Kyrie Irving - Czy dla młodego lidera Cavaliers liczą się tylko punkty?

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Rozgrywający Duke wdarł się przebojem do NBA i wróżona mu jest wielka kariera. W całej gwiazdorskiej otoczce łatwo jednak zapomnieć o minusach Kyrie'ego Irvinga, które wciąż rażą w oczy kibiców.

W tym artykule dowiesz się o:

Pamiętacie pewnie reklamę Pepsi MAX z Kyrie Irvingiem w roli wujka Drew (Uncle Drew). Ostatnio wyszła nawet jej druga część i do rozgrywającego Cavs doszedł nowy kolega - Kevin Love. Obaj udają dziadków i ogrywają młodzieniaszków (young bloodz) na losowych, betonowych boiskach USA. Widział to pewnie każdy, kto ma w miarę systematyczną styczność z NBA i całą jej otoczką. Ja zapamiętałem sobie jednak z niej głównie przewodnią maksymę wujka Drew, który uważa, że najważniejsze w koszykówce jest zdobywanie punktów - słynne "Get buckets!".

Wszystko byłoby "ładnie pięknie", ale reżyserem i scenarzystą tych reklam jest sam Irving i obserwując jego rozwój, coraz częściej odnoszę wrażenie, że te same słowa krążą bez przerwy po głowie nie tylko Drew, ale także młodziutkiego lidera Cleveland Cavaliers. Czy nie za bardzo bierze sobie do serca zdobywanie punktów, a za mało skupia się chociażby na obronie? - Według mnie, tak.

Irving rozegrał zaledwie 11 spotkań na poziomie uniwersyteckim i nikt tak naprawdę nie wiedział, czego można spodziewać się po podopiecznym Mike'a Krzyzewskiego. Kiedy Coach K mówi jednak, że ktoś jest świetny, to jego słowa uznawane są za święte. Cavs zaryzykowali i wybrali Irvinga z jedynką w drafcie 2011. Już po kilku spotkaniach poprzedniego sezonu było wiadomo, że dokonali najlepszego możliwego wyboru. Rozgrywający zasłynął ze swojej zimnej krwi w końcówkach meczów, zabójczego crossoveru i postawy lidera już w wieku 19 lat.

Notując średnio 18,5 punktu, 3,7 zbiórki, 5,4 asysty oraz rzucając na wyśmienitej jak na rozgrywającego i pierwszoroczniaka 40% skuteczności za trzy, K.I. z łatwością wywalczył sobie tytuł najlepszego żółtodzioba minionego sezonu. Gdzieś po drodze zgarnął też MVP Rising Stars Challenge, notując w spotkaniu 34 punkty, 3 zbiórki i 9 asysty oraz trafiając przy tym wszystkie osiem oddanych rzutów za trzy punkty. Nic więc dziwnego, że szybko pojawiły się wobec niego ogromne oczekiwania.

Kyrie błyszczał jeszcze w US Select Team, gdzie w sparingach potrafił ośmieszyć reprezentantów USA, a także odważył się wyzwać Kobe Bryanta na pojedynek jeden na jednego. Niestety, krótko po obozie przygotowawczym kadry USA, Kyrie złamał kość w prawej (rzucającej) dłoni i wypadł z ligi letniej. Choć od powrotu do gry dzieliły go jeszcze prawie dwa miesiące, to koszykarz często zaznaczał, że nie przestał trenować nad swoimi największymi bolączkami.

Chodziło tutaj o typowo fizyczne wzmocnienie ciała, zwiększenie wyskoku, lepsze zastawianie (więcej zbiórek) i przede wszystkim poprawienie pracy nóg w obronie. W swoim debiutanckim sezonie, Kyrie często wspominał, że był za bardzo zmęczony grą w ataku, by przykładać się do obrony. Według niektórych szczegółowych statystyk, był nawet najgorszym obrońcom w całej lidze, biorąc pod uwagę tylko zawodników występujących ponad 20 minut w każdym starciu. Łatwo można to jednak przedstawić również w mniej skomplikowanej statystyce, czyli punktach bezpośrednich rywali, zdobywanych na jedno posiadanie piłki. Z tej statystyki wynikało, że przeciwnicy Irvinga zdobywali przynajmniej jeden punkt przy każdym posiadaniu piłki!

"Uncle Drew" Szybko postanowił więc złapać lepszą formę wydolnościową - latem, podobno, sporo biegał, oglądał masę nagrań przygotowanych przez sztab trenerski, które miały mu pomóc lepiej zrozumieć zespołową defensywę oraz ćwiczył typowo siłowo. Kiedy mógł już wrócić na parkiet i grać ze swoimi kolegami, kolejną rzeczą do poprawki miało być podawanie. Nie był to najważniejszy punkt na liście rzeczy do poprawienia, jednak nastawienie trenera Byrona Scotta było proste - więcej podań i poruszania się bez piłki, a mniej strat.

Ostatni punkt "zadań domowych" dla Irvinga był szczególnie dostosowany do nowego sezonu i kolegi grającego na pozycji obok, czyli Dion Waiters. Obaj panowie uwielbiają zdobywać punkty, obaj też jednak świetnie podają. Pomysłem szkoleniowców było więc granie PG i SG w bardzo podobnej formie - rozegranie, oddanie piłki kolegom i sporo ruchu - urywanie się po zasłonach, ścinanie pod kosz i próby dostania piłki na łatwych pozycjach rzutowych.

Po kilku meczach preseasonu i sezonu regularnego, mam mieszane uczucia w sprawie postępu Irvinga. Tak naprawdę wydaje mi się, że w 100% wykonał tylko ostatnie zadanie, bowiem jego rotacyjna gra na pozycjach PG-SG z Dionem Waitersem, to coś naprawdę godnego obejrzenia. Być może Kyrie poprawił też formę fizyczną, ale przez brak punktujących, jakimi rozgrywki temu byli nieobecni już w C-Town - Antawn Jamison i Anthony Parker, rozgrywający musi wkładać jeszcze więcej siły w atak, przez co obrona zmieniła się - delikatnie mówiąc - nieznacznie. Jest to ogromny problem Cavaliers, bowiem na praktycznie każdej innej pozycji CC mają świetnych defensorów, natomiast całe starania marnuje często... ich lider. W niedalekiej przyszłości może to wpłynąć nie tylko na wyniki meczów, ale też na chemię w zespole.

Kyrie według wielu analityków NBA miał zaliczyć w tym sezonie wielki skok formy, który wprowadziłby go do grona All-Stars. Niestety, na razie to każdy kto wychodzi do gry przeciwko Irvingowi, wygląda przy jego defensywie jak All-Star. Trener Byron Scott mówił o tym już rok temu i czasami przebąkuje nawet teraz, kiedy Irving twierdzi, że poprawił swoje słabe strony. - Każdy biega wokół niego jak chce. Kiedy widzę, jak ogrywają go przeciętniacy, to boję się myśleć o spotkaniach, w których przyjdzie mu bronić Derricka Rose'a, czy Russella Westbrooka - mówił Scott.

Nie podoba mi się to, iż Irving w ogóle do obrony się nie przykłada. Jedynym wyjątkiem jest defensywa w grze tyłem do kosza, ale tutaj raczej na jego korzyść wpływa 191cm wzrostu, czyli całkiem sporo jak na rozgrywającego, a nie szczególna technika, czy zaangażowanie. Można było to zaobserwować chociażby w starciu z Clippers, kiedy Irving często w takich sytuacjach bronił Carona Butlera, a do obrony Chrisa Paula został oddelegowany Alonzo Gee. Jeśli Irving chce iść do przodu i nadal spełniać pokładane w nim nadzieję, musi robić coś więcej niż tylko swoje słynne "Get Buckets!". Analitycy z oficjalnej strony NBA, wróżyli mu nawet ostatnio, że może zostać MVP sezonu NBA w okolicach 2016-2017 roku. Nie stanie się tak jednak, jeśli Irving nie pojmie, że nie można żyć tylko po jednej stronie parkietu.

Wierzę jednak, że na dobrą drogę sprowadzą go w niedługim czasie ojciec i Byron Scott, którzy podobno są ze sobą w stałym kontakcie i bardzo dobrych stosunkach. Szczególną nadzieję pokładam w szkoleniowcu Cavaliers, który miał już przecież pod swoimi skrzydłami równie utalentowanych point guardów, jak Jason Kidd w Nets, czy wspomniany już wyżej Chris Paul, który o coachu Scott'cie wypowiada się prawie jak o ojcu. Kyrie to mądry chłopak i dziwne ogląda się spotkania, w których widać jego rozwój w prawie każdym elemencie gry, poza tym jednym - często uznawanym za najważniejszy.

Jak będzie rozwijać się sytuacja Irvinga? - Tak naprawdę nie wiemy, i nie dowiemy się dopóki sami tego nie zobaczymy. Rok temu Kawalerzyści do momentu kontuzji Andersona Varejao i wstrząsu mózgu Irvinga, trzymali się w pierwszej ósemce wschodu. Jeśli zaskoczą i w tym roku utrzymają się w niej do końca rozgrywek, to na pewno więcej osób zacznie w playoffach śledzić poczynania Irvinga. Szczególnie jeśli zajmą oni ósmą lokatę, a pierwszą Heat i obie drużyny spotkają się w pierwszej rundzie PO.

Może właśnie gra przed ogromną publicznością i przeciwko znienawidzonym w Ohio Miami Heat, doprowadzi do większego zaangażowania Kyrie'ego Irvinga w grę na całym korcie. Być może właśnie takie przeżycie potrzebne jest "Wujkowi Drew" by wskoczyć na wyższy poziom.

Źródło artykułu: