wiem czy na 100 procent obecnych możliwości, bo na aktualną formę wpływa też zmęczenie treningami, ale na pewno staram się jak mogę. Bardzo lubię współzawodnictwo, bardzo lubię się z kimś mierzyć. Po prostu taki mam charakter i nie umiem oddzielić meczów sezonowych od przedsezonowych. Wszystkie mecze, w których gram, chcę wygrywać.
To nie mogłeś być zadowolony po turnieju w Kownie…
- Przede wszystkim byłbym wkurzony, gdybyśmy przegrali ten pierwszy mecz, bo byłoby to trochę na własne żądanie. Na szczęście Ruben (Boykin - przyp. M.F.) trafił kluczową trójkę i wygraliśmy. Dwa kolejne mecze nam nie poszły, ale graliśmy przeciwko bardzo silnym rywalom, także... byłem zły, ale rozumiałem przyczyny naszych porażek. W ogóle myślę, że takie podejście - żeby wygrywać wszystko co się da - jest bardzo zdrowe, bo pozwala później łatwo wejść w sezon. Nie trzeba przestawiać się na poważne granie, po prostu jest się w dobrym rytmie.
Trenerzy podzielają twoją opinię?
- Musisz ich o to zapytać, ale myślę, że podoba im się to, że staram się bardzo mocno pracować na każdym treningu i meczu. Mi osobiście bardzo dobrze współpracuje się zarówno pierwszym trenerem, jak i asystentem. Zwłaszcza nasz headcoach, to dość wysoki facet i widzę, że wie jak ma pracować z wysokim zawodnikami. To dobra informacja dla mnie.
Zauważyłem na treningach, że trener Adomaitis poświęca ci bardzo dużo uwagi, tłumacząc np. detale ustawień ofensywnych.
- Tak, zdanie "zasłona ma być tutaj, nie tam" prawdopodobnie zapamiętam już do końca życia (śmiech). Ale rzeczywiście widzę, że trener bardzo mocno zwraca uwagę na moją grę i bardzo się z tego cieszę. Ciągle uczę się nowych rzeczy, ciągle staramy się wspólnie coś poprawić po to, bym był jak najlepiej przygotowany do sezonu i bym stawał się lepszym graczem. Bardzo doceniam pomoc trenera.
Jak myślisz, dlaczego dużo uwagi skupia właśnie na twojej grze?
- Myślę, że dlatego, że sam był wysokim koszykarzem, który, choć nie był centrem, wiedział jak ma grać bliżej kosza i wiedział jak powinni grać środkowi, by dać drużynie najwięcej przewagi. Czuję się ważnym elementem taktyki trenera i chcę ją wykonywać bezbłędnie. Na to potrzeba jednak pracy. Mam jednocześnie nadzieję, że liczy, że swoją grą mogę sprawić, że gra całej drużyny będzie lepsza.
Pytanie troszeczkę uszczypliwe - będziesz w zespole Anwilu do końca sezonu?
- Wiem do czego zmierzasz, ale odpowiedź może być tylko jedna - tak, tak i tylko tak (śmiech).
Pytam, bo w swojej karierze bardzo dużo podróżowałeś, zmieniając po kilka klubów w sezonie...
- Tak, ale w to lato szukałem miejsca i klubu, gdzie mógłbym zakotwiczyć na dłużej. Chciałem się trochę ustabilizować.
I Anwil do dobra drużyna, a Włocławek to dobre miasto do stabilizacji?
- Tak sądzę. Czuję się tutaj bardzo dobrze i przede wszystkim mam wszystko, czego mi potrzeba: mam fajne mieszkanie, mam klubowy samochód, telefon, Internet, mogę być w kontakcie z rodziną, jestem w profesjonalnym klubie. Kiedy mam jakieś drobne urazy, właściwie o nic nie muszę się martwić, tylko zgłaszam sprawę i zaraz wszystko jest załatwiane. Naprawdę czuję się tutaj bardzo dobrze i to nawet pomimo faktu, że Włocławek okazał się być bardzo małym miastem (śmiech). Jestem przyzwyczajony do molochów, m.in. mojego Toronto, ale tak szczerze mówiąc - do tej pory mieliśmy tyle treningów czy meczów sparingowych, że nie zajmowałem sobie głowy takimi rzeczami. Raczej ograniczam się do kilku prostych rzeczy: trenowania, spania, jedzenia i kontaktowania się z rodziną (śmiech).
Wracając do twojej kariery - jak to się stało, że zmieniałeś tyle klubów w przeszłości?
- Wszędzie gdzie grałem, grałem krótkie sezony. Na przykład w Chinach sezon trwał tylko do maja do lipca, raptem trzy miesiące. Nieco więcej, ale tylko nieco, było gry na Tajwanie, bo sześć miesięcy. Krótko mówiąc - kończyłem jeden sezon w danym kraju i właściwie za chwilę przenosiłem się na inny kraniec świata by znowu grać w koszykówkę.
Patrząc dokładniej na twoją karierę - od dwóch lat praktycznie nie odpoczywałeś w wakacje?
- Po pierwsze, chciałem się pokazać. Po drugie, chciałem zarobić jak najwięcej pieniędzy. Te wakacje są dopiero pierwszymi od kilku lat, w których powiedziałem koszykówce stanowcze nie. Od maja do połowy sierpnia praktycznie nie uprawiałem poważnej gry, bo czułem, że muszę odpocząć od tego sportu mentalnie, a ponadto moje ciało upominało się o odpoczynek. Tym samym, podjąłem dwie ważne decyzje: zrobiłem sobie prawie cztery miesiące wakacji i uznałem, że w następnym sezonie zagram tylko w jednym klubie. Organizmu nie da się oszukać.
I nie grałeś w ogóle w koszykówkę?
- Nie, no coś tam pogrywałem (śmiech). W jakichś meczach ze znajomymi, z dzieciakami. Ot, tak dla zabicia czasu i żeby się trochę pośmiać. Nie grałem jednak w ogóle na poważnie, a już całkowicie nie grałem w koszykówkę przez pierwszy miesiąc wakacji. Potem stopniowo wracałem do gry, wracałem do treningów, a od połowy sierpnia jestem tutaj.
We Włocławku nie byłeś jednak na początku w dobrej formie fizycznej. O Dominiku Narojczyku powiedziałeś, że jest prawdziwą bestią...
- Tak rzeczywiście było (śmiech). Ale to było tylko w pozytywnym kontekście. Po prostu przyjechałem do Włocławka i nagle okazało się, że ktoś zabrał się za mnie bardzo mocno i dodatkowo facet zna się na rzeczy: bieganie, sprinty, ćwiczenia rozciągające, siłownia. Przez pierwszy tydzień byłem po prosty wykończony (śmiech). Na to wszystko nałożyło mi się chyba również złe samopoczucie spowodowane zmianą wynikającą z różnic czasowych, więc naprawdę było ciężko. Musiałem przestawić się na inny rytm i trochę to trwało. A Dominik? Nadal nas morduje ćwiczeniami (śmiech), ale ją się z tego bardzo cieszę, bo za kilka miesięcy będę w zdecydowanie lepszej formie.
Czym włodarze klubu przekonali cię, żebyś podpisał kontrakt z Anwilem?
- Dali mi odczuć, że jestem dla nich ważny. Przez chwilę rozważałem nawet opcje powrotu do Turcji albo Tajwanu, ale ostatecznie przeważyło to, że Anwil stale dawał mi do zrozumienia, że jest zainteresowany mną. Polski agent bez przerwy kontaktował się z rodzimym i przyśpieszał negocjacje. Ostatecznie sfinalizowaliśmy wszystko w sierpniu, choć rozmawialiśmy już od lipca.
Polska do dla ciebie kolejny egzotyczny kraj do kolekcji? Słyszałem, że grałeś dotąd w różnych miejscach na świecie również ze względu na chęć poznania obcych kultur, języków...
- Powiedziałem mojemu agentowi: jeśli sytuacja w kraju jest w porządku, organizacja klub bez zastrzeżeń i zadowalające pieniądze, mogę grać wszędzie. I w ten sposób grałem w Meksyku, Tajwanie, Chinach, Turcji, Wenezueli i na Ukrainie. I tak, poprzez koszykówkę chcę poznawać inne kultury, języki, kuchnie... Podróżowanie to nieodłączny element tego zawodu, więc jeśli mogę coś przy okazji zobaczyć, to czemu nie? Teraz jednak postanowiłem sobie, że na jeden klub przypadnie przynajmniej rok gry w nim (śmiech).